Zabójstwo rolników w Strzałkach

Kilka dni przed świętami Bożego Narodzenia 2020 roku mazowiecka policja pochwaliła się dużym sukcesem.  Funkcjonariusze z „Archiwum X” Komendy Wojewódzkiej Policji  w Radomiu, ustalili mężczyznę, odpowiedzialnego za podwójną zbrodnię popełnioną w 1994 roku, na polu W Strzałkach (gmina Nowe Miasto nad Pilicą). Od tamtych dramatycznych zdarzeń minęło ponad ćwierć wieku. Wydawało się, że śmierć dwóch rolników nigdy nie zostanie wyjaśniona. Czy, pomimo upływu czasu, domniemanemu sprawcy uda się udowodnić winę?

Lipiec 1994 roku był wyjątkowo upalny. Tak gorącego miesiąca nie było od początku obserwacji pogodowych, a są one prowadzone od końca XVII wieku. W taki skwar nie sposób było wytrzymać długo na powietrzu, dlatego kto tylko mógł, ruszał do pracy bladym świtem. Nie inaczej było w gospodarstwie Stanisława W., we wsi Strzałki (woj. mazowieckie).

Żniwa w Strzałkach

Piątek, 29 lipca 1994 roku, od rana zapowiadał się na ciężki, pracowity dzień. Mężczyzna, podobnie jak wielu innych sąsiadów, wstał kilka minut po  godzinie 4 nad ranem. Z porannym świtaniem wstawało się niechętnie i opornie, choć wschody słońca nad polami i łąkami zamglonymi od parującej rosy były wyjątkowo malownicze. Jednak o tej porze nikt nie zastanawiał się nad pięknem otaczającego krajobrazu, gdy przed nim było wiele godzin ciężkiej pracy. Wypił kawę, zjadł śniadanie, po czym zajął się codziennymi pracami w gospodarstwie: nakarmił kury i kaczki, napoił krowy i wyprowadził je na pastwisko. Spieszył się z robotą, bo na godzinę 6 rano umówiony był ze swoim kuzynem, Bogusławem S., który miał mu pomóc w pracach polowych.

Na polu Stanisława kombajn skosił zboże kilka dni wcześniej. Tego dnia mieli zebrać słomę, która elegancko opakowana leżała na suchym jak popiół ściernisku. Bogusław i Stanisław byli kuzynami, od lat pomagali sobie nawzajem w pracach polowych. Z samego rana obaj panowie pojechali traktorem z dwoma przyczepami na pole w okolicach wsi Strzałki, by zwieźć słomę. Potem planowali zrobić to samo ze słomą, leżącą na jego polu, w oddalonej o kilka kilometrów wsi Wierzchy.

Nie byli sami, towarzyszyła im ciotka Bogusława – Katarzyna. Umówili się, że pojedzie z nimi traktorem na pierwsze pole,  po czym wróci piechotą do swojego domu, bo tam właśnie Bogusław miał przywieźć słomę z pola.

Praca w Strzałkach wre

Początkowo wszystko szło zgodnie z planem. W trójkę pojechali na pole, tam razem ładowali słomę na przyczepę. Uwinęli się dość sprawnie, bo cała robota zajęła im niespełna półtorej godziny.

– Teraz wy to wszystko dokładnie zawiążcie, zabezpieczcie, a ja już lecę do domu i będę na was czekała – rzuciła ciotka na pożegnanie.

Przejście 2 kilometrów zajęło jej trochę więcej niż kwadrans. Musiała dotrzeć przed mężczyznami, otworzyć bramę i drzwi stodoły, chciała też przygotować dla nich coś do jedzenia i picia. Byli na pewno zmęczeni. Bardzo się spieszyła, oni jednak nie nadjeżdżali.

– Co się stało? Przecież powinni już być. Czyżby coś im się stało? – po głowie chodziły jej różne myśli. – Może traktor się zepsuł? Snopki spadły i układają je na nowo? Może zatrzymała ich policja do kontroli i do czegoś się przyczepiła – próbowała usprawiedliwić ich nieobecność.

Ile jednak można czekać! Godzinę później wsiadła na rower i pojechała na pole, gdzie zostawiła ich dwie godziny wcześniej. Stamtąd do jej gospodarstwa prowadziła jedyna droga, nie było więc możliwości, by minęli się niezauważeni.

