Zabójstwo Wojtka Króla. Sprawa nierozwiązana

Zabójstwo Wojtka Króla to jedna z najgłośniejszych zbrodni, do jakich doszło pod koniec ubiegłego wieku. W niedzielne popołudnie zastrzelono studenta Politechniki Warszawskiej. O śmierci zadecydował przypadek. Gdyby szedł ulicą pół minuty później pewnie nadal by żył. Sprawców tamtej zbrodni nigdy nie ukarano. Od tamtych zdarzeń właśnie mija 27 lat.

Na fasadzie domu przy ulicy Lwowskiej 3  w centrum Warszawy uważny przechodzień znajdzie niewielką tablicę pamiątkową z napisem „W tym miejscu 17 marca 1996 roku został zastrzelony Wojtek Król, student Politechniki Warszawskiej. To mógł być każdy z nas”. Tamta zbrodnia była chyba pierwszym zabójstwem (nie licząc może morderstwa małżeństwa Jaroszewiczów), które wywołało tak szeroki oddźwięk społeczny. Młodzież organizowała marsze przeciw przemocy, sprawą interesowały się media, w tym zagraniczne, domagając się szybkiego ukarania winnych.

Tablica upamiętnia wydarzenia mające miejsce 23 lata temu, wczesnym popołudniem. Po zakończonym dniu targowym na giełdzie komputerowej przy Grzybowskiej w bramie kamienicy przy Lwowskiej 7 małżeństwo handlarzy wypakowywało z bagażnika samochodu towar i zostało napadniętymi przez bandytów, którzy po szarpaninie ukradli im 10000 zł utargu. Nie mieli szczęścia, napadu dokonali bowiem w obecności przygodnego świadka – sąsiada wyprowadzającego psa – który później gonił ich w stronę placu Politechniki. W trakcie pościgu jeden z bandytów odwrócił się i strzelił, trafiając jednak przypadkowego przechodnia – studenta wydziału MEL PW, Wojciecha Króla, zabijając go na miejscu, po czym taksówką oddalili się w kierunku dworca Warszawa Centralna.

Niewinni

Przeprowadzone szybko i pod olbrzymią presją opinii publicznej śledztwo policji doprowadziło do oskarżenia czterech młodych mężczyzn. Problem leżał w tym, że żaden że świadków nie zapamiętał sprawców, zatem dowody były jedynie poszlakowe, a ekspertyza zapachowa przeprowadzona nieprawidłowo. Trzech z czterech oskarżonych nie miało przeciw sobie twardych dowodów. Zostali uniewinnieni

Zabójstwo na Lwowskiej było chyba pierwszym zabójstwem (nie licząc może morderstwa Jaroszewiczów), które wywołało tak szeroki oddźwięk społeczny. Młodzież organizowała marsze przeciw przemocy, sprawą interesowały się media, w tym zagraniczne, domagając się szybkiego ukarania winnych. To się nie udało, jedyną ‚beneficjentką’ afery była prowadząca sprawę sędzia Barbara Piwnik, która stała się gwiazdą polskiego sądownictwa, a potem na moment została nawet ministrem sprawiedliwości.

Przypominamy wydarzenia, które w 1996 roku zbulwersowały stolicę Polski….

Zabójstwo Wojtka Króla: łapcie ich, to złodzieje!

17 marca 1996 roku Robert Gołąb i jego dziewczyna Katarzyna Kowalska jak co tydzień byli na giełdzie komputerowej, gdzie handlowali podzespołami. Na Lwowskiej 7, przy bramie swojej posesji, Gołąb zaparkował samochód.

Z kolegą wynosił kartony do mieszkania, Katarzyna czekała przy aucie. Widziała dwóch młodych mężczyzn stojących przy pobliskim sklepie, coś pili. Zapamiętała, że jeden nosił buty typu traperki, grubą kurtkę do pasa i obcisłe spodnie. Krępy, miał śniadą cerę i ciemny zarost. Drugi, szatyn o jasnej karnacji, też był w traperkach. Nagle wyskoczyli z bramy i zaczęli biec.

– Po chwili w bramie pojawił się Robert. Miał zakrwawioną twarz. Powiedział cicho: pomocy, łapcie ich, złodzieje – zeznawała na policji Katarzyna.

Bandyci bili go, kopali, rzucili o ziemię. Jeden z nich przystawił mu pistolet do skroni i ukradł saszetkę z utargiem – 10 tys. starych zł.

Sąsiad z Lwowskiej Tadeusz Kowalski ruszył w pogoń za bandytami. – Łapcie ich, złodzieje! – krzyczał.

