Zaginięcia w Tatrach: same znaki zapytania

Zaginięcia w Tatrach mają długą historię. Do zagadkowej sprawy doszło ostatnio w Pieninach. Odnaleziono ludzkie szczątki. Jest to o tyle tajemnicze, że nie odnotowano żadnego zgłoszenia o zaginięciu. W pobliskich Tatrach podobne historie to niemal codzienność.  W ostatnich kilkudziesięciu latach doszło do wielu takich zdarzeń. Zaginięcie dwóch licealistek z Warszawy w 1993 roku czy  tragedia Kaszniców w Dolinie Jaworowej w 1925 roku to najgłośniejsze z nich. Niektórzy zadają sobie pytanie: czy to tylko tragiczne, niewytłumaczone przypadki czy coś więcej…

Strażnicy Pienińskiego Parku Narodowego podczas patrolu pod południowymi ścianami szczytu Sokolicy (747 m n.p.m.) w jednym ze żlebów opadających w kierunku Dunajca odnaleźli ludzkie szczątki – poinformował w piątek prezes Zarządu Głównego GOPR Paweł Konieczny.

– Szczątki zostały odnalezione w miejscu całkowicie niedostępnym turystycznie. Jest to o tyle zagadkowe, że nie było żadnego zgłoszenia o zaginięciu. Dalsze czynności wyjaśnienia co się stało, będzie prowadziła policja pod nadzorem prokuratury – wyjaśnił Konieczny.

W piątek 7 stycznia, grupa ratowników GP GOPR wraz z policją, prokuratorem, strażą PPN oraz z przedstawicielami służb słowackich udała się na miejsce w celu przeprowadzenia dalszych czynności. Ratownicy GOPR-u razem ze służbami słowackimi przetransportowali ciało.

Czy uda się rozwikłać tę zagadkę? Czas pokaże. Niemniej góry, jak żaden inny region w Polsce, skrywają wiele mrocznych tajemnic. Najczęściej do takich zdarzeń dochodzi w sąsiadujących z Pieninami Tatrach.

Zaginięcia w Tatrach. Jak to wytłumaczyć?

Magia Tatr co roku ściąga tutaj rzesze ludzi spragnionych malowniczych widoków, kontaktu z przyrodą, wypoczynku w ciszy z dala od cywilizacji i tłumu „niedzielnych” turystów. Nie wszyscy mają świadomość, że to bardzo zdradliwe góry. Pogoda w Tatrach jest kapryśna, a o miejscowym klimacie mówi się: „9 miesięcy zimy, reszta – same lato”. Może dlatego Tatry mają swoje tajemnice, których nigdy nie rozwikłano. Historia tych gór kryje wiele zagadkowych historii: zaginięć ludzi, których ciał nigdy nie znaleziono, zgonów, których nie sposób logicznie wytłumaczyć…

Pracownicy naukowi Tatrzańskiego Parku Narodowego 7 września 2017 roku wyruszyli w rzadko odwiedzane okolice Doliny Roztoki, z zamiarem badania tamtejszego drzewostanu od kilku lat atakowanego przez kornika. Dolina Roztoki to odgałęzienie Doliny Białki. Można do niej wejść ze szlaku prowadzącego do Morskiego Oka na wysokości Wodogrzmotów Mickiewicza i przejść nią obok wodospadu Wielka Siklawa do Doliny Pięciu Stawów Polskich. Z roku na rok przybywa chorych drzew, uschłe pnie i gołe gałęzie robią na turystach przygnębiające wrażenie. Spustoszenie poczynione przez kornika widać nawet na najpopularniejszym tatrzańskim szlaku z Palenicy Białczańskiej do Morskiego Oka.

