Zemsta kloszarda, czyli jak to się robi u bezdomnych

Libacja u bezdomnych. Roztrzaskaną szyjką butelki naciął głęboko podstawę jego prącia. Ofiara wydała z siebie nieludzki krzyk, skuliła się, zupełnie osłabła i przestała się ruszać.

Wśród bezdomnych w Opolu do dziś krążą o nich legendy, choć historia miała zły finał.

– Tacy głupi, wszystko mieli i stracili – mówią ci, którzy wałęsają się po opolskim dworcu, sypiając na okolicznych ławkach lub w noclegowni, która, gdy zejdzie się tam z miasta cała bieda, pęka w szwach. – Spokojne życie mieli, dach nad głową…

Bez dachu nad głową, to bowiem najtrudniejsza bieda.
– A oni taki dach sobie znaleźli…

Na włóczęgowskim szlaku

51-letni Artur S. był z zawodu betoniarzem-stolarzem. Wysoki, szczupły, o pociągłej, zdecydowanej twarzy, z blond jeżykiem na głowie. I w fachu tym nieźle mu się wiodło. Zarabiał, a potem zaczął pić. Dorobił się dwójki dorosłych już dzieci. Zapewne z powodu w nadmiarze pitego alkoholu rozsypało mu się małżeństwo. Potem stracił robotę, i po rozwodzie jego była już żona wyrzuciła go na bruk. A może sam odszedł? Z takimi to przecież różnie bywa…

Artur S. miał też młodszą siostrę, Irenę. Szczupła szatynka mogła się podobać. Rysy podkreślały szatynowe włosy. Gdy został bez dachu nad głową, kobieta zaopiekowała się nim. Nie trwało to długo, bo niebawem sama została bez mieszkania i pracy. Zapewne dlatego, że też lubiła zaglądać do kielicha. Wiódł więc ślepy kulawego, jak w tym przysłowiu. Chadzali różnymi ścieżkami… Żebrali, zbierali złom i nocowali, gdzie popadło: w owej poczekalni dworcowej również. W jakiejś sieni także, byle zimą było ciepło. Jak to u bezdomnych…

– Latem zawsze łatwiej, bo można gdzieś w parku, na ławce przeleżeć… – opowiadają bardziej wprawieni w włóczęgostwo.

Związki bezdomnych

Po czasie do rodzeństwa dołączył 44-letni Zbigniew P. Mężczyzna miał podstawowe wykształcenie. Był podobnego wzrostu, co Artur S., również szczupły i też strzyżony na jeżyka. Z tym, że Zbigniew P. był bardziej wysportowany od Artura S. Obaj mieli także za sobą rozwód  i z podobnych przyczyn zostali wyrzuceni z domu. Zbigniew P. był ojcem dwójki dzieci. Gdy zaczęli się kolegować, mężczyzna upodobał sobie Irenę.

– Będziemy parą – zaproponował kobiecie, na co ona od razu skwapliwie przystała.

– Zgadzam się – jej brat nie oponował, więc jak nocowali, Irena przytulała się do swego nowego partnera.

Po czasie dołączył do nich jeszcze jeden: 42-letni Mieczysław Ł.
Był także bezdomnym, bez wykształcenia, i również bez pracy. Średniego wzrostu i średniej postury i niczym specjalnym nie wyróżniał się w swej fizjonomii. Już od kilkudziesięciu lat nie utrzymywał ze swoją rodziną żadnego kontaktu. Krewni nie wiedzieli, co się z nim dzieje. Do grupy dołączyła również Wiesława. Była w wieku Ireny. Od razu wpadła Arturowi S. w oko, stając się jego partnerką.

I kiedy się tak wszyscy razem znaleźli na dnie, postanowili, że się nie dadzą. I nie utoną…

– Bo w kupie raźniej i przetrwać też łatwiej – sądzili.

***

Długo szukali lokum, by przeżyć najbliższą zimę. Z kilka kilometrów mieli do noclegowni, by się umyć, rzadko jednak do niej zaglądali. A i rygory w takich placówkach są surowe. Nie pasowało im to zbytnio. W noclegowni nie pozwalają pić. A im się zdarzało. Zaczęli więc poszukiwać czegoś dla siebie… Najpierw w śródmieściu. Potem na działkach i na osiedlu Malinka, by w końcu ulicą Ozimską przywędrować na początek Tysiąclecia. W dzielnicy Kolonia Gosławicka znajdowała się boczna ulica, Broniewskiego. Często penetrowali boczne.

