Garota to wyjątkowo groźna broń, wykorzystywana od czasów starożytności przez zabójców do szybkiego duszenia ofiar. Jest to kawałek dość cienkiego, lecz wytrzymałego materiału, do uchwycenia oburącz i zaciskania na szyi ofiary. współcześnie rzadko używana, jednak w XIX wieku budziła grozę, czego dowodem jest fakt, iż policja w wielu krajach wówczas nosiła specjalne kołnierze uniemożliwiające uduszenie.
W Polsce bardzo rzadko wykorzystuje się ją do popełniania zabójstw. Do jednej z takich zbrodni doszło prawie 30 lat temu, w Lublinie. Sprawcy – lub sprawców – nie udało się odnaleźć. Nie wiadomo też, kim była ofiara!
Wszystko zaczęło się 28 października 1993 roku na niewielkiej leśnej polanie, w pobliżu krzaków malin, znaleziono ciało około 30-letniego mężczyzny. Do dziś nie udało się ustalić, kim była ofiara ani odnaleźć sprawców.
Zwłoki znalazł wędkarz. Po godzinie 16 uznał, że ryba nie bierze, zostawił wędki i wszedł do lasu prawdzić, czy nie znajdzie ostatnich grzybów.
Ciało mężczyzny leżało na boku w krzakach na niewielkiej leśnej polance na wysokości ulicy Osmolickiej w Lublinie. Wędkarz zawiadomił policję. Nie mógł więcej pomóc, bo nie widział nikogo podejrzanego. Owszem, słyszał wiele przejeżdżających samochodów, ale nic w tym dziwnego, bo tamtędy prowadziła uczęszczana trasa z Lublina do Bychawy.
Nieco więcej mógł powiedzieć inny wędkarz, mieszkaniec pobliskich bloków. . Mężczyzna był emerytem i miał dużo wolnego czasu. Jeździł więc na ryby przynajmniej raz w tygodniu. Tego dnia liczył, że złowi dorodnego sandacza. Kiedy szedł na upatrzone miejsce połowu, minął go nieznany mężczyzna. Wędkarz nie zauważył rysów jego twarzy. Zastanowiło go jednak, że ten „dziwnie” mu się przyglądał. Czy przechodzień miał coś wspólnego ze zbrodnią, tego policjantom nie udało się ustalić.
Garota jako narzędzie zbrodni
Co gorsze, nie udało się ustalić, kim był zamordowany mężczyzna. Bo w to, że nie był to przypadkowy zgon, nie można było wątpić. Mężczyzna miał liczne ślady świadczące o tym, że zadano mu szereg ciosów twardym, tępym narzędziem. Bezpośrednią przyczyną śmierci było jednak zadzierzgnięcie. Jak opisywały to lokalne media: „został uduszony w „klasyczny” sposób linką tzw. garotą zarzuconą od tyłu na szyję”. Pewne było też to, że w chwili śmierci był pijany. Miał 2,7 promila alkoholu we krwi.
Tożsamości mężczyzny nie dało się ustalić, gdyż nie miał przy sobie dokumentów. Odciski jego palców nie były zaś notowane w policyjnych systemach. Pewne podejrzenie nasunęła jedynie karteczka, jaką znaleziono przy mężczyźnie. W języku rosyjskim napisano na niej „62-33-06 Żenia”. Czy i do kogo należał taki numer telefonu niestety także nie udało się potwierdzić. O ile oczywiście cyfry stanowiły numer telefonu, bo i tego nie udało się z całą pewnością ustalić.
Policjanci uznali jednak, że najprawdopodobniej ofiarą był obywatel Wspólnoty Niepodległych Państw lub osoba, która prowadziła z nimi interesy. Zamordowany został w innym, nieznanym miejscu, a ciało podrzucono w lesie. Dlaczego uduszono go garotą?
Policja rozpoczyna poszukiwania
Policjanci ruszyli na lubelskie targowiska, gdzie zbierali się cudzoziemcy. Byli m.in. na ulicy Pocztowej, alei Tysiąclecia, Unii Lubelskiej, Pogodnej… Odwiedzili wszystkie hotele. Pokazywali zdjęcia. Podawali rysopis. Nikt jednak zamordowanego mężczyzny nie znał. Nikt go nawet wcześniej nie widział.
Przepytywani obywatele WNP oglądając podsuwane im przez dochodzeniowców zdjęcie twierdzili tylko, że ofiarą na pewno nie jest Rosjanin, Gruzin lub Tadżyk. Zasugerowali, że mężczyzna mógł pochodzić z „dalekiego wschodu i krajów zauralskich”. Wskazywano Uzbekistan, Kazachstan, Turkmenię. Dlatego o pomoc zwrócono się do Krajowego Biura „Interpolu” w Warszawie. Bez rezultatu.
Informacji o tym, kim był denat poszukiwano także przez lokalne media. Policjanci podawali rysopis: Mężczyzna. Wiek około 30 lat. Ciemne włosy ścięte na jeżyka. Krótko przycięte wąsy. Wzrost 170-175 cm.
Po publikacjach do policji zaczęło zgłaszać się niezwykle wiele osób. Mieszkaniec Lublina, który zobaczył ogłoszenie w Kurierze Lubelskim, stwierdził, że to na pewno jego mieszkający w Kielcach brat. Mężczyzna wyszedł z domu 30 lipca 1993 roku i ślad po nim zaginął. W trakcie identyfikacji zwłok okazało się jednak, że to zupełnie inna osoba.
Inni lublinianie rozpoznali w nim swojego kuzyna. Widzieli go kilka miesięcy wcześniej. Powiedział, że był w Niemczech i przywiózł dwa samochody na handel. Wtedy nie uwierzyli, bo znany był z przesady, ale kiedy zaginął, uznali, że mógł mówić prawdę, a kosztowne auta mogły stać się przyczyną jego śmierci. I ten trop się jednak nie potwierdził.
Podobnie jak kolejne. Zamordowany nie był „Piotrusiem”, który pracował, sprzedawał baloniki w lubelskich restauracjach. Nie był Sylwestrem S., który prowadził niezbyt czyste interesy, polegające na kupnie i sprzedaży samochodów, a kiedy narobił sobie długów, zniknął. Nie był też mieszkańcem Łucka na Ukrainie, który odwiedził Lublin w kwietniu.
Garota: nie wiadomo, kim byli sprawcy
Nie udało się też ustalić sprawców czynu. Skąd wiedział, jak zabić garotą? Czy garota to jedyne narzędzie zbrodni, jakim mordował?
Zbrodnię porównywano z innymi podobnymi zdarzeniami. W latach 90. ubiegłego wieku było ich wiele. Cztery miesiące przed znalezieniem ciała w lesie Dąbrowa w podobny sposób zaatakowany został m.in. mieszkaniec Czerniejowa. Znajomi Ukraińcy poprosili go wtedy, by ich podwiózł. Gdy przejeżdżali przez las, poprosili, żeby zatrzymać się „na siusiu”. Gdy stanął, wyrwali mu kluczyki i zaczęli bić pięściami, a na szyję zarzucili od tyłu pasek i zaczęli dusić. Mężczyzna przeżył tylko dlatego, że nogami oparł się o kierownicę i silnie odepchnął w tył. Gdy fotel się rozłożył sprawca rozluźnił uścisk. Po długiej szarpaninie sprawcy uciekli. Garota tym razem nie była narzędziem ataku.
Tego, jak i innych zdarzeń nie udało się jednak połączyć z ciałem znalezionym nad Zalewem Zemborzyckim.
Źródło: kurierpodlaski.pl