Zdrada w rodzinie. Raczej piekło niż raj

Zdrada w rodzinie. Nie od dziś wiadomo, że życie na wsi gwarantuje zachowanie dobrego zdrowia w stopniu wyższym niż w mieście. Świeże powietrze, nikt nie goni za robotą, każdy obrabia własną działkę jak chce i kiedy chce, życie toczy się wolniej. Z drugiej strony przecież wszyscy wiedzą, kto pracuje a kto leniuchuje, bo i takich można spotkać między opłotkami.

Na opinię najbardziej wzorowych gospodarzy we wsi Bieżuń Mały zasłużyli sobie bracia Karpiukowie – Borys i Zygmunt, prawie równolatkowie, przed czterdziestką. W młodości kształcili się na tokarzy, ale gdy odziedziczyli majątek po rodzicach, wrócili do pracy na roli. Mieli żony, bo inaczej być nie mogło, wszak chłop bez kobity to jak pies bez ogona. Przynajmniej tak się w Bieżuniu Małym mówiło i nikt nie był od tego, żeby takiej oczywistości zaprzeczać.

Bracia mieli też dzieci i to całkiem sporo, bo Zygmunt miał ich troje, a Borys czworo. Ten niekontrolowany przyrost sprawiał rodzicom trochę kłopotu. Bo taka jest przecież natura każdego urodzaju, ale z drugiej strony był też przedmiotem podziwu, a czasem nawet zazdrości ze strony gospodarzy, dla których łaska boska nie była aż tak szczodra. Co i tak nie przeszkadza żywić nadzieję, że najbliższy rok sypnie zwiększonym urodzajem na potomstwo.

Gospodarstwa braci rozciągały się po sąsiedzku. Podwórka były przegrodzone drewnianym płotem, aby nikt nie myślał, że tu jakiś wielkogabarytowy kołchoz wyrasta i aby można było garnki stawiać do wyschnięcia na czubkach sztachet. Na obydwu podwórkach stały wybetonowane studnie pokryte stylowymi daszkami, a na dachach chałup prężyły się anteny telewizyjne.

Zdrada w rodzinie. Braterski duet wynalazców

Gospodarze uprawiali buraki, kartofle i żyto. Nie mówiąc już o przydomowych ogródkach na marchewkę i pomidory, ale dodatkowo zajmowali się kłusownictwem. Nikt oficjalnie nigdy tego nie stwierdził, jako że w tych stronach nie było takiego, który by zameldował gdzie trzeba, bo wszyscy zajmowali się tym samym. W każdym razie na brak świeżego mięsa nikt tu nie narzekał.

Bracia mieli też dawno wypracowane specjalizacje myśliwskie. Zygmunt wiedział, jak się konstruuje i zastawia sidła. Borys wyklepał coś w rodzaju pancerfaustu sporządzonego z żelaznej rury i różnych drobiazgów metalowych, w sam raz na zamek z cynglem grubym jak szyjka flaszki po gorzałce. Wyłuskał skądś mocno zardzewiały pocisk artyleryjski typu szrapnel, używany podczas pierwszej wojny światowej, już bez zapalnika. Nie bacząc na zagrożenie, którego, jak mówił, już nie było, najpierw wysypał z niego proch, a potem ołowiane kulki. Z czasem przetopił ten ołów, dopasował do własnej „strzelby” i oświadczył, że z czegoś takiego można zabić nawet słonia.

Brat wprawdzie nie wierzył w możliwości bojowe tego urządzenia. Śmiał się z Borysa, że jego machina nadaje się tylko do muzeum broni średniowiecznej. Jednak Borys zapowiadał bratu, że gdyby w okolicy pojawił się wrogi czołg, poszedłby w rozsypkę za pierwszym strzałem.