– W takich najłatwiej o jakiś pustostan, a i od straży miejskiej daleko.

Miejsce, marzenie…

Ponad pół kilometrowej długości, wąska, pośród zieleni, taka była ulica Broniewskiego. Domki po obu jej stronach w pewnych od siebie odległościach, że jeden drugiemu nie wadził, i było jeszcze trochę miejsca. Jednorodzinne parterowe i piętrowe. Jeden ich zaciekawił… Sprawiał wrażenie pustego, choć okna nie były zabite dechami ani zamurowane. Bez zasłon. Nocami nie zapalało się w oknach światło, więc, po dłuższej obserwacji, w końcu zaryzykowali i weszli. Na zapleczu znajdowało się również mniejsze pomieszczenie.

– Taka przybudówka jakby gospodarcza, można by rzec – wspominał jeden z sąsiadów.

 I chociaż bezdomni znaleźli się w tym miejscu niespodziewanie, nikt ich stamtąd nie wyganiał. Nie ingerowano w życie nowych lokatorów na Broniewskiego również z innych powodów: po prostu się ich bano.

– Po takich można się wszystkiego spodziewać… – komentowano.

Artur S. z siostrą Ireną zamieszkali na górze. Na dole znalazł się Zbigniew P. Irena stale do niego z góry dochodziła. Mieczysław Ł. wybrał przybudówkę gospodarczą, co wcale nie przeszkadzało, by Irena ukradkiem zerkała w jego kierunku. W środku znajdowały się jakieś stare graty: połamane krzesła, sfatygowany stół, szafa. I tapczany.

– Stęchłe, gdy się je jednak czymś je przykrywało, można było wytrzymać…

Życie bezdomnych

W pomieszczeniu przypominającym kuchnię, walały się resztki zużytych brudnych naczyń, garnków oraz równie brudnych połamanych sztućców. W przybudówce gospodarczej stało żelazne łóżko. Nowi lokatorzy w plecakach przytargali z sobą, co mieli. Niewiele tego było: stare brudne łachy, zapasowe stęchłe buty, i to, czym się nocą okrywali. I mieli jeszcze coś do jedzenia… Co im ludziska dawali po drodze. Żebrali pod dyskontami i pod większymi punktami handlowymi. Takie to życie ludzi bez pracy i bezdomnych.

– Bo w takich miejscach łatwo o parę groszy… I wesprze w razie czego ktoś w potrzebie wyżebranym towarem… Mlekiem, chlebem, bułkami, i jeszcze coś niezbyt drogiego dorzuci do tego, co już wyżebrali.

Żebrali też pod kościołami. Chodzili po domach, i nocami, gdy był spokój, wertowali śmietniki.

– Zbierali puszki po piwie i złom, by potem spieniężyć to wszystko na złomowisku… Jakieś używane ubrania… Ileż tego wszystkiego ludzie wyrzucają. Bluzy, koszule, spodnie i swetry. I coś zawsze się trafi całkiem fajnego.

Resztę odzieży mieli na sobie, w czym spali i również w czym chodzili na co dzień. Ponaprawiali w pustostanie to, co się jeszcze nadawało do użytku. Na rozerwanej i pogruchotanej podłodze w pokoju, na tym, co po niej pozostało, robili stosik z polan i rozniecali ognisko.

– Niewielkie, by płomień nie objął całości…

W miłosnym uniesieniu

Około godziny 17 każdego dnia zbierali się, jak zwykle, na podwórzu. 17 maja 2018 roku był czwartkiem.

– Jak poszło? – pytał Artur S., gdy wrócili.

Irena stała tuż przy nim i spoglądała w stronę Mieczysława Ł. Z kolorowych reklamówek wyciągali kolejny wyżebrany towar. Z godzinę pod sklepem, może dwie… I starczało. Były też rzeczy kupione za pieniądze uzyskane ze sprzedanego złomu na złomowisku przy ulicy Wschodniej, do którego mieli stąd najbliżej: może z pięćset metrów… Na wyniesionym z pustostanu stołeczku, pośród ogrodowej zieleni, lądowały różnego rodzaju trunki, niektóre kradzione. Tanie wino, tanie piwo i wódka. Były też domowej produkcji nalewki, sporządzone przez Wiesławę i Irenę. Nie brakowało bimbru, lecz pili go w ostateczności. W szerokim tego słowa znaczeniu znajdowała się również zagrycha. Zasiedli więc do biesiady. Zrobiło się przyjemnie i wesoło. Opowiadali jak łatwo rozpoznać po twarzy naiwnego człowieka. W tym wszystkim coraz bardziej wstawiona Irena coraz śmielej zaglądała Mieczysławowi Ł. prosto w oczy.

