Przyskoczył do niego, gdy Kuba znajdował się 200 metrów od domu. Uderzył go pięścią w twarz, potem sięgnął po nóż i zaczął mu zadawać cios za ciosem w brzuch, klatkę piersiową i w szyję. Ochłonął, gdy bramkarz Czarnych leżał na chodniku, nie dając oznak życia.
– Nie byłem wtedy sobą, ogarnęło mnie jakieś szaleństwo – tłumaczył się.
Rodzina i przyjaciele mówili mu, żeby dał już sobie spokój z piłką nożną. 32 lata to optymalny wiek, by zakończyć sportową karierę. Jakub N. po części przyznawał im rację, co prawda bramkarz jak wino, im starszy, tym lepszy, ale zdawał sobie sprawę, że drugim Jerzym Dudkiem nie będzie. Kondycja już nie ta, zadyszka, urazy. Krótko mówiąc, czas zejść ze sceny. Jednak jakoś nie mógł rozstać się z boiskiem i kolegami. Jeszcze ten jeden sezon, jeszcze kilka meczów. W meczu rozegranym przez jego drużynę, 16 września 2017 roku, Kuba z powodu lekkiej kontuzji, nie wystąpił. Chciał stanąć między słupkami bramki za tydzień. Niestety, nie dożył następnej kolejki rozgrywek.
Bramkarz Czarnych: kilkanaście ciosów nożem
17 września 2017 roku, około godziny 6.30 rano, Sławomir J., mieszkaniec miejscowości Kurów w województwie lubelskim, wracając z pracy do domu po nocnej zmianie, natknął się na leżącego na chodniku mężczyznę. Sądził, że tamten upił się do nieprzytomności. „No cóż, wczoraj była sobota, a w sobotnią noc…” – pomyślał. W tej chwili wyleciały mu z pamięci słowa popularnego przed laty hitu zespołu Perfect. Jednak mężczyzna leżał w dziwnej, skręconej pozycji. Sławomir J. pochylił się nad nim i momentalnie opuścił go niefrasobliwy nastrój, gdy zobaczył krew i rany na ciele leżącego.
Poznał go. Był to Jakub N. Mieszkał z matką w jednym z pobliskich bloków na drugim piętrze. Grał na pozycji bramkarza w miejscowej drużynie piłkarskiej. Kuba nie ruszał się i nie oddychał. Nie dawał najmniejszego znaku życia. Zszokowany sąsiad sięgnął po telefon i drżącą ręką wybrał numer alarmowy.
***
Lekarz pogotowia stwierdził zgon mężczyzny. Absolutnie nie wyglądało to na śmierć z przyczyn naturalnych, więc przekazał dalsze czynności medyczne koledze po fachu, który przyjechał z policją. Ze wstępnych oględzin wynikało, że Jakub N. (matka zidentyfikowała ciało syna) zmarł na skutek ran ciętych i kłutych powstałych w wyniku pchnięć zadanych z ogromną siłą ostrym narzędziem – najprawdopodobniej nożem. Naliczono przeszło 10 ciosów. Zgon, mniej więcej na 2 godziny przed znalezieniem ciała, spowodowało pchnięcie, które przebiło szyję Jakuba N.
Policja rozmawiała z mieszkańcami osiedla, którzy widząc pod oknami karetkę, radiowóz i funkcjonariuszy, wyszli zaintrygowani tym zgromadzeniem. Nie było świadków morderstwa – bo nikt nie miał wątpliwości, że doszło do zbrodni. W pół do piątej ludzie jeszcze spali. Przy zwłokach piłkarza nie znaleziono dokumentu tożsamości, telefonu komórkowego i portfela, w którym, jak ustalono, miał gotówkę i kartę płatniczą.
Dziwne manipulacje przy bankomacie
Kurów to licząca niespełna 3 tysiące mieszkańców miejscowość między Lublinem a Puławami. Centralnym punktem Kurowa jest duży, wyłożony czerwoną kostką brukową plac. Przylega do niego, zbudowany jeszcze za czasów Gierka, pawilon handlowy, zaraz obok jest popularny supermarket, parking, przystanek autobusowy, apteka i kilka domów mieszkalnych.
W niedzielny poranek, jeszcze przed odkryciem morderstwa, kilka osób zwróciło uwagę na dziwnie zachowującego się mężczyznę. Miał około 35 lat, ubrany był w pasiastą bluzę z kapturem i zgniłozielone spodnie od dresu. Wysoki, rosły; najbardziej charakterystycznym elementem jego wyglądu były intensywnie rude włosy. Na ramieniu miał plecak.
– Chodził niespokojny po placu, siadał na ławce, palił papierosa. Sprawdzał na przystanku rozkład jazdy autobusów, spoglądał na zegarek, po czym znowu chodził w tę i z powrotem. Sprawiał wrażenie, jakby chciał jak najszybciej wyjechać z Kurowa – powiedział policji jeden ze świadków.
To, że ktoś niecierpliwi się, czekając na autobus, nie jest przestępstwem. Jednak na krótko przed ujawnieniem zabójstwa, kontekst tej sceny mógł być o wiele poważniejszy. A to jeszcze nie wszystko. Rudowłosy mężczyzna był widziany przy jednym z bankomatów. To oczywiście także nie jest zabronione. Tyle tylko, że osobnik ten trzykrotnie bez powodzenia próbował wypłacić gotówkę. Powód, dla którego mu się nie udało, mógł być dwojaki: albo na koncie nie było środków (niektórzy nawet w takiej sytuacji usiłują wypłacić pieniądze, licząc chyba na pomyłkę systemu) albo – to bardziej prawdopodobne – mężczyzna nie znał PIN-u, a zatem karta nie była jego. Odpowiedź na pytanie, czy należała do zamordowanego piłkarza, wkrótce policja poznała.
