Zaginięcie nastolatek. To jedna tych spraw, które obrosły legendą i ciągle nie może znaleźć szczęśliwego finału. Dwie licealistki z Warszawy wybrały się w Tatry i przepadły bez śladu. Ich poszukiwania trwają już ponad 30 lat.
Dziewczyny mogły się podobać. Ernestyna Wieruszewska była o 3 miesiące młodsza od przyjaciółki Anny Semczuk. 170 cm wzrostu, długie rude włosy, niebieskie oczy, okulary. Ania była niższa, zielonooka blondynka. Ona bardziej przykuwała uwagę, miała w sobie jakiś magnetyzm. Piekielnie inteligentna, grała na pianinie. Obie miały po 17 lat.
Do Kościeliska, koło Zakopanego, przyjechały 22 stycznia 1993 roku. Miały rezerwację w prywatnej kwaterze. Ernestyna była tam wcześniej z kościelną grupą oazową. Miejsce było sprawdzone, wygodne, tanie. Obie dziewczyny po przyjeździe do Kościeliska chodziły po górach. Na kartce pocztowej wysłanej do rodziny wyliczyły miejsca, które już odwiedziły: Gubałówka, Jaskinia Mroźna, Jaskinia Zimna, Dolina Jaworzynka, Czarny Staw Gąsienicowy.
26 stycznia o godzinie 9 rano wyszły z pensjonatu, 20 minut później wsiadły do busa jadącego do Zakopanego, dotarły na dworzec i tam ślad się po nich urwał. Rozpłynęły się niczym duchy. Swoją gospodynię poinformowały, że na dworcu PKP w Zakopanem chcą kupić bilety do domu. Przy kasie widziano je około godziny 14. Potem miały się spotkać ze znajomymi z Warszawy, tak powiedziały rano gospodyni. Zapłaciły za pobyt. Zostawiły jednak bagaże, po które miały jeszcze wrócić.
TOPR prowadził poszukiwania
Rocznie w Polsce zaginionych jest kilka tysięcy osób, 100 z nich nigdy się nie odnajduje, dziewczyny dołączyły do tego grona. Kiedy wieczorem nie pojawiły się u swojej góralki, a w górach nadeszło załamanie pogody, kobieta zawiadomiła Tatrzańskie Ochotnicze Pogotowie Ratunkowe. Śmigłowiec TOPR długo patrolował szlaki, ale ratownicy nie wypatrzyli dziewczyn. Trwały intensywne poszukiwania m.in. w rejonie Kalatówek i Czerwonych Wierchów. Nie natrafiono na żaden ślad. Ani na szlakach, ani w pociągach PKP, ani na granicy ze Słowacją.
27 stycznia 1993 roku rodzice licealistek dostali wiadomość, że dziewczyny dzień wcześniej wyszły z pokoju i do niego nie wróciły. Gospodyni miała im powiedzieć, by nie wybierały się w Tatry.
Zaginięcie nastolatek
– Uważajcie, bo duje – ostrzegła je przed wiatrem.
Na Podhale tego samego dnia przyjechali rodzice, powiadomieni o zaginięciu córek. W miejscu zakwaterowania wciąż znajdowały się bagaże ich dzieci: dokumenty, ubrania, kosmetyki, aparat fotograficzny, trochę pieniędzy i pamiętnik Anny S.
W mediach pojawił się komunikat o zaginięciu nastolatek. Odpowiedział na niego mężczyzna, który twierdził, że widział, jak w Zakopanem wsiadały do samochodu z zagranicznymi numerami rejestracyjnymi. Podał policji te numery, ale nie udało się ich zidentyfikować w żadnej bazie danych.
