Zobaczył zwłoki noworodka. To było jego dziecko

Dorota zniknęła na 20 minut w łazience. W tym czasie jej partner przygotowywał mleko dla 2,5-letniej córki. Kiedy wyjrzał na korytarz, zobaczył Dorotę z udami ubroczonymi krwią. – To tylko okres – powiedziała. Kilka godzin później, tego samego dnia, Łukasz ujrzał zwłoki noworodka.

W miejscowości K., niedaleko Więcborka w kujawsko-pomorskim, 14 marca 2019 roku, krótko po godzinie 6 rano Łukasza B. obudził płacz 2,5-letniej córki, Zosi. Mężczyzna podszedł do łóżeczka dziecka i wziął dziewczynkę na ręce. Poszedł z nią do swojej matki, Grażyny B., która spała w drugim pokoju. Kiedy babcia zajmowała się małą, Łukasz B. w kuchni przygotowywał mleko dla dziecka. Kątem oka zauważył, jak z łazienki wychodzi jego partnerka.

– Zobaczyłem Dorotę bladą i wyraźnie przerażoną. Miała uda zbroczone krwią, słaniała się na nogach. Była brudna od jakiejś przeźroczystej mazi – mówił później mężczyzna.

Twierdzi, że kiedy zapytał partnerkę, co się stało, ta odpowiedziała mu, że „po prostu ma „silny okres”. Łukasz – jak wynika z jego relacji – nalegał, by pojechać do szpitala.

– Niepokoiłem się, pierwszy raz w życiu widziałem coś takiego. To było jak krwotok. Autentycznie przeraziłem się.

Zaraz mi przejdzie

Między parą wywiązała się ostra wymiana zdań, ale 30-letnia Dorota M. uspokajała, że „zaraz jej przejdzie” i, że tylko musi „chwilę odpocząć”. Kobieta wróciła do łazienki i zniknęła tam na – jak podkreślał później Łukasz – jakieś 20 minut. Słychać było, jak co jakiś czas uruchamia spłuczkę w sedesie i długo lejącą się wodę do wanny. Kiedy wróciła, w końcu zgodziła się pojechać do lekarza. Łukasz poszedł do przedpokoju, by założyć buty, w przelocie zajrzał do dużego pokoju. Na podłodze przy komodzie była krwawa smuga. Około godziny 7.30 wsiedli do opla vectry należącego do Łukasza i pojechali do szpitala w pobliskim Więcborku. Na miejscu, przy okienku rejestracji, nagle Dorota zmieniła zdanie i stwierdziła, że jednak wcale nie potrzebuje pomocy.

– Po prostu się odwróciła i poszła korytarzem przed siebie – zeznawał później 32-letni mężczyzna przesłuchującym go śledczym. – Widziałem, jak wyciąga telefon i do kogoś dzwoni. Potem skręciła w boczne przejście między blokami szpitala.

Jednak chcę do lekarza

Łukasz B. relacjonował, że czekał jakieś 10 minut tuż obok okienka rejestracji na izbie przyjęć, aż Dorota wróci, w końcu zniecierpliwił się i poszedł jej szukać. Twierdził, że zastał ją w korytarzu stojącą nieruchomo z telefonem trzymanym w ręce „opuszczonej wzdłuż ciała”. Kobieta miała wyjaśnić, że czuje się już lepiej i woli iść później do „swojego ginekologa”. Łukasz więcej nie nalegał, choć – jak twierdził – stan jego partnerki nie dawał mu spokoju. Wsiedli do auta, by wrócić do domu. W drodze powrotnej zatrzymali się jeszcze przy sklepie z artykułami budowlanymi. Łukasz wysiadł i poszedł po zakupy, Dorota została w aucie. Już po powrocie do domu poprosiła go o kluczyki do samochodu. Wyjaśniła, że chce jednak jechać do lekarza, do miejscowej przychodni.

Łukasz wszedł do domu. Z komody w dużym pokoju wyjął rzeczy dla córki, by ją ubrać. Zauważył, że podłoga przy szafie była już czysta. Przekazał ubranko swojej matce, by zajęła się małą. W tym samym czasie zadzwonił do niego brat, Waldemar. Poprosił o pomoc w remoncie u siebie. Łukasz ponownie pojechał do sklepu – tym razem autem zmarłego niedawno ojca – i wrócił do domu. Umówił się z bratem, że wstąpi do niego po południu. Łukasz zdążył wypić drugą kawę, kiedy odebrał SMS-a od Doroty. Napisała, że była u lekarza i że wykryto u niej guz na jajniku.

