Zamość – miasto idealne według renesansowych wizji włoskich mistrzów, z arkadowymi podcieniami, brukiem pamiętającym kroki królów i rynkiem tak symetrycznym, że aż nierzeczywistym. Turysta widzi tu perłę Roztocza, renesansowy klejnot i spokój prowincjonalnego piękna. Ale wystarczy zejść z głównego traktu, skręcić za róg, gdzie cienie kamienic wydłużają się podejrzanie wcześnie, by poczuć, że pod ozdobną fasadą kryje się mrok. Bo nawet w mieście idealnym zdarzają się mroczne sprawy kryminalne…
Zapewne przez lata będą sobie zadawać pytanie, co im wtedy strzeliło do łbów. I nie znajdą na nie odpowiedzi. Zrobili coś, co ludziom, uważających się za normalnych i cywilizowanych, raczej się nie zdarza. Zgotowali piekło bezbronnemu człowiekowi, który w niczym im nie zawinił. Pobili go i straszliwie upokorzyli. Ale kij, jak wiadomo, ma dwa końce. Często jest tak, że ten drugi koniec może uderzyć bijącego pierwszym, który jest tak tym zajęty, że nie widzi co ma za plecami.
Witek lubił wyjść późnym wieczorem z domu. Lubił ciszę i spokój. Po zapadnięciu zmroku na mieście było mniej ludzi niż za dnia. A tam, gdzie Witek chodził, praktycznie nikt nie zaglądał. Nikt mu więc nie przeszkadzał, nie szydził, nie zadawał głupich i nudnych pytań w rodzaju:
– A czego to szukasz w tym śmietniku? A może ty jakiś opóźniony jesteś?
Co mówi psycholog?
Większości ludzi śmietniki nie interesowały. Wyrzucali tam tylko odpadki i niepotrzebne przedmioty. Zostawiali te rzeczy, opróżniali foliowe worki i zaraz odchodzili do ciekawszych dla nich zajęć. A przecież wśród rzeczy, których ktoś się pozbył, można było znaleźć prawdziwe skarby, na przykład stare radio, zepsuty czajnik, część do motocykla, czy ozdobną ramkę na zdjęcia. Takie przedmioty niekoniecznie musiały zostać wywiezione na składowisko śmieci przez firmę odpowiedzialną za oczyszczanie miasta.
Witek usłyszał kiedyś od pani psycholog z ośrodka, do którego chodził na zajęcia zwane specjalnymi (choć nic specjalnego na nich nie było), że takie zbieractwo, jakiemu on się oddawał, może być objawem choroby psychicznej. Matka Witka uwierzyła pani psycholog i bardzo przejęła się jej słowami.
Zamość: nikomu nie robił krzywdy
On nie uwierzył. W jego rozumieniu chory psychicznie to człowiek niebezpieczny dla otoczenia. Trzeba go trzymać w szpitalu psychiatrycznym, a czasami nawet wiązać twardymi skórzanymi pasami, żeby nie zrobił krzywdy sobie i innym.
A on, Witek nie robił nikomu krzywdy tym, że zbierał różne przedmioty ze śmietników. Przecież ich nie kradł, bo skoro ktoś je wyrzucił, to były niczyje. Nikomu więc nie powinno przeszkadzać, że je sobie zabiera. Nikt nie był przez to stratny. Ale ludzie są wredni i wścibscy. Niektórym to wszystko przeszkadza: jak ktoś mówi lub płacze, gdy gra radio, psy, koty, rowery i inni ludzie. Złoszczą się wtedy, albo nawet chcą bić. Witek jednak przywykł do tego, że ludzie tacy są. Nie obchodziło go, że postrzegają go jako dziwaka, na jego widok odwracają wzrok lub pukają się w czoło, a matki mocniej chwytają małe dzieci za rękę.
Zamość: Widok z okna
Tadeusz Cz. mieszkał w bloku wielorodzinnym przy ulicy Polnej w Zamościu. Z okien miał widok na Szkołę Podstawową nr 2. Kiedyś chodzili do niej jego dwaj synowie, teraz już dorośli, mający własne życie i własne rodziny.
Usłyszał za oknem krzyki. Mieszkając w bliskim sąsiedztwie szkoły, był przyzwyczajony do hałasu i nawet mu specjalnie nie przeszkadzały wrzaski ani głośna muzyka ze smartfonów. Nie zwróciłby uwagi na ten krzyk, gdyby to było w dzień. Ale dopiero świtało. Zegar na ścianie wskazywał 5 minut po godzinie 4. O tak wczesnej porze uczniów nie ma jeszcze w szkole.
Zresztą dzieci tak nie krzyczą, gdy dokazują na przerwie lub grają w piłkę na boisku. Ten krzyk brzmiał, jakby komuś działa się jakaś krzywda.
Chcesz poznać kulisy tej sprawy? Sięgnij po Detektywa 10/20224 (tekst Marusza Gadomskiego pt. Gruby i chudy z piekła rodem). Cały numer do kupienia TUTAJ.