Zabójstwo przez pomyłkę. Kiedy policjanci, 3 stycznia 2022 roku, znaleźli ciało 48-letniego Włodzimierza Z. nie byli zbytnio zdziwieni. Ulica Zgierska w Ł. nie była miejscem, w którym szokowało ich cokolwiek. Zwłaszcza po świętach i Sylwestrze, kiedy mieszkańcy nie hamowali się w ilości spożywanego alkoholu.
Włodzimierz Z. leżał na brzuchu w zakątku jednej z bram i miał rozbity tył głowy. Nie żył już od co najmniej kilku godzin. Nietypowe dla tego miejsca było tylko to, że zamordowany nie został okradziony. Miał przy sobie portfel i telefon.
Policjanci z udziałem prokuratora przeprowadzili oględziny w bramie. Rozpytali okolicznych mieszkańców i zabezpieczyli nagrania z najbliższych kamer monitoringu, które niestety nie obejmowały tego fragmentu ulicy. Szanse na wykrycie sprawcy oceniali pół na pół. Przewidywali, że mogą to być lokalne porachunki i wtedy będzie to dość łatwe. Ale mogło to być też całkiem przypadkowe zdarzenie i wtedy szanse na prawdopodobieństwo szybkiego rozwikłania sprawy mocno malało.
Grzebanie w przeszłości Włodzimierza Z. trochę ich zaskoczyło. Okazał się osobą niekaraną, pomimo że mieszkał w okolicy niecieszącej się dobrą sławą. Sąsiedzi twierdzili, że był znany z tego, że wpadał w ciągi alkoholowe i wtedy pił przez kilka miesięcy, a potem przez jakiś czas pracował odrabiając zaległości finansowe.
Zabójstwo przez pomyłkę
Sekcja zwłok i badania krwi zdecydowanie potwierdziły te ustalenia. Włodzimierz Z. w chwili śmierci był nasączony alkoholem w takim stopniu, że normalny człowiek nie mógłby poruszać się o własnych siłach i prawdopodobnie wymagałby pomocy lekarskiej. Doświadczeni patolodzy nie przejęli się zbytnio tymi wynikami. Lekarze znają przypadki, kiedy tzw. „praktykujący alkoholik” w miarę normalnie chodził i rozmawiał, gdy jego krew zawierała ilości alkoholu przekraczające dawkę śmiertelną nawet dwukrotnie.
Natomiast badania obrażeń wykazały, że uderzono go przynajmniej dwa razy z dużą siłą jakimś ciężkim i obłym przedmiotem w tył głowy. Czaszka była popękana i jej odłamki wbiły się w mózg, stając się bezpośrednią przyczyną zgonu. Innych obrażeń nie stwierdzono. Podobnie jak śladów przemieszczania zwłok, co się czasem zdarzało, kiedy ktoś zmarł lub zginął w jakiejś pijackiej melinie i „koledzy” pozbywali się problemu wynosząc ciało z mieszkania w jakieś przypadkowe miejsce. Nie było dla nikogo tajemnicą, że brama, gdzie leżały zwłoki prowadziła do budynków, w których mieszkały osoby niecieszące się zbyt dobrą reputacją, delikatnie mówiąc.
Jedynym zaskakującym śladem, na jaki zwrócili uwagę policjanci już podczas oględzin na miejscu znalezienia zwłok, były zamarznięte ślady wymiocin w bliskiej odległości i częściowo na zwłokach. Próbki zabezpieczono do badań. Podczas sekcji zwłok ponownie zabezpieczono te ślady także z odzieży denata. Policjanci uznali to za bardzo istotny ślad, który mógł pozwolić na ustalenie DNA sprawcy. Rozkład wymiocin wskazywał na ich naniesienie wtedy, gdy zamordowany mężczyzna już leżał na ziemi. Mógł więc je pozostawić zabójca (bo jako zabójstwo tę sprawę zakwalifikowano).
