Zamordowała dzieci, którymi się opiekowała

Ta historia wstrząsnęła Ameryką. Pochodząca z Polski kobieta okrutnie zamordowała dzieci. Dwoje maluchów zadźgała nożem, wcześniej nakłaniając do modlitwy. Przed sądem twierdziła, że zamordowała, by wygnać z dzieci szatana.

Mała, urokliwa miejscowość na obrzeżach dużego miasta w środkowych Stanach Zjednoczonych. To tu żyła i pracowała opiekunka do dzieci – Beata C. W Stanach Zjednoczonych była od 15 lat. Przyjechała jeszcze jako nastolatka. Z Ameryką związała całe życie. Tu poznała męża – również Polaka. Janusz C. pracował jako kierowca tira. Zarabiał przyzwoicie, ale często miał zlecenia i musiał ruszać w daleką trasę.

Beacie doskwierała samotność i tęsknota za ojczyzną. Niby wrosła w amerykańskie realia, a jednak nie mogła zapomnieć o Polsce. Zdarzało jej się płakać po nocach. Samotność pchnęła ją do pracy z ludźmi. Choć Janusz zarabiał dobrze i nie musiała pracować, została opiekunką do dzieci. Obracała się w towarzystwie kobiet, matek, często samotnie wychowujących swoje pociechy.

Ciocia Beata potem zamordowała dzieci

Tak właśnie poznała Magdalenę W. – pochodzącą z Polski pielęgniarkę, matkę 7-letniej Basi i 5-letniego Damiana. Ogłoszenie o opiekunce z językiem polskim przypadło Magdalenie bardzo do gustu. Chciała, żeby dzieci nie straciły kontaktu z mową ojczystą, poza tym z Polką czuła się bardziej swojsko i lepiej ją rozumiała.

Wspólnie z byłym mężem zaprosili opiekunkę na rozmowę. 37-letnia kobieta wywarła na nich dobre wrażenie. Była ciepła, zrównoważona. Wydawało się, że sprawdzi się idealnie, zwłaszcza że od razu złapała kontakt z 7-letnią Basią. Niedługo później podpisali umowę i Beata C. zaczęła opiekować się dziećmi państwa W. Na początku wydawało się, że był to strzał w dziesiątkę. Beata znalazła z maluchami wspólny język. Spędzali razem czas na zabawach i nauce.

Więź między pociechami rodziny W. a opiekunką szybko rosła. Basia zaczęła nazywać kobietę ciocią i tak się z nią zżyła, że chciała się spotykać nawet w te dni, gdy opieka nie była konieczna. W ten sposób Beata C. została stałym gościem w domu W. Żadne urodziny nie mogły odbyć się bez „cioci Beaty”, każdy, albo prawie każdy krótki wypad nad jezioro, w góry – na jednodniową wycieczkę musiał być z opiekunką. Ciocia Beata znała wszystkie koleżanki Basi, wiedziała jakie ma stopnie, a nawet to, kto jej danego dnia dokuczał. Zdarzało się, że Basia dzwoniła do „cioci”, by jej coś opowiedzieć, czy się pożalić.

***

Magdalena W. patrzyła na to przez palce, ale kiedy jej dzieci zażądały, by „ciocia Beata” jechała z nimi na dwutygodniowe wakacje, uznała, że sprawy zaszły za daleko, zwłaszcza że i opiekunka zaczęła ją irytować. Potrafiła zadzwonić i prowokować rozmowy na temat Basi czy Damiana. Sugerowała Magdzie, np. na jakie zajęcia należy posłać córkę, albo z którymi jej koleżankami powinna ograniczyć relacje. Odebrała kilka takich telefonów. Próbowała być miła, ale któregoś dnia nie wytrzymała i bardziej dosadnie wytłumaczyła kobiecie, że nie życzy sobie wtrącania się w nieswoje sprawy.

– To są moje dzieci i pozwolisz, że ja będę o nich decydować – odparła pewnego razu.

Beatę C. zatkało. Nie zdołała wydusić słowa. Po rozmowie wzięła sobie wolne od opieki nad dziećmi, twierdząc że jest chora.

Po jakimś czasie sytuacja wróciła do normy. Rodzina W. nie miała jednak pojęcia, że u „cioci Beaty” nie wszystko było w porządku. Ta zawsze ciepła, serdeczna i radosna kobieta, po powrocie do domu zmieniała się w kogoś innego. Druga Beata nie była już tak wesoła. Cierpiała na samotność i lęk. Czuła, że mroczne emocje nie tylko odbierają jej radość życia i bezpieczeństwo, ale też coraz bardziej opanowują jej myśli.