Spotkanie po przegranym meczu
W sezonie 2017/2018 drużyna Czarnych Kurów występowała w trzeciej lidze piłkarskich rozgrywek. Mecze rozgrywała na stadionach, które niewiele się różniły od szkolnych Orlików. Większość z piłkarzy pracowała, a w wolnym czasie zakładali korki i wybiegali na boisko. Mimo iż zdawali sobie sprawę, że nigdy nie trafią do Realu Madryt lub Bayernu Monachium, i nie podpiszą intratnego kontraktu na reklamę znanej marki, to jednak nie traktowali piłki mniej poważnie niż największe gwiazdy tego sportu. Mecz to mecz, nieważne w jakiej lidze. Albo grasz, albo nie pajacuj i idź do domu. Na treningach też się nie oszczędzaj, jeśli nie chcesz wypaść ze składu.
Policja dowiedziała się od matki zamordowanego bramkarza, że Kuba spotkał się w sobotę wieczorem z kilkoma kolegami z drużyny w barze, znajdującym się w pobliżu siedziby klubu. Mieli w zwyczaju spotykać się po meczu w tym lokalu. Chociaż sobotni wyjazdowy mecz przegrali 2:3 z jedenastką z Piask, to nie zamierzali zapijać smutku po porażce. Owszem, wygrać zawsze jest fajniej niż przegrać, ale to przecież sport. Spotkali się, żeby przy pizzy i kuflu piwa porozmawiać o błędach popełnionych na boisku oraz zastanowić się jak poprawić grę w kolejnych spotkaniach. Potem rozmowa zeszła na tematy niezwiązane z piłką nożną, żartowali, przeglądali zdjęcia w telefonach.
***
– Było spokojnie, nikt się nie upił, nie doszło do żadnej sprzeczki. Przynajmniej jeśli chodzi o nas – powiedzieli policji zawodnicy Czarnych.
Potwierdzili to pracownicy lokalu, którzy doskonale znali piłkarzy, z niektórymi byli po imieniu. Nigdy nie skarżyli się na ich zachowanie.
Jednak po pewnym czasie miły nastrój prysł. Bynajmniej nie z winy piłkarzy. Na dwie godziny przed zamknięciem lokalu, do środka wszedł rudowłosy mężczyzna w bluzie z kapturem. Był sam. Opróżnił szybko kufel piwa, po czym zamówił następny. Przy drugim już się tak nie spieszył. Zajęci dyskusją piłkarze nie zwracali na niego uwagi. Mężczyzna popijając piwo małymi łykami zaczął rozmawiać z jedną z kelnerek. Była to młoda, ładna dziewczyna.
– Pójdziesz ze mną na randkę, ty piękna? – zapytał, gdy przechodziła koło niego.
Mówił po polsku ze wschodnim, śpiewnym akcentem, nieco przeciągał sylaby. Mógł być Rosjaninem, Białorusinem lub Ukraińcem.
Dziewczyna odmówiła. Wyjaśniła, że nie ma zwyczaju umawiać się na randki z ludźmi, których nie zna. Odmowa nie ostudziła jego zapału.
– No to możemy się poznać, nawet tu i teraz – powiedział.
Uśmiechnął się, ale jakoś tak mało przyjemnie. Podciągnął rękawy bluzy, pokazując liczne tatuaże na przedramionach. Najwyraźniej był mocno wstawiony. Bez skrępowania zapalił papierosa, choć w lokalu wisiała tabliczka informująca, że palenie jest zabronione.
– Przepraszam, jestem w pracy – odparła ostrzejszym tonem kelnerka. – Zamawia pan coś jeszcze? A z papierosem proszę wyjść na zewnątrz. U nas nie wolno palić.
Obelżywe słowa słyszeli piłkarze Czarnych
Ta uwaga go rozzłościła. Krzyknął, że „polska bladź nie będzie go wyrzucać z knajpy”. Będzie tu siedział, palił i robił co mu się podoba. Płaci, to wymaga. I dodał coś jeszcze w swoim rodzimym języku. Obelżywe słowa usłyszeli piłkarze Czarnych. Poczuli się w obowiązku bronić dziewczyny. Podeszli do awanturnika i zwrócili mu uwagę, że zachowuje się po chamsku. Nakazali mu przeprosić kelnerkę, a on się zaczął stawiać.
– Doszło do krótkiego spięcia. Ale na słownej utarczce się skończyło. Ten facet chyba zorientował się, że nie poradzi nam wszystkim. Uspokoił się, wypił piwo i poszedł sobie – zeznali zawodnicy „Czarnych”.
Wkrótce zamknięto lokal. Kelnerka, którą zaczepiał pijany mężczyzna bała się sama wracać do domu. Podrywacz mógł się gdzieś czaić. Poprosiła piłkarzy, by ją kawałek odprowadzili.
– Na zewnątrz rzeczywiście go zobaczyliśmy. Zaczął iść w tę samą stronę co my, ale udało nam się go zgubić. Po kilkuset metrach pożegnałam piłkarzy. Oni także się zaraz rozstali. Widziałam, że Kuba ruszył w kierunku osiedla, gdzie mieszkał – powiedziała policji dziewczyna.
Koledzy Jakuba N. potwierdzili jej słowa. Nawet mieli nakazać mężczyźnie, żeby przestał ich śledzić, ale w pewnym momencie stwierdzili, że już za nimi nie idzie.
Chcesz wiedzieć jak zakończyła się ta dramatyczna historia? Sięgnij po Detektywa Wydanie Specjalne 3/2021 (tekst Karola Rebsa pt. Ten atak był nie do obrony”). Cały numer do kupienia TUTAJ.