Katarzyna biegła razem z nim ul. Lwowską. Nie tracili z oczu uciekających. Na końcu ulicy, od strony pl. Politechniki pojawił się młody mężczyzna. Na okrzyk „łapać ich”, chłopak obejrzał się. Nie zdążył zrobić kroku, gdy padł strzał. Sąsiad zatrzymał się przy leżącym – wezwał pogotowie i policję.

Postrzelony mężczyzna krótko dawał oznaki życia. Jęczał z bólu. Z minuty na minutę coraz wolniej oddychał. Kiedy przyjechało pogotowie, student nie żył. Pocisk przeszył jego kręgosłup na wylot.

Katarzyna Kowalska widziała, jak dwóch uciekających mężczyzn wsiadło do taksówki, niebieskiego fiata 125 p. Jak wynika ze śledztwa, dołączył do nich trzeci, Mariusz C., który wcześniej stał „na czujce”.

Relacja warszawskiego taksówkarza

Taksówkarz Jacek Meliński montował radio, gdy nagle do auta z impetem wsiadło trzech mężczyzn. Ten, który siadł na przednim siedzeniu, przekręcił kluczyk w stacyjce.

– Jedź szybko, ojciec mnie goni – krzyczał.

– Nie rozmawiali ze sobą, ale widać było, że są zdenerwowani – zeznawał taksówkarz. W jego fiacie policyjne psy natrafiły na ślady zapachowe, wskazujące na winę podejrzanych.

Pił wodę oligoceńską

Karol Kapusta mieszkał w akademiku, w jednym pokoju z Wojtkiem Królem. Tak opisywał kolegę: – Bardzo spokojny, dużo się uczył. Chyba nie miał znajomych spoza akademika. Nigdzie nie chodził, z nikim się nie umawiał.

Tego dnia wieczorem Karol wrócił od rodziców z Radomia. Był zaskoczony, że Wojtka nie ma w pokoju. Na łóżku leżały rozłożone książki. Myślał, że na chwilę przerwał naukę. Poszedł do kościoła przy pl. Zbawiciela, sądząc, że tam go spotka. Kiedy wrócił, Wojtka nadal nie było. Od kolegi dowiedział się, że wyszedł około południa. Ktoś inny przekazał mu informację z wiadomości radiowych, że zabito studenta politechniki, mieszkającego w pobliskim akademiku. Inny kolega widział newsa w TVP – na chodniku leżały zwłoki, czymś przykryte. Obok były czarne buty i plecak.

– Wojtek nigdy nie pił wody z kranu. Razem chodziliśmy na Wilczą po wodę oligoceńską. Tego dnia w pokoju nie było baniaka. Myślę, że Wojtek wracał Lwowską z wodą – mówił w śledztwie Karol.

Zabójstwo Wojtka Króla: śledztwo

Śledczy pracowali pod presją opinii społecznej. Za wykrycie sprawców kilkunastu policjantów zostało suto nagrodzonych. 25 tys. osób wzięło udział w manifestacji „To mógł być każdy z nas” przeciw przemocy i bezsilności policji oraz prokuratury.

Na podstawie opinii świadków wykonano portrety pamięciowe podejrzanych. Taksówkarz Jacek Meliński zapamiętał ranę, zadrapanie na lewym policzku pasażera siedzącego z przodu. Nie potrafił jednak zdecydować, jaką miał twarz – „pełna, smukła jakaś” – stwierdził.

Starszy posterunkowy Tomasz Słaby był w mieszkaniu Mariusza S. krótko po morderstwie studenta. Słyszał od jednego z policjantów, że rysopis pamięciowy przedstawia właśnie jego. Sam potwierdził podobieństwo.

Mariusz S. i Artur K. zostali tymczasowo aresztowani. Później w ręce policji wpadł Mariusz C. Wszystko wskazywało na to, że też brał udział w zdarzeniu. W kamienicy, gdzie mieszkał niegdyś z matką, policjanci wtargnęli do pomieszczenia gospodarczego. Był to skład narzędzi służących do popełniania przestępstw – łomy, nożyce, kominiarki.

Zabójstwo Wojtka Króla: pierwszy podejrzany

W śledztwie pojawił się „as z rękawa”, świadek incognito. Zadzwonił do komisarza Andrzeja Kraski z KSP.

– Mógł mieć 40–45 lat. Prosił o anonimowość – mówił śledczy.

– Chcę wskazać osobę, której portret pamięciowy był opublikowany w prasie. Ma mniej tłustą twarz niż na portrecie – oznajmił.