– Zadzwoniłem do niej, ale nie odbierała – zeznawał mężczyzna. – Potem spróbowałem jeszcze raz, również bez skutku.  Wsiadłem do auta ojca i pojechałem w pierwsze miejsce, które mi przyszło na myśl, do matki Doroty. Mieszka w sąsiedniej miejscowości M. W drodze minęliśmy się z Dorotą. Nie zatrzymała się, bo nie było na to miejsca.

To nie Zosia, to zwłoki noworodka

Łukasz twierdzi, że w momencie, kiedy się mijali na szosie, zdołał zauważyć, że Dorota siedziała za kierownicą zapłakana. Kilka minut później spotkał się z teściową przed klatką schodową popegeerowskiego bloku, w którym mieszkała. Opowiedział jej o całej sytuacji – o tym, co wydarzyło się nad ranem, o wizycie w szpitalu, o dziwnym zachowaniu jej córki, wreszcie powiedział o alarmującej wiadomości, którą dostał od Doroty. Teściowa radziła, by dalej próbował skontaktować się z partnerką. Twierdziła, że nie widziała się tego dnia z córką. Owszem, była umówiona z nią na później, bo Dorota miała zawieźć matkę do fryzjera. Kiedy Łukasz ponownie wybrał numer do partnerki, ta w końcu odebrała i wyjaśniła, że zatrzymała się w pobliskim lesie. Kilkanaście minut później Łukasz odnalazł kobietę. Twierdził, że siedziała w aucie i rozmawiała z kimś przez telefon. Wrócili do domu. Dorota poszła od razu do sypialni.

Łukasz dopiero później, w czasie prokuratorskiego śledztwa, dowie się, że tego dnia jego partnerka wcale nie była u lekarza. Jej rzekomy wyjazd do przychodni okazał się – tak przynajmniej wynika z ustaleń śledczych – częścią planu, który omówiła ze swoją teściową przez telefon, kiedy w szpitalu odeszła korytarzem spod okienka rejestracji na izbie przyjęć. Kobiety uzgodniły, jak przekonywał prokurator w akcie oskarżenia skierowanym później do sądu, że Dorota zamarkuje wizytę u ginekologa, by sprawić wrażenie, że „sprawa krwotoku została wyjaśniona”. W istocie chodziło o ukrycie śladów zbrodni…

– Poszedłem zobaczyć, co jest z córką, Zosią – Łukasz relacjonował to, co się wydarzyło po tym, gdy usłyszał od Doroty o niepokojącej diagnozie lekarskiej. – Pojechałem do teściowej, bo Dorota miała ją zawieźć do fryzjera. Było około godziny 11, wypiliśmy kawę i pojechaliśmy znów do Więcborka. Kiedy byłem na rynku w Więcborku, zadzwoniła do mnie mama. Powiedziała, że dziecko mi udusiła. Pytałem, czy chodzi o Zosię, powiedziała: „Nie, to drugie, to zwłoki noworodka”. Rzuciłem telefon na siedzenie w aucie. Pojechaliśmy prosto do mojego domu.

Urodziło się w pełni zdrowe

Na miejscu był już Jakub, drugi z braci Łukasza. Mężczyzna przyjechał, by pomóc rodzinie w remoncie zadaszenia. Kiedy na podwórzu zaparkowało auto, z którego wysiedli Łukasz i matka Doroty, on siedział na zewnątrz i – jak twierdzi – pił kawę. Utrzymuje, że nie miał pojęcia, co działo się w domu.

– Wyszedłem z samochodu, pobiegłem prosto do pokoju. Zobaczyłem, że zwłoki noworodka przy komodzie owinięte prześcieradłem – opowiadał Łukasz. – Mama stała na korytarzu. Była przestraszona. Podszedłem do dziecka i zacząłem płakać. Wyszedłem na podwórko, zacząłem płakać i krzyczeć.

Lekarz sądowy stwierdził zgon dziecka przez uduszenie, a dokładniej „zadzierzgnięcie na szyi noworodka” tkaniny. Na ciele maleństwa nie było widać żadnych śladów mogących świadczyć o doznanych urazach poza czerwonawą smugą słabo widoczną na szyi. U dziecka nie stwierdzono występowania wad wrodzonych, było w pełni zdrowe. Do chwili śmierci.

Sprawa trafiła do Sadu Okręgowego w B.

Jaki był jej finał? Jakie tajemnice ujrzały światło dziennie? Odpowiedzi szukaj w Detektywie nr 2/2021 (tekst Adama Wernera pt. „Zabiła mi dziecko”). Do kupienia TUTAJ.