Pożądanie wśród bezdomnych

– No to pójdę… – po godzinie 18 oznajmił Zbigniew P., zbierając się do swej codziennej o tej porze roboty: ruszał żebrać pod kościół.

Jego słowa nie uszły uwadze Irenie; zostanie zaraz sama. 44-latek wstał i ruszył w stronę kościoła pod wezwaniem św. Jacka położonego zaledwie kilkaset metrów w linii prostej od pustostanu. Artur S. wraz z Wiesławą poczłapali do siebie, na piętro. Po wielu już wypitych kieliszkach nalewki, że trudno było tego nawet zliczyć, Irena zrobiła się ckliwa. Podeszła więc do Mieczysława Ł. i zaczęła się z nim droczyć, i nad nim pochylać.

 – Chodź, pójdziemy… – namawiała, szepcząc mu cicho do ucha, że aż jej wędrujący oddech 42-latek poczuł na swoim policzku.

Mówiła, że go pożąda, a wprost potrzebuje. I żeby to zrobili teraz, od razu, na stalowym łóżku. Skołowany mężczyzna, któremu już też dobrze szumiało od alkoholu w głowie, nie sprzeciwił się. Zresztą Irena od pewnego czasu, bardzo mu się podobała. Poza tym, nie pamiętał  kiedy po raz ostatni był z kobietą…

– Zabawimy się więc… – odpowiedział bełkotliwie, równie ochoczo.

I na chwiejących się nogach, oboje, w pół objęci, powlekli się do pomieszczenia gospodarczego, zwalając wespół na materac żelaznego łóżka. Nieporadnie zaczął ją rozbierać. Plątały mu się ręce i walczył z jej paskiem, którego nie potrafił wydobyć ze szlufek. A gdy to w końcu uczynił, ściągnął z niej spodnie i zerwał bieliznę. Z siebie też zdołał ściągnął dolną część garderoby, lecz jedynie do kolan. Wdrapał się potem na leżącą na wznak kobietę. Coraz mocniej szumiało mu w głowie. Ona chciała, on też… Uniesienie trwało… Po czym zalegli podwójnie strudzeni, i usnęli.

***

Zrobiło się późno, słońce już lekko zachodziło, gdy pojawił się Zbigniew P. Zaskoczyła go cisza wokół; zawsze było gwarno na trawiastym klepisku przed pustostanem.

– Irka! – zawołał, ale nikt mu nie odpowiadał.

Jedynie ptaki na zewnątrz i muchy w środku zakłócały pozornie panujący spokój. I jeszcze ciągły hałas tego psa z odległego sąsiedztwa, który bezustannie ujadał; jedyny chyba, który nie chciał się pogodzić z nowym  towarzystwem. Swe kroki skierował więc ku pustostanowi, na piętro, do jej pokoju.

– Wszedłem, Ireny nie było w pokoju – zaznawał potem w komendzie 44-latek. Zajrzał do Artura S. – On spał z Wiesławą.

Po zdezelowanych schodach zbiegł na parter. Zaczęło mu się kłębić w głowie, gwałtownie ruszył ku gospodarczej przybudówce.

– Zawołałem ją raz jeszcze, ale nie odpowiadała – wspominał.

– Mało nie wyrwał z przerdzewiałych zawiasów ledwo trzymających się drzwi.

– Oniemiałem – zeznawał potem dalej.

Leżała na tym żelaznym łóżku z Mieczysławem Ł., jakby byli parą. On na niej, z opuszczonymi do kolan spodniami i gaciami… Zbigniew P. wpadł w szał.

Chcesz wiedzieć jak zakończyła się dramatyczna historia u bezdomnych? Sięgnij po Detektywa 3/2021 (tekst Romana Roesslera pt. “Zemsta kloszarda”). Cały numer do kupienia TUTAJ.