Wskazał Tajsona, którego rzekomo zna z widzenia, z okolicznego baru. To rejon tzw. Dzikiego Zachodu (ul. Wronia na Woli). Zaznaczył, że Tajson nie ma nic wspólnego z boksem. Jest bezwzględnym, brutalnym bandytą. Powiedział, że on jest zabójcą studenta.

Tajson: wykształcenie podstawowe, z zawodu mechanik maszyn i urządzeń przemysłowych. Pracował wtedy jako ochroniarz w pubie „Rafael”.

Alibi oskarżonych i zeznania świadków

Mariusz C. bronił się, argumentując, że tego dnia był w szpitalu, gdzie z kolegą odbierał jego dziewczynę z noworodkiem. Potem ze swoją konkubiną Sylwią odwiedził matkę. Tajsona zna z widzenia, z pubu „Rafael”. Nie wiedział, że pracuje tam jako ochroniarz. Artura K. poznał na automatach, ale w innym miejscu. Nożycami do cięcia metalu miał założyć kraty w mieszkaniu Sylwii. Nie zaprzeczył, że ma sprawę za nielegalne posiadanie broni.

– Znalazłem ją na boisku szkolnym. Chodziłem z nią na siłownię, to była ostra „cezetka” – bronił się w śledztwie.

Świadek Katarzyna Kowalska, po miesiącu od zdarzenia, podczas okazania rozpoznała buty (głównie podeszwę), jakie miał uciekający mężczyzna. Ten, który strzelił do studenta. Z portretu pamięciowego podobny był do Mariusza S., Tajsona.

Prokuratura Wojewódzka oświadcza: „W wyniku przeprowadzonych okazań oraz ekspertyz kryminalistycznych ustalono, że jednym ze sprawców, biorących udział w napadzie na Roberta Gołąba oraz zastrzeleniu Wojciecha Króla, jest Mariusz S”.

Tajson miał alibi. W dniu napadu i morderstwa był u swojej ciężarnej dziewczyny. Jadł obiad, oglądał telewizję. Pisze z aresztu do prokuratury, by przysłano mu uzasadnienie zarzutów. Nie wie, dlaczego siedzi w areszcie, bo jest niewinny.

Mariusz S. był wcześniej dwukrotnie karany. Artur K. odmówił składania wyjaśnień. Stwierdził, że nie pamięta Tajsona. Też był już karany.

Jesteśmy niewinni

Wszyscy trzej nie przyznali się do zarzutów. Zaprzeczyli, że byli tego dnia na Lwowskiej, że bywali na giełdzie komputerowej i w pubie „Rafael”. Ale świadkowie twierdzili coś wręcz przeciwnego. Badania osmologiczne potwierdziły, że podejrzani się znają.

Mariusz S. i Artur K. zostali poddani badaniom wariograficznym (tzw. wykrywaczem kłamstw). Zanim wyrazili zgodę na podłączenie ich czujnikami do wariografu, zadawali mnóstwo pytań. Badania miały określić, czy w systemie nerwowym oskarżonych zarejestrowane zostały ślady pamięciowe i emocjonalne, związane z rozbojem i śmiertelnym postrzeleniem. Pytania testowe oparto na aktach śledztwa. Na pytanie – dlaczego są podejrzani, odpowiadają:

Tajson: – Wiem od policji, że rzekomo ktoś miał mnie rozpoznać jako sprawcę, w pubie na Ogrodowej.

Artur K.: – Bo jestem znany policji i być może jest jakieś moje podobieństwo do faktycznych sprawców.

W trakcie badań u Mariusza S. nastąpiły silne zmiany psychofizjologiczne. Zmiany emocjonalne w oddechu, ciśnieniu i tętnie krwi występowały przy odpowiedziach na niektóre pytania.

Artur K. przy większości pytań zamykał powieki. „Stosował taktykę obronną, tzw. izolację psychiczną” – ocenił biegły.

Ugięły się pode mną nogi

W postępowaniu przygotowawczym Robert Gołąb rozpoznał Artura K., który przystawił mu pistolet do skroni, kopał, bił. Później podczas okazania podejrzanego i kilku mężczyzn był pewien, że to on, choć jak zaznaczył, nie ma pamięci do twarzy:

– Ugięły się pode mną nogi, zrobiło mi się gorąco – zeznał.

Był jedynym świadkiem, który na 100 procent zidentyfikował bandytę.

Zabójstwo Wojtka Króla: proces

Proces rozpoczął się ponad rok od zdarzenia. Świadkowie przestępstwa mieli odpowiedzieć na pytanie sądu – czy są w stanie rozpoznać oskarżonych. Robert Gołąb miał wątpliwości. Jego kolega Nikodem Zieliński, który w dniu napadu i strzelaniny stał z nim przy samochodzie i widział kilku mężczyzn, powiedział:

– Raczej nie, nie widziałem ich, nie spotkałem.

