Zabójstwo prostytutki. Jowita była prostytutką, Przemysław jej klientem.
– Komuś bardzo zależy, by nie ruszać tej sprawy – mówi jeden z policjantów. Od 2009 roku śledczy starają się rozwikłać zagadkę zabójstwa na skraju
Puszczy Bydgoskiej.
Ulica Dąbrowa, która przecina las na osiedlu Glinki w Bydgoszczy, to ulubiony trakt spacerowy okolicznych mieszkańców. Idąc cały czas prosto, wchodzi się głęboko w leśną gęstwinę, by w końcu nieutwardzoną ścieżką dotrzeć do drogi krajowej numer 10. Rowerzyści chętnie korzystają z tego szlaku, urządzając sobie wycieczki do położonej nad jeziorem miejscowości Piecki, w otulinie puszczy.
Nieco dalej na wschód od miejsca, w którym leśny trakt dochodzi do „dziesiątki”, pobocza pod lasem upodobały sobie szczególnie tirówki. Właśnie tam, między Stryszkiem a Makowiskami doszło do jednej z najbardziej tajemniczych zbrodni, która od lat spędza sen z powiek kryminalnym komendy wojewódzkiej w Bydgoszczy.
Potwornie okaleczone ciała
W październiku 2009 roku jeden ze spacerowiczów, który postanowił wybrać się na grzyby, zadzwonił na policję. W lesie w rejonie spostrzegł dwa ciała. Kobieta i mężczyzna byli potwornie okaleczeni. Zwłoki leżały twarzami do ziemi. Widać było zaschnięte ślady krwi w okolicach szyi i rąk. Wokół dostrzegł też liczne brązowe wybarwienia, które – jak sam zauważył – mogły świadczyć o tym, że ofiary były wleczone po ziemi.
Policji nie zabrało wiele czasu ustalenie, że to zwłoki prostytutki i jej klienta. Szybko potwierdzono tożsamość „panienki”, okazało się, że to licząca 19 lat Anna R. Najstarszy zawód świata wykonywała od niedawna, a w środowisku znana była jako Jowita, pochodziła z Grudziądza. Miała małe dziecko, które urodziła w wieku 17 lat. Klient to z kolei 29-letni Przemysław S. Na pierwszych stronach notatek policyjnych w podjętym śledztwie znajduje się kilka podstawowych faktów na jego temat: mieszkaniec pobliskiej miejscowości, stolarz, żonaty, ojciec dwójki dzieci. W trakcie przeszukiwania najbliższej okolicy znaleziono zaparkowane jego audi A5.
Wyjaśnienie wszelkich okoliczności tego zabójstwa powierzono wydziałowi kryminalnemu Komendy Wojewódzkiej Policji w Bydgoszczy. Sprawa wydawała się rutynowa i przypuszczalnie prosta do wyjaśnienia. W końcu środowisko „jagodzianek”, jak nazywano dziewczyny pracujące przy DK 10 nie jest znowu tak duże. A i klient może korzystał z ich usług nie po raz pierwszy?
Ślady pocisków na rękach i dłoni
Ustalono, że do zabójstwa doszło 3 października. Kobieta miała liczne rany kłute na ciele i poderżnięte gardło, a na zwłokach mężczyzny widoczne były rany postrzałowe. Zabezpieczano wszelkie ślady, mogące pomóc w wyjaśnieniu zagadki zabójstwa. Łącznie doszukano się ponad 100 tropów o charakterze daktyloskopijnym i biologicznym. Technicy zabezpieczali wszelkie przedmioty, w tym na przykład niedopałki papierosów i inne śmieci na obszarze kilku hektarów. Jeden przeoczony szczegół mógł sprawić, że dowód na wagę złota przepadnie na zawsze.
W policyjnych aktach sprawy można wyczytać, że Jowita miała na sobie krótką czarną kurtkę i rajstopy w panterkę, a Przemysław był ubrany w niebieskie spodnie, czerwony T-shirt i białą bluzę.
Zabójstwo prostytutki
Do sprawy powołano kilku biegłych. Z aktami zapoznali się również policjanci z Komendy Głównej Policji, którzy wcześniej byli zaangażowani w sprawę uprowadzenia i zabójstwa Krzysztofa Olewnika. Jeden z nich stwierdził, że sprawca (bądź sprawcy) morderstwa przy DK 10 musiał dość biegle posługiwać się nożem. Rany zadane ofiarom wyglądały tak, jakby wykonał je ktoś zdecydowanym ruchem. Były szerokie, głębokie, a cięcie „czyste”. Według innych ustaleń mężczyzna i kobieta mieli zostać wywleczeni z samochodu i przeciągnięci po ściółce leśnej w miejsce ich kaźni. Prawdopodobnie sprawca nie zamierzał w ogóle użyć wobec swoich ofiar broni palnej. Być może miał ją przy sobie na wypadek niespodziewanych komplikacji. A takie najwyraźniej wystąpiły, bo Przemysław S. miał rany postrzałowe między innymi na rękach i dłoni, z czego można było wysnuć wniosek, że mężczyzna próbował się bronić, czy też zasłaniać przed zabójcą.
Colt royal navy
Kłopot był także z ustaleniem, jakiej konkretnie broni użyto. Śledczy doszli do wniosku, że chodzi prawdopodobnie o broń gładkolufową, czarnoprochową. Według obowiązujących jeszcze kilka lat temu przepisów do jej kupienia nie było potrzebne zezwolenie.
Ostatecznie określono, że użyty pistolet to model colt royal navy. Prokurator prowadzący dochodzenie przyznał, że takie właśnie „czarnoprochowce” dość często były używane – właśnie z racji na brak konieczności posiadania pozwolenia – przez alfonsów.
Mniej więcej też w czasie, kiedy doszło do zbrodni pod Bydgoszczą, zatrzymano jednego z sutenerów w Dolnośląskim, który próbował takim właśnie coltem zastraszyć (w slangu „osiodłać”) jedną z prostytutek. Nic mu nie zrobiono, bo broń była legalna.
Jednym z kluczowych dowodów okazał się zapis monitoringu z pobliskiej stacji paliw. Nieco ponad 3 tygodnie po dokonaniu przez grzybiarza makabrycznego odkrycia, ustalono zatem potencjalnych podejrzanych.
Zabójstwo prostytutki, Chcesz poznać kulisy tej sprawy? Sięgnij po „Detektywa Wydanie Specjalne 4/2024 (tekst Macieja Czernika pt. Podwójne zabójstwo w lesie). Cały numer do kupienia TUTAJ.