Całusy i klapsy

Obaj bracia szanowali się wzajemnie, natomiast wobec własnych małżonek, Zosi i Gabrysi, zachowywali się nieco nerwowo. Zygmunt, a jakże, potrafił przyłomotać własnej żonie w głowę. Z reguły, gdy był pijany, kartofle niedosolone, a mięso upolowanej wcześniej sarny zbyt twarde. Natomiast żonę brata traktował jak księżniczkę, prawiąc jej komplementy bez końca i całując w rękę, gdy zawitała do jego mieszkania. Jakby i tego było za mało, w podobny sposób zachowywał się Borys, serwując „pedagogicznego klapsa” własnej żonie i kłaniając się nisko przed żoną brata. Można by nawet zaryzykować twierdzenie, że obydwa małżeństwa zostały onegdaj zawarte przez pomyłkę i że najwyższy czas odwrócić bieg wydarzeń. Niechby po prostu zamienili się żonami i byłoby po herbacie!

Ba, rzecz niby prosta, ale jak zareagowałyby dzieci, nie wspominając już o ludziach gotowych do zaglądania sąsiadowi do garnka nawet z drugiej strony drogi? Dzieci przywykły już do sytuacji, w której tatko bije mamę. Widocznie mama służy nie tylko do gotowania obiadu, ale również jako makieta do obijania głowy, więc nie widziały nic nadzwyczajnego w domowym regulaminie.

 Co ciekawe, obie kobiety bardzo się lubiły. Przy sąsiedzkiej herbacie obrabiały tyłki swoim mężom z takim zapałem, że zanim obaj powrócili z pola, one demonstrowały pełny luz psychiczny. Aby wszystko było jasne, dodam, że każda z nich poddawała krytyce wyłącznie własnego męża, nie tykając męża przyjaciółki. I tak to leciało.

Zdrad w rodzinie. Na poligonie doświadczalnym

Któregoś dnia po powrocie z pola Zygmunt stanął przy płocie i tak zagaił do Borysa, który właśnie majstrował przy swoim chałupniczo skonstruowanym pancerfauście:

– Powiedz mi, Borys, na co ty tracisz czas? Pocisz się nad swoją armatą, a w tym czasie twoje buraki zarastają pokrzywami. Rzuć ten złom w cholerę i weź się do roboty! To się nie nadaje do niczego!

– Do niczego? – uniósł się Borys. – Jeden strzał i twoja studnia wylatuje w powietrze.

Przekomarzali się tak przez dłuższy czas. W końcu Borys nie wytrzymał i zaproponował zakład. Jeżeli machina okaże się nieskuteczna, on zradłuje bratu ziemniaki, a jeżeli skuteczna, brat zrobi to na jego polu.

Zdrada w rodzinie

Pewnego kłopotu nastręczała interpretacja słowa „skuteczna”, bo Zygmunt nie wiedział, na czym ta skuteczność ma polegać. Na wszelki wypadek zaproponował więc, aby celem zakładu stała się studnia brata. Jeżeli cembrowina pęknie w jakimś miejscu, on uzna swoją przegraną. Z góry jednak ostrzegł Borysa, że nie jest to możliwe, bo cement jest tam twardy jak żelazo, więc niech lepiej brat od razu szykuje ciągnik i jedzie na kartoflisko.

Obie rodziny ustawiły się na podwórku Borysa, początkowo dość blisko studni, ale Borys przegonił wszystkich na drugą stronę płotu twierdząc, że może dojść do nieszczęścia, bo jeszcze nie jest rozpoznany zakres ewentualnego odchylenia od celu. Wprawdzie nie było dotąd okazji wypróbować samopału, ale on akurat jest przekonany o dużej sile rażenia wynalazku.

No i stało się. Huknął strzał. Początkowo nic nie było widać, bo gęsty dym zasłonił zarówno studnię jak i samego strzelca. Widoczność poprawiła się dopiero po kilku sekundach. Niestety, obraz nie był budujący. Cembrowina leżała w kawałkach, z daszka pozostały tylko drzazgi, Borys spoczywał nieruchomo z rozrzuconymi ramionami kilka kroków dalej, a rusznica pozostawała niedostrzegalna.

Zdrada w rodzinie. Chcesz poznać kulisy tej sprawy? Sięgnij po Detektywa 3/2023 (tekst Mirosława Prandoty pt. Bracia nieco nerwowi). Cały numer do kupienia TUTAJ.