Zaginięcia w Tatrach: makabryczne znalezisko

To miał zwykły dzień pracy w trudno dostępnym terenie, gdzie bardzo rzadko zapuszczają się turyści. Naukowcy w pewnym momencie odeszli kilkadziesiąt metrów od popularnego szlaku turystycznego. To, co odkryli, nie miało nic wspólnego z ich pracą. Znaleźli pozostałości turystycznego obozowiska. Były tam resztki ubrań, artykuły spożywcze, na których widniały daty przydatności do spożycia – na jednym grudzień 2008 roku, na kolejnym 2009 rok. Największe wrażenie robiły jednak fragmenty kości. Na pewno nie pochodziły od zwierząt, bowiem ponad wszelką wątpliwość była wśród nich ludzka czaszka.

Ze szczątków odnalezionych w Dolinie Roztoki udało się wyodrębnić kod DNA. Śledczy zaczęli porównywać go z próbkami pobranymi od rodzin tych, którzy przed dziesięcioma laty zaginęli w Tatrach. Do połowy października na policję zgłosiło się 10 osób. Każda z nich od wielu lat szuka zaginionego krewnego. Każdy z nich ma nadzieję, że w końcu uda się rozwikłać tajemnicę zaginięcia ojca, syna lub bliskiego krewnego. Ludzie jadą w góry i po niektórych ginie wszelki ślad.

To nie było przestępstwo

Z przeprowadzonych badań wynika, że znalezione w Dolinie Roztoki szczątki należały do mężczyzny w wieku 35-50 lat, szczupłej budowy ciała, o wzroście około 175 cm. Zbyt mała ilość materiału badawczego nie pozwoliła na ustalenie przyczyn śmierci tego człowieka. Nie wiadomo, czy była to śmierć naturalna, czy – co wydaje się raczej mało prawdopodobne – by padł on ofiarą przestępstwa.

Jest raczej mało prawdopodobne, że człowiek, którego szczątki odnaleziono w Dolinie Roztoki w Tatrach, padł ofiarą zwierząt. Z drugiej strony od ewentualnego dramatu minęło zbyt wiele czasu, by można było ustalić więcej szczegółów o okolicznościach jego śmierci.

– W przyrodzie wszystko jest możliwe, ale jest to bardzo mało prawdopodobne, aby niedźwiedź zaatakował przechodzącego czy obozującego turystę. To jest prawie niemożliwe – twierdzą tatrzańscy ratownicy. Z drugiej strony szczątki były rozciągnięte na dość dużym terenie, więc musiała nastąpić ingerencja – być może zwierząt, które dobrały się do szczątków zmarłego wcześniej człowieka.

Dlaczego jednak zdecydował się on na rozbicie obozowiska w odludnym terenie, gdzie w ogóle nie zapuszczają się turyści? W Tatrach nie można poruszać się poza wyznaczonymi szlakami turystycznymi. Takie są przepisy, jednak w życiu różnie bywa. Może był to amator daleko posuniętego survivalu, może „zwykły” turysta, który przeliczył się ze swoimi umiejętnościami, może ktoś szukający ucieczki od cywilizacji, ktoś, kto przez kilka dni chciał obcować tylko z tatrzańską przyrodą…

Tę sprawę udało się rozwikłać

Nie da się ukryć, że Tatry jak rzadko które góry, przyciągają ludzi z różnymi problemami osobistymi. Tak było najprawdopodobniej w przypadku mężczyzny, którego w lutym 2012 roku odnalazł patrol leśniczych w szałasie pasterskim w rejonie Doliny Olczyskiej. Według zakopiańskiej policji, mężczyzna nie był przygotowany do biwakowania w warunkach zimowych w górach. Nie miał odpowiedniego ubioru ani sprzętu. Miał na sobie zwykłe, miejskie ubranie zimowe.