Dłubanie
Pracę nad rozwikłaniem zagadki rozpoczęto oczywiście od ustaleń dotyczących ostatnich godzin życia Włodzimierza Z. i w ogóle dotyczących jego samego. O nadużywaniu alkoholu wiedziano już od pierwszego dnia, a pozostałe informacje nie wniosły nic ekscytującego. Był bezdzietny, rozwiedziony i mieszkał sam w Ł., ale w dzielnicy położonej dość daleko od miejsca, w którym go znaleziono. Pracował, jako ślusarz w prywatnej firmie, która tolerowała jego picie. Kiedy nie przychodził do pracy wpisywano mu po prostu na ten czas urlop bezpłatny i tyle.
Szybko ustalono jego krąg znajomych i to właśnie od nich policjanci dowiedzieli się, że tuż przed śmiercią Włodzimierz Z. spędził sporo czasu z 50-letnim Arturem O., który kilka dni wcześniej wyszedł z więzienia, gdzie odsiadywał wieloletni wyrok. Sprawdzenia w bazie danych dały policjantom wynik wprawiający ich w duże zadowolenie. Artur O. mieszkał w kamienicy, do której prowadziła brama będąca miejscem znalezienia zwłok Włodzimierza Z.
Prawie natychmiast pojechano do mieszkania Artura O. i to z zamiarem gruntownego przeszukania i zabezpieczenia wszelkich dowodów mogących świadczyć o jego związku z zabójstwem. Zajmował niewielkie jednopokojowe, komunalne mieszkanie na poddaszu i policjanci zastali go w domu. Był jednak tak pijany, że po zatrzymaniu odwieziono go do izby wytrzeźwień i dopiero następnego dnia przystąpiono do przesłuchań. W mieszkaniu nie znaleziono nic, co mogłoby stanowić bezpośredni dowód przeciwko niemu w sprawie zabójstwa dokonanego na osobie Włodzimierza Z. Zabezpieczono jednak trochę ubrań i innych przedmiotów. Nie było wśród nich niczego, co mogłoby być narzędziem użytym do uderzenia w głowę zamordowanego mężczyzny.
Podczas przesłuchania Artur O. bez oporów potwierdził, że w ostatnich dniach pił alkohol z Włodzimierzem Z. Jednak wyglądał na bardzo poruszonego tym, że ciało znalezione w bramie prowadzącej do jego kamienicy należało do Włodka. Słyszał o znalezieniu zwłok, ale nikt z osób, które mu o tym mówiły nie znał personaliów denata.
Zabójstwo przez pomyłkę
Przez 2 dni w komendzie bardzo intensywnie pracowano nad Arturem O., ale nic to nie dało. Potwierdzał, że po opuszczeniu zakładu karnego pił wódkę z różnymi osobami, między innymi z Włodzimierzem Z., z którym znał się jeszcze sprzed pobytu w więzieniu. Ostatnio pili właśnie w jego mieszkaniu, które przez czas odsiadki opłacała jego siostra, aby nie stracił tego skromnego lokum i miał dokąd wrócić z więzienia. Podał w miarę dokładną godzinę, o której Włodzimierz Z. feralnego dnia wyszedł od niego z zamiarem pojechania do domu. Godzina ta pokrywała się z przypuszczalną godziną śmierci mężczyzny.
Pomimo wiedzy o tym, że Artur O. odsiadywał wyrok 10 lat pozbawienia wolności za pobicie kobiety ze skutkiem śmiertelnym i został zwolniony po odsiedzeniu pełnych 10 lat, policjanci bez dowodów potwierdzających jego udział w zabójstwie kolegi, nie mogli wnioskować o jego tymczasowe aresztowanie i musieli go wypuścić. Pobrano od niego krew i inne próbki, ale na wyniki badań zabezpieczonych śladów, a zwłaszcza śladów wymiocin, trzeba było jeszcze poczekać. Oczywiście, objęto go dyskretną „opieką”, która w końcowym efekcie stała się okolicznością, która uratowała mu życie.
Chcesz poznać kulisy tej sprawy? Sięgnij po „Detektywa” 5/2025 (tekst Dariusza Gizaka pt. Śmiertelna pomyłka). Cały numer do kupienia TUTAJ.