***

Kilka minut później dojechała na miejsce. I pierwsze zaskoczenie: nie było ani ciągnika z przyczepą, ani rolników. Pole było posprzątane ze słomy.

Ki diabeł, gdzie oni mogą być?! – zaczęła się zastanawiać. – Pewnie pojechali do Wierzchów, na drugie pole, ale po co? Przecież obie przyczepy były zapełnione w połowie, dużo więcej już stamtąd by nie zabrali. Zresztą umawiali się ze mną, że zostawią u mnie pierwszą słomę, a potem z pustymi przyczepami pojadą na drugie pole, po kolejną porcję. Dlaczego zmienili te ustalenia?

Wszystko to wyglądało dziwnie i zagadkowo. Pani Katarzyna nie miała czasu i siły, by jechać rowerem do Wierzchów. Wróciła do domu i poprosiła sąsiada, by tamten samochodem pojechał sprawdzić na miejscu i wyjaśnić, co się dzieje. Nie było go kilkanaście minut.

– Nie ma tam ani ciągnika, nie ma też ich, na polu leży słoma i czeka na zwiezienie – oznajmił zdezorientowanej kobiecie.

Można szukać dwóch mężczyzn, ale żeby zniknęli razem z traktorem z dwoma przyczepami, to naprawdę mało prawdopodobne!

Na polu w Strzałkach

Pani Katarzyna pojechała jeszcze raz na pole pod Strzałkami. Było ono w kształcie litery „L” . Może ciągnik stał w tej części, która jest niewidoczna z drogi. To był strzał w dziesiątkę. Uspokoiwszy skołatane nerwy, oparła rower o przydrożne drzewo i zaczęła iść miedzą w kierunku maszyny. Zaczęła wołać obu mężczyzn po imieniu, ale nikt jej nie odpowiadał. Kiedy podeszła na kilka metrów przed traktor, zobaczyła zarysy jakichś postaci. Szła dalej. Tamtego widoku nigdy nie zapomni!

Mężczyźni leżeli na rżysku, bez znaku życia, tuż obok zaparkowanego traktora. Mieli zdjęte koszule, skrępowane ręce, a z ich głów wypływały stróżki krwi.

Wiadomość o podwójnej zbrodni błyskawicznie rozeszła się wśród mieszkańców. Zanim pani Katarzyna dotarła do pierwszych sąsiadów, którzy posiadali w domu telefon, zdążyła o tym powiedzieć kilku mijanym osobom. Minął kwadrans, zanim dojechały radiowozy i karetka pogotowia. Lekarz stwierdził zgon obu mężczyzn. Z pobieżnych oględzin wynikało, że śmierć nastąpiła 2-3 godziny wcześniej. Jak orzekł biegły w obu przypadkach oddano jeden strzał, z tzw. „przyłożenia”.

– Nie mieliśmy wątpliwości, że była to zbrodnia wykonana z zimną krwią. Nie było żadnych śladów walki czy przemocy, tak jakby zabójca podszedł do nich na polu, kazał zdjąć koszule, skrępował im ręce, a potem dokonał egzekucji: przyłożył broń do głowy i pociągnął za spust. Trudno było nam pojąć, dlaczego mężczyźni nie bronili się, dlaczego tak posłusznie poddali się żądaniom zbrodniarzy – relacjonował początek śledztwa jeden z radomskich policjantów.

***

Zapowiadało się trudne śledztwo. Nie było żadnego punktu zaczepienia, nieznany był motyw podwójnego zabójstwa, nie było świadków, nikt nie słyszał strzałów, co tłumaczono użyciem przez zabójcę tłumika przez zabójcę.

W okolicy zapanowała psychoza strachu. Ludzie bali się wychodzić na pola, wieczorem starali się siedzieć w domach, każdy obcy idący drogą albo zachodzący do miejscowego sklepu spożywczego traktowany był podejrzliwie. Obcy ludzie, którzy przyszli do kościoła na niedzielną mszę świętą, wzbudzili niezdrową sensację. Kilka godzin później okazało się, że przyjechali oni w odwiedziny do jednego z mieszkańców Strzałek. 

Chcesz poznać kulisy wstrząsającego zabójstwa w Strzałkach? Sięgnij po Detektywa nr 3/2021 (tekst Leona Madejskiego pt. “Zbrodnia w upalne popołudnie”). Cały numer do kupienia TUTAJ.