Z licznymi odmrożeniami trafił do szpitala. Był przytomny, ale nie było z nim kontaktu. Nic nie mówił lub odpowiadał lakonicznie na zadawane pytania, ale poruszał się samodzielnie i zjadał posiłki. Badający go psychiatra również nie nawiązał z nim kontaktu. Badania tomograficzne nie wykazały urazów głowy. Zapadła decyzja o publikacji w mediach wizerunku mężczyzny.Przez dwa dni funkcjonariusze odebrali kilkaset telefonów z informacją, że jest on łudząco do kogoś podobny. Każdy z tych sygnałów został sprawdzony. Wreszcie nadszedł ten właściwy! Okazało się, że był to 36-letni mężczyzna, w przeszłości zawodowy wojskowy. Mężczyzna brał udział w misjach wojskowych w Iraku, Afganistanie i Jemenie. Pół roku wcześniej powiedział rodzinie, że wyjeżdża z kraju, aby zaciągnąć się do prywatnej armii jednego z międzynarodowych konsorcjów i że nie będzie z nim żadnego kontaktu. To tłumaczy, dlaczego przez kilka miesięcy nikt z bliskich nie próbował się z nim skontaktować.

Zaginięcia w Tatrach: uważaj na czarnego motyla

Turystyka górska na ziemiach polskich zaczęła rozwijać się w drugiej połowie XIX wieku. Tatry były pierwszym regionem, który stał się modny wśród galicyjskiej inteligencji. W latach 70. XIX stulecia pobudowano pierwsze schroniska, a w następnej dekadzie popularne stało się taternictwo zimowe. Był to okres świetności słynnych przewodników, takich jak Klimek Bachleda, ale wtedy też zaczęło dochodzić do pierwszych dramatów w górach.

Po Tatrach krąży wiele opowieści o duchach ludzi, którzy zginęli podczas górskich wspinaczek. Widma zmarłych mają ukazywać się zazwyczaj tuż przed śmiercią kolejnej ofiary. Podobno na Kościelcu słychać pobrzękiwania haków Mieczysława Świerza, który zginął tu 5 lipca 1929 roku. Legenda głosi, że aby uniknąć tragedii trzeba zaprzestać wspinaczki zaraz po usłyszeniu dziwnych dźwięków wydobywających się spod skały. Sposobem na przychylność losu jest poklepanie (pogłaskanie) skały przed wspinaniem albo rozsypanie pokruszonej kostki cukru.

Najgorzej jest, kiedy turysta zobaczy swój olbrzymi cień na chmurze. Wtedy, jak opowiadają starzy górale, nie ma co liczyć, że wróci się cało do chałupy i do rodziny. Inną złą wróżbą jest czarny motyl. Gdy w górach zobaczymy czarnego motyla, to znaczy że gdzieś wśród szczytów właśnie umiera człowiek. Ile w tym jest prawdy,– wiedzą tylko ci, którzy stanęli na granicy życia i śmierci, a jednak cudem się uratowali. Z Tatrami nie ma żartów i nawet najkrótsza, i z pozoru najłatwiejsza trasa, może się okazać zabójczo trudna. Nic dziwnego, że skalne tatrzańskie szlaki są niemym świadkiem wielu mrocznych i zagadkowych historii.

Zaginięcia w Tatrach: sprawa Karola Kozaka

Wiele przypadków ludzi, którzy przepadli w Tatrach bez śladu opisał w książce „W stronę Pysznej” (1976) Stanisław Zieliński. W zagadkowe i tajemnicze incydenty obfitowały pierwsze dekady XX wieku. Szczególnie ciekawe były sprawy zaginionych turystów, których szczątki odnajdywano potem w miejscach uprzednio starannie przeczesanych przez powstały w roku 1909 TOPR. Do tego typu przypadków zaliczano zaginięcie praskiego radcy, Karola Kozaka, do którego doszło w sierpniu 1921 roku w drodze na Rysy. Idąc w towarzystwie swoich dzieci i przyjaciela, odłączył się na chwilę od grupy, dając im do zrozumienia, że potrzebuje „chwili prywatności”.

 Czekano na niego jakiś czas, ale kiedy nie odpowiadał na wołania, bliscy postanowili go poszukać, odkrywając z przerażeniem, że starszy pan dosłownie zniknął! Jego poszukiwania miały bardzo szeroki zasięg, sprawa wyglądała beznadziejnie i poszukiwań wkrótce zaniechano, ale jesienią następnego roku górale poszukujący pod Wołowcem Mięguszowieckim w lesie korzenia litworu (stosowanego w ziołolecznictwie) natknęli się na szczątki Kozaka – w miejscu kilkakrotnie sprawdzanym przez ratowników.

