Zdzisław Najmrodzki: mistrz kradzieży i ucieczek

Zdzisław Najmrodzki zapisał się złotymi zgłoskami w kryminalnej historii PRL-u. Czy słusznie? Pewnie tak. Trudno znaleźć innego przestępcę, który 29 razy uciekł funkcjonariuszom Milicji Obywatelskiej. Choć nigdy nie zdobył prawa jazdy, był mistrzem brawurowej jazdy szybkimi samochodami. I to doprowadziło go do śmierci.

Miał bujny życiorys, który tak bardzo kontrastował z szarością czasów Polski Ludowej. U szczytu przestępczej kariery miał pieniądze, kobiety, drogie auta i sławę.  Czegóż więcej można chcieć od życia. Zdzisław Najmrodzki, przez kolegów z przestępczego światka zwany „szaszłykiem”, gdyż zabawnie przekręcał nazwę tej potrawy, stał się legendą komunistycznej Polski.

Zdzisław Najmrodzki: fan polonezów

Najmrodzki pochodził z Kielecczyzny, z biednej rodziny. Urodził się w 1954 roku. Skończył zawodówkę i został mechanikiem samochodowym. Fach w ręku przydał mu się w późniejszej działalności. O autach wiedział nieomal wszystko – także to, jak się do nich włamać. Szczególną sympatią darzył pochodzące z warszawskiej FSO polonezy.

W sumie ukradł ich ponad 100. Do kradzieży wybierał tylko nowe, świeżo odebrane z salonów auta. Wiedzę gdzie takich szukać, miał od przepłaconych urzędników – z wydziałów ewidencji pojazdów. Szajka kradła auta w sposób banalny. Najpierw odrywało się uszczelkę przy oknie, następnie za pomocą wepchniętego do środka pręta, zahaczało bolec blokady i otwierało drzwi.

Później taki samochód był odpychany kilkaset metrów, z reguły spod okien właściciela i odpalany na sucho, czyli poprzez zwarcie przewodów pod stacyjką. Następnie trafiał do jednej z kilku melin, które na Mazowszu posiadał gang. Tam przebijano mu numery rejestracyjne. Każdy samochód zyskiwał komplet sfałszowanych dokumentów. Wszystko było przygotowane z największą precyzją. Dzięki włamaniom do urzędów gminy gang dysponował odpowiednimi blankietami i pieczątkami.

Tak „zrobiony” polonez był wystawiany na sprzedaż na giełdzie samochodowej, gdzie Najmrodzki udawał właściciela auta. Jako miłośnik motoryzacji oczywiście nie mógł się zadowolić polonezem, dlatego na własny użytek ukradł najpierw forda granadę, potem podwładni donieśli mu, że po Warszawie jeździ lepsza bryka – BMW, model 827. Niewiele było takich aut w ówczesnej Polsce. Najmrodzki nie namyślał się długo. Samochód (własność afrykańskiego dyplomaty) udało mu się zlokalizować i ukraść.

Zdzisław Najmrodzki: Pewexy to moja specjalność

 Jednak nie same polonezy były źródłem jego majątku. Zdzisław Najmrodzki chętnie napadał na Pewexy. W tym celu opracował nawet specjalną metodę kradzieży – na plakat. Polegała ona na tym, że najpierw rabusie wycinali w szybie Pewexu dziurę, następnie dostawali się do środka.

Kiedy już byli wewnątrz, członek gangu, który stał na czatach, naklejał na dziurze w szybie plakat, zerwany wcześniej z ulicznego słupa. Wynoszono z Pewexów dosłownie wszystko – biżuterię, odzież, zabawki, kawę, alkohole, nawet batoniki Mars.

Cały skradziony towar sprzedawano później na lokalnych bazarach. Skoki tak dobrze im szły, że przestali się ograniczać. Jeździli po Polsce, wybierali Pewexy oddalone od lokalnych siedzib Milicji Obywatelskiej i kradli na potęgę. Po roku mieli już na koncie ponad 70 napadów. Zdzisław Najmrodzki wyrósł na liczącą się postać w przestępczym światku. Tymczasem władza ludowa miała nie lada problem. O pladze rabunków w Pewexach zrobiło się głośno na cały kraj.