Głosy

Beacie C. bardzo doskwierała samotność. Sami z mężem nie mieli dzieci, mimo że bardzo ich pragnęła. Zdarzało się, że Janusza nie było w domu nawet po kilka tygodni. Ich związek przypominał okazjonalne spotkania. Bywał, nocował, kochali się, albo i nie i wyjeżdżał w kolejną trasę. Kłócili się z tego powodu coraz częściej. On jednak miał koronny argument: żyli głównie za jego pieniądze, za jego też pieniądze spłacali kredyt.

Gdy odjeżdżał, znów zostawała sama w pustym domu. Ta dwójka maluchów, którymi się opiekowała, niepostrzeżenie została jedyną radością jej życia. Gdy była z nimi, czuła się potrzebna i akceptowana. Tym bardziej ogarniał ją lęk, że pewnego dnia jej radość zostanie jej odebrana.

„Ona, ta suka, ci je zabierze. Zobaczysz!” – usłyszała pewnego dnia w swojej głowie. Tak przynajmniej później twierdziła na sali sądowej. „Zobaczysz, ta kur… zabierze ci dzieci, a on odejdzie. Zostaniesz sama, jak palec! Rozumiesz? Sama jak palec!” – głos brzmiał nisko i metalicznie, niczym spod ziemi. Gdy go usłyszała, łzy stanęły jej w oczach. Zdało jej się, że mówi do niej ktoś z zewnątrz, obcy człowiek, obcy byt. Próbowała oponować, zaprzeczać, ale nie była w stanie. „Będziesz sama, chyba że zrobisz co ci mówię. Musisz ją ukarać, musisz ukarać ich wszystkich, za to, co ci robią!” – kolejne słowa grzmiały jej w myślach.

***

Na początku o tym, że słyszy głosy, nie mówiła nikomu. Wydawało jej się zresztą, że problem przeminie. Minęło kilka tygodni i rzeczywiście, sytuacja zaczęła się normalizować. Janusz wrócił z długiej trasy do domu. Na chwilę przestała się bać.

Wkrótce jednak dotarły do niej bardzo smutne wiadomości. Odebrała telefon od ciotki. Jej ojciec zmarł. Mężczyzna od dłuższego czasu był ciężko chory – miał raka. Ostatecznie nie pokonał choroby. Datę pogrzebu wyznaczono tydzień później. Beata nie mogła jednak przyjechać. Nie miała załatwionych formalności z pobytem w USA. Gdyby wyjechała, nie mogłaby wrócić.

To podłamało ją zupełnie. Oprócz ojca, z najbliższej rodziny nie miała nikogo. Matka zmarła kilka lat wcześniej. Z rodzeństwem nie utrzymywała kontaktu. Po śmierci taty jej poczucie osamotnienia pogłębiło się. Głosy wróciły.

Zamordowała dzieci, bo były opętane?

Pewnego dnia usłyszała w swojej głowie: „Oni są opętani. Musisz ich uwolnić. Trafią do piekła!”. Bawiła wówczas Basię i Damiana. Był ciepły, letni dzień. Przez okno wpadały do pokoju promienie słońca. Basia wraz z bratem układała na dywanie klocki lego. Za chwilę mieli wyjść na podwórko.

„Spójrz. To diabeł. Diabeł w nich siedzi!” – głos ponownie zadźwięczał w jej umyśle. Zerknęła na małego Damiana. Zdało się jej, że uśmiechnięty chłopiec ma krwistoczerwone ślepia i wąskie – niczym gadzie – źrenice.

„Boże jedyny! To nie może być prawda! Co się ze mną dzieje?” – spojrzała jeszcze raz na dziecko. Tym razem wyglądało normalnie. „Wariuję. Potrzebuję pomocy” – przeszło jej przez myśl. Ogarnął ją silny lęk. By nie dać po sobie poznać, poderwała się i szybko poszła do łazienki. Zamknęła od środka drzwi. Obmyła twarz zimną wodą. Po chwili zdołała się opanować.

Niestety to był dopiero początek. Głosy i „diabelskie” halucynacje wróciły. Beata C. miała świadomość, że dzieje się z nią coś złego. Próbowała nawet o tym rozmawiać z mężem, ale kiedy zauważyła, że nie skupia na niej uwagi, odpuściła.

W jakich okolicznościach Beata C. zamordowała dzieci? Odpowiedzi szukaj w Detektywie Wydanie Specjalne 4/2021 (tekst Krzysztofa Struga pt. “By wygnać szatana”). Cały numer do kupienia TUTAJ.