Zaginięcia w Tatrach: prawie jak film…

Niektóre zdarzenia w Tatrach przypominają sceny z mrocznych thrillerów – jak choćby wypadek pod północną ścianą Mięguszowieckiego. 17 marca 1978 roku Urszula L. z dwoma kolegami poszła tam, by zapalić znicz w dniu imienin swego męża Zbigniewa, który dwa lata wcześniej zginął na północnej ścianie wraz z towarzyszącym mu taternikiem. Nie dotarli pod ścianę. Wszyscy troje zostali przysypani lawiną, która załamała lód na stawie i wtłoczyła ich do wody. Lód zamarzł, po kilkunastu godzinach nie było śladu tragedii. Kilkanaście wypraw GOPR nie dało rezultatu, dopiero 18 czerwca, gdy lód stopniał, znaleziono kolejno trzy ciała.

Zaginięcia w Tatrach: na Rysy w sandałach

W najwyższych polskich górach są miejsca, w których częściej niż w innych regionach Tatr, dochodzi do wypadków. Ratownicy TOPR wskazują na:

Giewont – jeden z najlepiej rozpoznawalnych tatrzańskich szczytów, z metalowym krzyżem na samej górze. Pozornie prosty i łatwy do zdobycia, a jednak to tutaj najczęściej dochodzi do wypadków. Wśród tłumu turystów łatwo o poślizg i upadek – wystarczy chwila nieuwagi. Dużo wypadków zdarza się także, kiedy turyści próbują skrócić sobie drogę powrotną, zbaczając ze szlaku.

Rysy – wejście tutaj wymaga już sporego przygotowania kondycyjnego, a nierzadko też sprzętu taternickiego. Zalegające często po zimie płaty śniegu bywają przyczyną lawin i niebezpiecznych poślizgnięć. Nieodpowiedzialni bywają sami turyści, próbując zdobyć Rysy w adidasach, a nawet sandałach.

Świnica – zaliczana jest do najbardziej niebezpiecznych szczytów Tatr. Pozornie łatwo dostępna od strony Kasprowego Wierchu góra stała się miejscem ostatniej wyprawy dla około 30 samobójców i licznych turystów. W czasie burzy lepiej się stąd jak najszybciej ewakuować.

Zawrat – przełęcz na szlaku Orlej Perci w opinii wielu taterników jest najniebezpieczniejszym miejscem Tatr. Wyprawa tutaj pochłonęła już życie około 100 osób. Surowe skały, osypujące się kamienie, łańcuchy i klamry – nic z tych rzeczy nie jest w stanie odstraszyć turystów, którzy co roku tłumnie i w większości bez przygotowania, decydują się zdobyć ten szlak tylko dla orłów.

Kozi Wierch – nietrudno tu o śmiertelny wypadek. Dojście od strony Orlej Perci wymaga taternickich umiejętności. Piłeś? Nie jedź. Nie jesteś taternikiem? Daruj sobie Kozi Wierch.

Granaty – kolejny owiany złą sławą szczyt. Jego zdradliwe żleby, schodzące w kierunku Doliny Gąsienicowej, stały się śmiertelną pułapką dla niejednego turysty. Podcięte stromymi graniami, sprowadzają na manowce zwłaszcza w czasie złej pogody.

Kościelec – jeden z najładniejszych tatrzańskich szczytów, skąd roztacza się wspaniała panorama gór. Zanim jednak ją obejrzymy, trzeba tam wejść stromym podejściem, bardzo zdradliwym, szczególnie kiedy jest oblodzone.

Więcej ciekawych i intrygujących tematów kryminalnych znajdziesz  w miesięczniku „Detektyw” i kwartalniku „Detektyw Wydanie Specjalne”. Zapraszamy do naszego esklepu: TUTAJ.

Jolanta Walewska

Źródło: onet.pl, tatry4u.pl