Wielkie ucieczki

Zdzisła Najmrodzki uciekał z zakładów karnych, aresztów, sądu, ulatniał się podczas konwojów. Mimo wszystko dał się lubić, czego dowodem może być ucieczka z pociągu, którym eskortowało go do więzienia dwóch pracowników służby więziennej. Podczas podróży panowie zaprzyjaźnili się na tyle, że po kilku wspólnych toastach zgodzili się zdjąć Najmrodzkiemu kajdanki. Po paru chwilach i uśpieniu czujności konwojentów, mistrz ucieczek po prostu wyskoczył z pociągu. Złodziejska natura wzięła jednak górę i niedługo potem znów trafił za kraty

Najsłynniejszym jego wyczynem była ucieczka z więzienia w Gliwicach. 3 września 1989 roku Zdzisław Najmrodzki pojawił się na zakładowym spacerniaku. W pewnym momencie zatrzymał się obok wystającej z gleby gałęzi.

Nagle podskoczył, a gdy upadał ziemia pod nim po prostu się rozsunęła. Wpadł do głębokiego na dwa metry dołu. Wszystko rozegrało się w ułamku sekundy. Nim więzienni strażnicy zorientowali się, co się stało, Najmrodzki przebiegł wydrążonym pod więzieniem tunelem.

Wyszedł po drugiej stronie ulicy, na terenie miejscowego technikum, które było akurat w remoncie. Tam – na odpalonym motorze – czekał na niego kumpel z gangu.

Zdzisław Najmrodzki i kochana mamusia

To była chyba najsłynniejsza, najbardziej bezczelna ucieczka Zdzisława Najmrodzkiego. Później okazało się, że w jej zorganizowaniu pomogła mu mama. Podpłaciła miejscowego emerytowanego górnika, który nocami z terenu szkoły drążył tunel pod ulicą i zakładem karnym. Grunt, który zapadł się pod Najmrodzkim, był utrzymywany tylko na niezbyt grubych listewkach. Wystarczyło skoczyć na nie, by pękły.

Rzadko kto dzisiaj o tym wspomina, ale Zdzisław Najmrodzzki zamierzał zrobić sobie operację plastyczną. Chciał zmienić wygląd twarzy. Zmiana wizerunku i fałszywe dokumenty, mogły doprowadzić do tego, by prawdziwy Najmrodzki raz na zawsze zniknął.

Wszystko było umówione. Dogadał się z lekarzem spod Warszawy. Nie wiedział tylko, że od dawna był już namierzany przez milicję, a lekarz działał jako przynęta. Zasadzka się powiodła. Najmrodzki pojawił się w gabinecie. W tym czasie dom otoczyły jednostki milicyjne. Gdy wtargnęli do środka, znów próbował uciekać. Wyskoczył nawet z balkonu na pierwszym piętrze.

Tym razem jednak ucieczka się nie powiodła, dlatego znów stanął przed sądem. Skazano go na 20 lat więzienia. Został osadzony w zakładzie karnym w Strzelcach Opolskich. Był więziennym celebrytą. Często przyjmował dziennikarzy, udzielał wywiadów. Za kratami napisał nawet tomik poezji, który został wydany i rozszedł się w nakładzie 7 tys. egzemplarzy. Tym razem nie udało się już uciec. Za to doczekał łaski ze strony wolnej Polski. W 1994 roku ułaskawił go prezydent Lech Wałęsa.

W 1995 roku „kariera” króla złodziei zakończyła się na zawsze. Zginął w wypadku samochodowym w okolicach Mławy. Jak zwykle przesadził z prędkością. Na łuku drogi auto straciło przyczepność, zjechało na przeciwległy pas i zderzyło się z jadącą z naprzeciwka ciężarówką. Oprócz Najmrodzkiego w wypadku zginęli też dwaj nastoletni synowie jego przyjaciela. Podczas oględzin miejsca wypadku okazało się, że zupełnie roztrzaskane BMW był kradzione.

Fot. wikipedia.org