Zwyrodnialec znowu zaatakował

Jacek P. trzy razy stał się bohaterem prasowych artykułów. Jego historia zaczyna się w roku 1987. Wtedy zabił i brutalnie zgwałcił 17-letnią dziewczynę. Cudem uniknął kary śmierci i trafił za kraty na 25 lat. W roku 2012 wyszedł na wolność. Wtedy w prasie lokalnej pojawiły się artykuły, w których mieszkańcy Hrubieszowa opowiadali o swoich obawach. Nie chcieli, by morderca został ich sąsiadem. Cały czas pamiętali o tej okropnej zbrodni. Czas podobno leczy rany, ale w roku 2018 okazało się, że zwyrodnialec nie zmienił się. Znowu skrzywdził dziecko.

Przygotowując się do opisania tej historii, rozmawiałam z byłymi milicjantami, mieszkańcami Hrubieszowa, rodziną ofiary, dziennikarzami i osobą, która doskonale znała Jacka P. Opowieść jest brutalna. Ciągnie się przez ponad 30 lat. Zbierając materiały, cały czas zastanawiałam się, czy kolejnej tragedii można było uniknąć. Czy zwyrodnialec znowu musiał zaatakować?

Pieniądze na alkohol i grzywnę (rok 1987)

Jacek P. miał dwa dni wolnego w środku tygodnia i postanowił je dobrze wykorzystać. Ze swoją dziewczyną na ogół spotykał się w weekendy, więc teraz mógł spokojnie zająć się tym, co najbardziej lubił. Postanowił dobrze się zabawić. Wypić kilka butelek alkoholu, poszwendać się po rewirze, pogadać z kumplami, może odwiedzić jedną z dziewczyn, która nigdy facetowi nie odmawiała. Szczególnie kiedy wpadało się z butelką wódki i zapowiadała się całodzienna balanga. W sumie te panie go nie kręciły. Wolał bardzo młode i niewinne dziewczyny, ale przed kumplami musiał grać twardziela.

W barakach życie wyglądało trochę inaczej. Jacek miał 21 lat, ale mimo młodego wieku całkiem niezły „dorobek”. Kilka kradzieży, rozboje, pobicia, pobyt w ośrodku dla trudnej młodzieży, wagary, zaliczone tylko 6 klas szkoły podstawowej. Sporo tego było. Można jeszcze dodać nieudany związek z Marzeną, z którą miał rocznego synka.

Jacek wrócił z pracy z nocki. Próbował się przespać, ale słabo mu to wychodziło. Rano wyczołgał się z wyra. W pokoju było przeraźliwie zimno. Dzień wcześniej zapomniał napalić w piecu. Spojrzał na termometr za oknem – minus 24 stopnie. Pokiwał z uznaniem głową.

„Muszę rozpalić w piecu, bo jeśli wrócę tu na noc, mogą być problemy” – pomyślał. Przeszukał szafkę w kuchni i znalazł tylko reszki wina w butelce otworzonej kilka dni temu. Pociągnął solidny łyk i przez moment rozkoszował się przeraźliwie zimnym płynem wędrującym do żołądka. Dopiero po chwili poczuł ciepło. Alkohol poprawił mu humor, ale on potrzebował więcej. Doskonale wiedział, że w portfelu nic nie znajdzie. Kasy starczy mu co najwyżej na kilka piwek, ale to przecież nie alkohol.

– Do dupy z takim życiem. Chodzę do pracy i nie stać mnie na wódkę – powiedział do siebie ze smutkiem.

Wino na poprawienie nastroju

Wisiała nad nim jeszcze grzywna nałożona przez sąd za pobicie. Z robotą już dawno by skończył, ale zarówno kurator, jak i przyznany z urzędu adwokat radzili mu do czasu ogłoszenia wyroku żyć spokojnie i chodzić grzecznie do pracy. Nastraszyli go, że w innym przypadku trafi za kraty. Nie bał się za bardzo więzienia, ale jakiś czas temu poznał super laskę. Dla niej rzucił matkę swojego syna. Oświadczył się i poważnie myślał o ślubie. Arleta była tego warta. Kochał ją bardzo, a ona mówiła mu: „Ty mój wariacie. Ustatkuj się, popraw, a moi rodzice na pewno zgodzą się na wesele”.

Szybko opróżnił butelkę do końca i poszedł na obchód dzielnicy. Było jeszcze bardzo wcześnie. Pod sklepem spożywczym nie spotkał żadnego kumpla. U pani Basi w blaszaku ubłagał butelkę wina na krechę i wrócił do swojego pokoju. Było za zimno na picie na dworze. W piecu hajcowało się w najlepsze. W pokoju zrobiło się trochę przyjemniej i cieplej, a może to wino poprawiło nastrój.

Matka wszystkiemu winna

Pił małymi łykami prosto z butelki i obmyślał, jak tu poradzić sobie z brakiem forsy. Rozwiązanie znalazło się szybko. Musi zajrzeć do babci. Powinna dostać emeryturę i na pewno odpali mu kilka złotych. Staruszka doskonale wiedziała, na co wnusiowi potrzebna jest kasa, ale była to jedyna osoba, która potrafiła go zrozumieć. Nigdy nie obwiniała i beształa. Pewnie miała wyrzuty sumienia i uważała, że to nie jego wina, że zszedł na złą drogę.

– To wina twojej matki. Nigdy nie miała dla ciebie czasu. To przez nią trafiłeś do domu dziecka – mówiła, a on ją za to kochał bezgranicznie.