Gabriela Kierzkowska razem z mężem i dziećmi widziała akcję od samego początku. Była obok studenta, gdy konał. Zapamiętała tylko odzież uciekających mężczyzn, kształt ich sylwetek i wyciągniętą rękę oddającego strzał.

– Nie przypominam sobie żadnej z tych twarzy. Może są podobni do portretów pamięciowych, ale twarzy nie rozpoznaję – zeznała.

Przeciwko oskarżonym świadczyły głównie poszlaki – przede wszystkim zidentyfikowany przez psy zapach z taksówki, którą sprawcy mieli uciekać. Pierwsze ekspertyzy zapachów zostały jednak wykonane z podstawowymi błędami. Powtórzone, nie potwierdziły, aby domniemany zabójca był w taksówce.

Świadkowie

Żaden ze świadków, a kilkanaście osób widziało uciekających bandytów, nie potrafił na 100 proc. wskazać tego który strzelał. Robert G. napadnięty w bramie handlowiec rozpoznał natomiast napastnika, który w bramie przystawił mu pistolet do głowy – oskarżonego Artura K. W śledztwie. Na rozprawie się z tego rozpoznania wycofał. Dwie kobiety, w tym świadek Anna B., która stała twarzą twarz z zabójcą, wskazywały natomiast inną osobę – nieżyjącego Sebastiana B. (popełnił samobójstwo w areszcie, gdy w zatrzymano go pod zarzutem podwójnego zabójstwa w innej sprawie).

Pierwszy wyrok (październik 1999 r. ) – uniewinniający wszystkich oskarżonych ze wszystkich zarzutów – był totalną krytyką pracy policji i prokuratury. Barbara Piwnik, która przewodniczyła sędziom zarzuciła prokuraturze “porzucenie istotnych wątków śledztwa, budowanie oskarżenia na domysłach, przeprowadzenie ekspertyz zapachowych z “rażącym naruszeniem prawa”. “To byli oni” – trwał przy oskarżeniu jego autor.

Zabójstwo Wojtka Króla: Zwyciężyły wątpliwości

W apelacji zarzucił sądowi, że wyciągnął błędne wnioski z poszczególnych dowodów i źle ocenił je wszystkie razem. Występujący w imieniu prokuratury Zbigniew Goszczyński, niedawno odwołany ze stanowiska zastępca szefa stołecznej prokuratury, domagał się uchylenia wyroku w całości i ponownego procesu.

– Prokuratura powinna uzasadnienie sądu I instancji traktować jako kompendium wiedzy o sposobach prowadzenia śledztwa, aby na przyszłość ustrzec się błędu – bronił wyroku uniewinniającego adwokat Mariusza S., oskarżanego o zabójstwo.

Sąd apelacyjny uwzględnił apelację tylko w niewielkiej części. Dwóch oskarżonych w tym domniemanego zabójcę Wojtka ostatecznie uniewinnił, nakazał jeszcze raz osądzić oskarżonego o rozbój w bramie i rozpoznanego przez pokrzywdzonego Artura K.

– Nie w każdej sprawie o zabójstwo udaje się ustalić sprawcę. W tej sprawie przesłuchano kilkunastu świadków którzy byli w odległości od kilku do kilkudziesięciu metrów od zdarzenia. Na podstawie ich zeznań nie da się stworzyć nawet jednego rysopisu. To jest ryzyko naszego zawodu – powiedział “Gazecie” prok. Goszczyński.

Brak dowodów

– Od samego początku twierdziliśmy, że nie ma dowodów na to, że mój klient miał z tą sprawą coś wspólnego. Niestety śledztwo poszło w innym kierunku – mówił mec. Eugeniusz Baworowski, obrońca “Tysona”. – Sprawca zabójstwa tego biednego studenta niestety jest na wolności i nie jest nim mój klient – podkreślił. Pewnie dlatego, że sąd apelacyjny do uniewinniającego wyroku w sprawie zabójstwa Wojtka Króla wprowadził istotną korektę. Uniewinnił Mariusza S. nie dlatego, że go tam wcale nie było, ale – jak mówił sędzia Andrzej Wójcik – “nie ma na to przekonywujących dowodów”.

Zabójstwo Wojtka Króla nie zostało nigdy ostatecznie wyjaśnione. Winni jego tragicznej śmierci nie zostali wykryci i uniknęli odpowiedzialności.

Źródlo: skpt.om.pttk.pl, focus.pl, gazeta.pl,

Fot. skpt.om.pttk.pl,