Nikt nie był w stanie go przekupić, bo pieniądze robił sobie sam. Żył luksusowo, ale tylko w przerwach między kolejnymi odsiadkami. Za kraty trafiał 17 razy. W więzieniu spędził 40 lat życia. Podczas długich wyroków malował freski w więziennych kaplicach. Nie raz i nie dwa wychodził na przepustki, z których nie wracał. Na wolności pielęgnował talent, który stał się jego przekleństwem. Podrobić potrafił wszystko – od świadectwa matury, przez prawa jazdy i złoto, na dolarach kończąc. Te ostatnie były jego domeną. „Król fałszerzy”, „Matejko z Monte”, „Artysta-recydywista”: jednym słowem Zdzisław Nęcka we własnej osobie.
Już jako dziecko wiedział, że będzie bogaty. Mówił o tym na głos. Nie wiedział jedynie, że bogactwo jakiego się dorobi, wystarczy nie tylko na wiadro lodów, pończochy dla mamy i cygaro dla ojca. W dzieciństwie to one były dla niego wyznacznikiem największego luksusu. Życiem, które jest poza jego zasięgiem. Zdzisław Nęcka przyszedł na świat w 1944 roku w Krakowie. Matka urodziła go w wieku 17 lat. Nie miała problemu z alkoholem, bo nie zwykła go odmawiać. W pamięci Zdzisia wyrył się obraz, jak pijana leżała całymi dniami w brudnej pościeli. Kiedy piła, to biła. Po rozstaniu rodziców Nęcka trafił do babci.
Zdzisław Nęcka
Po pewnym czasie opiekę nad nim miał sprawować ojciec, jednak i tam maluch nie zagrzał długo miejsca. Pewnego dnia sublokatorka doniosła, że Zdzisio jest bity i maltretowany. Tak trafił do bidula. Rzeczywistość domu dziecka nie sprzyjała jednak dobremu wychowaniu. By przetrwać, trzeba było się bić. Ten, kto się nie bił, był bity. Poza murami sierocińca młodzi uczyli się życia, a konkretniej – złodziejskiego fachu. Zaczynali od kradzieży śniadań bogatszym dzieciom. Później szli dalej – kradli wszystko, co popadnie, a nadaje się do jedzenia. Między kolejnymi kradzieżami i ucieczkami z bidula młody Zdzisiu składał nieoczekiwane wizyty ukochanej babci w Krakowie. Tam zapewniał dziadkom moc atrakcji.
Pomysłowości nie można było odmówić mu już od małego. Podczas jednej z wizyt u dziadków, wpadł na pomysł urozmaicenia dnia staruszkom. Z kredensu wziął paczkę drożdży, rozkruszył je w drobnych paluszkach i wrzucił do wychodka. Po wszystkim, jakby nigdy nic, położył się spać. Rano obudziły go niemiłosierne krzyki i wrzaski. Kiedy wyszedł przed chałupę, nie mógł uwierzyć własnym oczom. Na podwórku roiło się od gapiów, a w powietrzu unosił się potworny smród. Według niektórych sąsiadów była to kara boża, tymczasem „gówno wypływało każdą szparą, a nawet dachem sławojki. Syczało i bulgotało, a ze środka wydobywały się wielkie, kolorowe bańki”. Mimo wszystko dziadkowie zawsze patrzyli na niego z ogromną miłością. Staruszek nie raz powtarzał, że wnuk ma ogromny talent, a mimo wszystko był pewien, że ten zgnije w kryminale. Wiele się nie pomylił… By się o tym przekonać, warto jednak przejść drogę, którą przeszedł Nęcka, dochodząc do absolutnej perfekcji w tym, co robił.
Czym skorupka za młodu…
Zdzisław Nęcka artystyczny talent przejawiał już za młodu. Na nim poznali się wychowawcy w sierocińcu. Tak też Nęcka trafił do liceum plastycznego. Każdego dnia w drodze do szkoły zatrzymywał się przed zakładem złotniczym. Z przyklejonym do szyby nosem podziwiał wszystkie świecidełka na wystawie. Bynajmniej nie ze względów estetycznych, a jedynie ekonomicznych. Witrynę złotnika miał na oku od dłuższego czasu, a w planach – przygarnięcie niektórych cacek. Wtedy jeszcze nie miał pojęcia, że jubilerzy uciekają się do sprytnego zabiegu i na wystawie prezentują rzeczy z bezwartościowego tombaku, a nie prawdziwego złota. Wiedzę bardzo szybko jednak zdobył, bo pewnego dnia wyszedł do niego właściciel zakładu i zaprosił go do środka.
Kiedy młodzieniec wyznał, że uczy się na artystę w pobliskim plastyku, jubiler zlecił mu pierwsze zadanie na próbę. Zdzisiek miał narysować wisienki na delikatnych listkach, które miały zdobić kolczyki dla córki notariusza. Naszkicował wisienki tak dorodne i soczyste, że jubiler wziął go do stałej współpracy, przez co złodziejskie plany odeszły w niepamięć. Pobierane u specjalisty nauki ze sztuki złotniczej nie poszły za to w las… W międzyczasie pobierał również praktyki u wybitnego krakowskiego liternika, profesora Krzysztofa Racinowskiego. Tak liznął nieco kaligrafii i typografii. Uczył się ambitnie, nie mając jeszcze pojęcia, jak bardzo przydadzą mu się te umiejętności w niedalekiej przyszłości. Kiedy w głowie młodego Nęcki pojawiła się myśl zrobienia biznesu, trafiła się odsiadka za chuligaństwo.
Zdzisław Nęcka
Po raz pierwszy za kraty trafił wraz z trzema towarzyszami. Skazani zostali za… zająca. Tuż przed świętami Bożego Narodzenia, na jednym z balkonów dostrzegli wiszącego zająca, który miał pewnie doczekać do Wigilii. Widząc go takiego kruszejącego, postanowili się nim zająć. Zrzucili go z balkonu i zaczęli kopać jak piłkę. Po szybkim procesie, zostali odwiezieni do krakowskiego więzienia Montelupich, które jest szczególnym punktem na mapie polskich więzień. Od zawsze areszt ten cieszył się złą sławą i uważany był za miejsce przeklęte. Nęcka wracał do niego kilkukrotnie. Najdłuższe odsiadki spędził w więzieniach uznawanych za najcięższe – właśnie na Montelupich i w Raciborzu. W sumie – jak dziadek przewidział – za kratami spędził 40 lat życia. Najczęściej trafiał tam za fałszerstwa. Podrabiał nie tylko polskie, ale i amerykańskie banknoty. I to w tych drugich doszedł do absolutnej perfekcji. Robił prawa jazdy, dowody osobiste i paszporty. Czeki, świadectwa udziałowe i złota biżuteria – zamówienia na nie realizował niemal od ręki. A zaczynało się bardzo niewinnie – od podrabianych kartek na węgiel w dzieciństwie i więziennych talonów na mecz. Bo i za kratami Nęcka był prawdziwym artystą z fachem w ręku.
Chcesz poznać całą historię Zdzisława Nęcki? Sięgnij po Detektywa 7/2024 (tekst Anny Rychlewicz pt. Pieniądze robię sobie sam). Cały numer do kupienia TUTAJ.