Skradziony pamiętnik Anki
Polska policja na początku prowadziła intensywne poszukiwania. Dokładnie przesłuchano gaździnę wynajmującą kwatery w Kościelisku i jej rodzinę. Wyszło na jaw, że w Ernestynie zadurzył się nieco syn góralki. Ta odrzucała jego zaloty, podobno się pokłócili. Policja przyjęła hipotezę, że mogło dojść do zabójstwa w afekcie z powodu zawodu miłosnego. Koleżanka dziewczyny obdarzonej niechcianym uczuciem mogła być niewygodnym świadkiem, więc jej też należałoby się pozbyć. Jednak przeszukanie posesji w Kościelisku nic nie dało. A rzekomo zainteresowany licealistką chłopak przedstawił śledczym żelazne alibi. Kolejną hipotezę zamknięto więc w aktach.
4 marca 1993 roku nieznany sprawca włamał się w Warszawie do auta ojca Anny i, co dziwne, ukradł stamtąd jedynie jej pamiętnik oraz paszport, które tam się znajdowały. Tego incydentu nigdy nie wyjaśniono. Wstępnie została wykluczona pierwsza wersja zaginięcia dziewczyn: wyprawa w góry. Nie wzięły ciepłych rzeczy, gorącej herbaty. Tego dnia padał mocny śnieg i wiało. Miejscowe Radio Alex długo nadawało komunikaty o poszukiwaniu licealistek, do roboty, ponaglane przez media, wzięły się policja, straż graniczna i straż pożarna. Efektu nie było. Niedługo potem pojawiła się inna wersja zdarzeń: dziewczyny wyjechały z Zakopanego i uciekły za granicę. Ale bez paszportu? Kolejny ślepy trop.
Wychodząc z kwatery, wzięły tylko mały plecak. Zostawiły pieniądze, bieliznę osobistą, kosmetyki. Świadkowie byli zgodni: dziewczyny nie miały konfliktów z rodzicami, były z nimi bardzo związane i przez nich kochane. Następna wersja, którą zaczęto analizować: licealistki uciekły do sekty.
– Sprawdzaliśmy to bardzo dokładnie, przejechaliśmy Polskę wzdłuż i wszerz, gdzie my nie byliśmy. W 1993 roku, by szukać córki w sektach, założyliśmy nawet Ruch Obrony Rodziny i Jednostki – opowiadał potem Krystian Wieruszewski, ojciec Ernestyny.
Szefowa Ruchu Anna Łobaszewska potwierdzała taką genezę jego powstania.
Porwane? Zabite?
Wtedy po raz pierwszy padło podejrzenie: porwanie. Do tej wersji był przekonany Robert Leśniakiewicz, emerytowany już funkcjonariusz Straży Granicznej, w której służbę pełnił w latach 1987-94. Na swojej stronie internetowej snuł pewne przypuszczenia co do losów Ernestyny i Ani.
– Zostały uprowadzone przez członków albańskiej czy serbskiej mafii zajmującej się dostarczaniem Polek, Słowaczek, Czeszek, Ukrainek czy Rosjanek do włoskich, austriackich czy niemieckich burdeli – nie krył pogranicznik.
Zaginięcie nastolatek
W ramach prowadzonego przez niego rozpoznania realizowanego poprzez tzw. biały wywiad na terenie Słowacji udało mu się uzyskać informacje o rozbiciu przez tamtejszą policję serbsko-albańskiego gangu zajmującego się handlem kobietami.
– Niestety, mój raport w tej sprawie poszedł do kosza, bo wedle oficjalnego poglądu moich szefów, mafii w Polsce nie było i nie ma, a to był błąd – nie krył były pogranicznik.
Ten wątek wydawał się ważny, bo w Zakopanem i Krakowie w tamtym czasie działała duża zorganizowana grupa przestępcza Redżepa H. z Albanii, która przemycała z Polski narkotyki do krajów skandynawskich. Przewiezienie w skrytce przez granicę dwóch dziewczyn nie stanowiłoby dla nich problemu. Jednak i ten trop nie doprowadził do wyjaśnienia zagadki zaginięcia licealistek.
Chcesz poznać kulisy te sprawy? Sięgnij po Detektywa Wydanie Specjalne 4/2024 (tekst Marcina Grzybczaka pt. 30 lat jednego śledztwa). Cały numer do kupienia TUTAJ.