W listopadzie 2017 roku – Polską wstrząsnęło zabójstwo w Legnicy. W samym centrum miasta skatowano Leszka N. Porażająca była nie tylko brutalność sprawcy, ale i przypadkowość tamtego zdarzenia. Gdyby ofiara pojawiła się w centrum miasta minutę później, z pewnością nie doszłoby do tragedii. 65-letni mężczyzna został skatowany tylko dlatego, że znalazł się na drodze, którą szedł inny człowiek…
Legnica, piątek 18 listopada 2017 roku. Rzadko gdzie paliły się światła w mieszkaniach, większość ludzi o tej porze przekręcała się w łóżkach z boku na bok. Początek weekendu to doskonała okazja, żeby nadrobić całotygodniowe zaległości w spaniu. „Dzisiaj z północnego zachodu na południowy wschód Polski będzie przemieszczał się front atmosferyczny, który przyniesie ze sobą opady deszczu, a na obszarach podgórskich deszczu ze śniegiem. Wysoko w górach spadnie śnieg. W niektórych regionach wystąpią mgły. Wiatr będzie słaby i umiarkowany, na krańcach północnych dość silny, a ciśnienie nieznacznie spadnie. Warunki biometeo w północno-zachodniej części Polski będą obojętne, na pozostałym obszarze niekorzystne” – spiker w radiu przeczytał poranną prognozę pogody.
Leszek N., 65-letni, samotnie mieszkający mężczyzna, wstał z łóżka i rozpoczął poranną toaletę. Potem herbata, lekkie śniadanie, wreszcie wyszedł do pobliskiej piekarni kupić pachnące, świeżutkie pieczywo. Tamtego sobotniego poranka ubrał się cieplej. W radiu ostrzegali, że pogoda nie jest najlepsza. A on tak łatwo się przeziębiał. Nie wiedział, że wychodzi na spotkanie ze śmiercią, która zdradziecko zaatakuje go nagle i bez żadnego ostrzeżenia…
Okazja do świętowania
W tym samym czasie, w Legnicy, gościł 28-letni Marcin M. Pojawił się tam kilkanaście godzin wcześniej. W piątkowy wieczór przyjechał do znajomych. Dawno się nie widzieli, spotkanie było okazją nie tylko do wspomnień i długich rozmów, ale i wypicia czegoś mocniejszego. Panowie najpierw odwiedzili kilka legnickich pubów, by wreszcie zatrzymać się w mieszkaniu jednego z nich. Mocno szumiało im w głowach, ale to im nie wystarczało. Sięgnęli po kokainę. Nie mieli problemu z jej zakupem. Zadzwonili do znajomego dilera, który sprzedał im kilka porcji narkotyku. Przywiózł go taksówkarz, niemający pojęcia, co jest w malutkiej przesyłce, którą miał dostarczyć pod wskazany adres.
Marcin M. pił alkohol, potem zażywał kokainę. Ten pierwszy ma działanie uspokajające, ta druga działa euforycznie. Takie połączenie przypomina mieszankę wybuchową i nie tylko dlatego, że przyjęcie obu substancji nasila zachowania agresywne. Kokaina maskuje odczuwalne skutki upojenia alkoholem. W efekcie można ulec złudzeniu, że jest się bardziej trzeźwym niż w rzeczywistości i przekroczyć krytyczną dawkę alkoholu i narkotyku. W tej sytuacji bardzo łatwo o niebezpieczne zatrucia czy zachowania, jakiego byśmy się nigdy nie spodziewali. Najprawdopodobniej tak było w opisywanej przez nas sprawie.
Sapał i dyszał
Z relacji kompanów Marcina M. wynikało, że opuścił on progi mieszkania znajomego przed godziną 4 nad ranem. Planował powrót do domu autobusem, ale pierwszy kurs było dopiero przed 8. Nie wiedział, co robić z wolnym czasem. Cztery godziny spacerowania po Legnicy to nie był najlepszy pomysł. Jego roznosiła energia, musiał coś robić, działać. Nic inteligentnego nie przychodziło mu jednak do głowy. Tymczasem tłumiona agresja coraz mocniej go uwierała i prędzej czy później musiała znaleźć ujście…
Kilka minut przed godziną 5 rano znalazł się w okolicach legnickiego targowiska. Było tam już kilku sprzedawców, którzy przywieźli towar: głównie owoce, warzywa i artykuły spożywcze. To wszystko, czego za godzinę zaczną szukać przychodzący tam klienci. Marcin M. doszedł do wniosku, że to doskonałe miejsce do rozładowania agresji. Zaczął kopać skrzynki pełne towarów. Coś mamrotał pod nosem, dwa razy próbował zaczepić tamtejszych straganiarzy. „Sapał i dyszał” – opowiadała sprzedawczyni, która szykowała się do pracy. Straganiarze nie dali się sprowokować.
– Spier… – rzucił jeden ze sprzedawców… – Chyba, że szukasz guza, to chodź, jak takiś mocny…
Zabójstwo w Legnicy: przypadkowa ofiara
Kilku rosłych mężczyzn skutecznie przegoniło awanturnika. Kilka minut wcześniej jedna ze sprzedawczyń powiadomiła policję o intruzie demolującym targowisko. Nieumundurowany patrol przyjechał bardzo szybko. Niestety, Marcin M. zdążył uciec. Nie uszedł jednak daleko. Pojawił się na ulicy Chojnowskiej. Naprzeciwko niego szedł starszy mężczyzna, jak się potem okazało, 65-letni Leszek N. Panowie nigdy wcześniej się nie widzieli, nie spotkali, nie rozmawiali. A jednak w momencie kiedy mijali się na chodniku, przy sklepie obuwniczym, stało się coś złego…
Dwie, może trzy minuty później, w tym miejscu pojawili się dwaj legniccy policjanci. Mieli nadzieję ująć mężczyznę, który parę minut wcześniej awanturował się na pobliskim targowisku. Z relacji kupców wynikało, że agresywny intruz odszedł w kierunku Chojnowskiej.
Szybko go dostrzegli na pustej o tej porze ulicy. Stał w miejscu i coś kopał. W pierwszym momencie wydawało im się, że to jakiś karton, może drewniana skrzynka. Dopiero kiedy zrobili kolejne kilkanaście kroków spostrzegli, że to leżący na betonowym chodniku człowiek. Wokół niego widoczna była kałuża krwi.
– Stój! Co robisz? Przestań! – krzyknął jeden z funkcjonariuszy.
To jednak nie uspokoiło napastnika, który z furią zadawał kolejne ciosy. W głowę, twarz, klatkę piersiową. Starszy mężczyzna nawet nie próbował się już osłaniać. Agresor opamiętał się, kiedy policjanci siłą odciągnęli go od ofiary. Na pomoc nieszczęśnikowi było już jednak za późno…
Chcesz wiedzieć jak zakończyło się zabójstwo w Legnicy? Sięgnij po Detektywa nr 2/2021 (tekst Tomasza Przemyskiego pt: “Furia w listopadowy poranek”).
Do kupienia TUTAJ.