Zabójstwo konwojentów. Sprawców nie wykryto

Sam przebieg krwawego zdarzenia nie mieścił się w kategoriach pospolitej przestępczości, z jaką mają do czynienia polscy policjanci i kryminolodzy. I chociaż na podstawie pozostawionych śladów udało się odtworzyć kolejne etapy napadu, do którego doszło w pobliżu wsi Międzylesie, nadal nie wiadomo, kto dopuścił się tego czynu i co się potem stało ze sprawcami. Pojawiło się wiele hipotez, ale żadnej nie udało się potwierdzić. Tymczasem z upływem lat samą zbrodnię pokrywa coraz gęstsza mgła zapomnienia.

W1999 roku, a więc pod koniec ubiegłego wieku, tylko nieliczni płacili kartami bankowymi, a w powszechnym obiegu była gotówka. Także na stacjach benzynowych. W ciągu dnia na każdej z nich, w zależności od lokalizacji, uzbierało się po kilka, a nawet kilkanaście tysięcy złotych. Pieniądze trzeba było dostarczyć do banku. A tym zajmowały się agencje ochrony osób i mienia, które wyznaczały konwoje do przewożenia gotówki. W skład takiego wyspecjalizowanego konwoju – przynajmniej z założenia – wchodzili przygotowani pracownicy, wyposażeni w broń palną z ostrymi nabojami. Trzeba pamiętać, że w latach 90. ubiegłego wieku, również na Warmii i Mazurach, zorganizowane gangi napadały na tiry przewożące np. papierosy czy alkohol, przynoszące bandziorom wysokie profity. Także konwoje z gotówką musiały się liczyć z podobną niespodzianką na drodze, chociaż nikomu do głowy nie przyszło, że życie konwojentów może być zagrożone. Jeśli już, to bandyci przywiążą ich do drzewa w lesie i pojadą w siną dal.

Taki scenariusz zakładano także w agencji ochrony osób i mienia o baśniowej nazwie „Sezam”, która wysłała trzech konwojentów po utarg z kilku stacji paliw w Dobrym Mieście i okolicy. Początkowo wszystko układało się zgodnie z harmonogramem. W sobotę rano, 10 kwietnia 1999 roku, konwój wyjechał czerwonym polonezem caro w trasę w trzyosobowym składzie: 26-letni dowódca Mariusz, absolwent technikum samochodowego, były żołnierz Nadwiślańskich Jednostek Wojskowych, pochodzący z Przasnysza 25-letni konwojent Janusz oraz 43-letni kierowca Krzysztof z Pieniężna. Wszyscy pracowali w olsztyńskiej agencji, choć Mariusz miał większe ambicje. Planował wstąpić do policji. A może nawet do BOR-u, czyli Biura Ochrony Rządu, a praca ochroniarza miała go po prostu przybliżyć do celu. „Wiedział czego chce” – tak go oceniał jeden z szefów agencji. Wcześniej Mariusz ćwiczył sztuki walki, był pewny swojej sprawności fizycznej i wyjazd po utarg traktował jak rutynowe, bezpieczne zajęcie. Był już żonaty, miał 1,5-rocznego synka.

Powrót konwoju do Olsztyna przedłużał się w czasie. Minęło południe, potem kilka kolejnych godzin i zbliżał się wieczór. Wtedy pełnomocnik zarządu firmy ochroniarskiej dostał informację, że konwój nie dotarł z pieniędzmi do banku. Chociaż miał do objechania dosyć rozległy teren powiatu olsztyńskiego, to brak sygnału był niepokojący. Zapaliła mu się czerwona lampka w głowie, że stało się coś złego. Zarządził poszukiwania, na początek własnymi siłami. Jednak czas uciekał, żadnych śladów nie znaleziono i niepokój wzrastał. Zgłosił więc zaginięcie pracowników policji.

Nikt jednak nie dopuszczał do siebie najgorszych myśli, że konwojenci zostali zranieni, bo ich zabicia w ogóle nie brano pod uwagę. Spodziewano się raczej, że zostali napadnięci przez domorosłych gangsterów, którzy po zabraniu im gotówki pozostawili ich gdzieś w lesie przywiązanych do drzew. Bo takie przypadki już zdarzały się w kraju. Pracownicy agencji wraz z policją poszukiwali ich do późnej nocy i od wczesnego ranka następnego dnia, w niedzielę. Szukano ich z myślą, że ludzie to nie szpilki i w końcu trafi się na ich ślad.

Ten ślad urywał się na stacji paliw w Dobrym Mieście, odległym od Olsztyna o około 30 km. Konwój podjechał polonezem, dowódca wszedł do pomieszczenia stacji z pustą torbą. Oddebrał inną z utargiem i ponownie wsiadł do samochodu, który czekał na niego z włączonym silnikiem. Potem odjechał w stronę Jezioran. Wszystko przebiegało zgodnie z planem, rutynowo, jak przewidywał regulamin postępowania i jak uczono konwojentów na różnych kursach. Świadkowie odnotowali czas odjazdu konwojentów – godzinę 14.30.

W tym czasie rodzice Mariusza wiedzieli już, że ich syn nie wrócił z trasy do domu teściowej, u której w innej części miasta mieszkał z żoną i synkiem. A dowiedzieli się o tym o godzinie 1 w nocy z soboty na niedzielę, gdy do drzwi ich mieszkania zapukali funkcjonariusze policji. Z miejsca poprosili o dokumenty Mariusza. W tym o paszport, jakby sugerując, że ze zrabowanymi pieniędzmi dowódca konwoju uciekł za granicę. Oburzyło ich to nawet, ale nie mieli czasu na dywagacje i z młodszym synem Markiem zorganizowali ekipę poszukiwawczą we własnym zakresie. Gdy jeździli po okolicy Dobrego Miasta, o godzinie 8 rano w niedzielę otrzymali wiadomość, że ekipa agencyjna znalazła w lesie czerwonego poloneza.

Zabójstwo konwojentów. Chcesz poznać kulisy tej sprawy? Sięgnij po Detektywa 11/2024 (tekst Marka Książka pt. Ostatni przystanek konwojentów). Cały numer do kupienia TUTAJ.