– Babcia poratuje kasą? – bez skrępowania rzucił zamiast dzień dobry, kiedy wszedł do niewielkiego mieszkania.

– Nie mam, ta dziwka dzisiaj wpadła i wszystko mi zabrała – cicho odpowiedziała, jakby wstydziła, że nie potrafiła się obronić.

Doskonale wiedział, kto kryje się za słowem „dziwka”.

– Synku nie rób żadnych głupstw. Mało masz problemów. Chcesz trafić do pierdla? – próbowała go zatrzymać, ale było za późno.

Wpadł na świetny plan

Jacek zdążył się nakręcić. Do tego wpadł na świetny plan. Jeśli odzyska od matki zakoszoną od babci emeryturę, to będzie miał kasę na zabawę. Coś tam odda babci, ale większość przepije.

Hrubieszów to małe miasto. Wszędzie blisko. Do tego złość dodawała mu siły i energii. Szybko znalazł się w pobliżu baraku, w którym mieszkała matka. Nie miał dobrych wspomnień z tym miejscem. Pamiętał pijaną matkę i obcych facetów przychodzących do jego domu jak do siebie. Nie zwracali uwagi na małego chłopca, dopóki on nie przeszkadzał im w piciu z matką. Często słyszał ich posapywanie za kotarą zasłaniającą łóżko kobiety. Potem głośne chrapanie nie pozwalało mu zasnąć. Nie próbował wołać matki. Wiedział, czym się to kończy. Miała ciężką rękę. Pamiętał też wizytę milicjantów z panią kurator. Nawet nie płakał, jak go zabierali. Dopiero potem przekonał się, że w domu dziecka wcale nie jest lepiej. Uciekał i zaliczał kolejne placówki.

Zwyrodnialec atakuje matkę

Aby dotrzeć do domu matki, musiał przejść obok mieszkania swojej byłej dziewczyny. Pokłócił się z nią strasznie i pewnie dawno, by o niej zapomniał, ale był jeszcze syn. Nie pomagał przy dziecku. Nie znał się na maluchach kompletnie. Może jak dzieciak podrośnie, to będzie go częściej widywał. Takie miał plany. Zawsze, kiedy był w okolicy, lubił zajrzeć przez okno i popatrzeć na syna. Tym razem też tak zrobił. To, co zobaczył w środku, bardzo go zdenerwowało. Na kanapie siedziała jego matka i trzymała syna na kolanach.

– Przecież mówiłem ci, że masz się nie zbliżać do dzieciaka – ryknął na kobietę, kiedy bez pukania wparował do mieszkania.

Zaraz potem przypomniał sobie o emeryturze babci.

– Oddaj forsę babci – rzucił rozkazującym tonem.

– Nie wtrącaj się w nasze rozliczenia – odpowiedziała.

Oddała dziecko matce i zamierzała wyjść. Chciała uniknąć awantury.

– Nigdzie nie pójdziesz! – stał w drzwiach i czuł się panem sytuacji.

Groźby

W małym i zagraconym pokoju nie miała gdzie się ukryć. Doskoczył do kobiety i szybko przeszukał jej kieszenie. Spodziewał się, że z emerytury niewiele zostało, ale liczył, chociaż na kilka drobiazgów. Nie znalazł nic. To go rozzłościło jeszcze bardziej. Postanowił dać kobiecie nauczkę. Kilka razy silnie uderzył ją w głowę. Rzucił na krzesło i zaszedł od tyłu. Z kieszeni wyciągnął nóż i zbliżył ostrze do szyi ofiary.

– To wszystko twoja wina. Musisz teraz zapłacić za mnie grzywnę – na ten pomysł wpadł nagle. Uznał, że będzie to dobre rozwiązanie.

Aby jeszcze bardziej nastraszyć kobietę, przeciągnął kilka razy ostrzem po apaszce na szyi.

– Nie żartuję. Masz dzisiaj do sądu wpłacić kasę. Jak nie to cię dopadnę i wykończę – wykrzyczał jej prosto do ucha.

Potem jeszcze kilka razy uderzył kobietę w twarz i wyszedł z mieszkania. Po chwili wrócił. Uchylił drzwi i rzucił w kierunku matki:

– Jak jeszcze raz zabierzesz babci rentę, to ci tak wpierdolę, że nikt cię nie pozna.

Zwyrodnialec zaskoczony reakcją matki

Kilka minut później popijał piwo u kumpla w domu. Wtedy zauważył krew na rękach. Nie zmartwił się specjalnie. Do matki musiało dotrzeć, że nie ma innego wyjścia, jak zapłacić za niego sądową karę.

Koło południa do alkoholowej libacji dołączył się Franek, który mieszkał w sąsiednim baraku.

Szkieły cię dzisiaj szukały. Podobno coś nawywijałeś u byłej i matka zgłosiła to na psiarnię – ta informacja zmroziła Jacka.

Zwyrodnialec nie spodziewał się, że matka pójdzie na milicję i opowie o pobiciu. Teraz doszedł mu jeden problem. Może trafić za kraty. Ale kto by się martwił, kiedy pełno w szkle.

Powrót do bursy (rok 1987)

Marta miała 17 lat. Uczyła się w III klasie ogólniaka. Była wzorową uczennicą. Wszystko jej przychodziło z łatwością. Do tego koleżanki i nauczyciele bardzo ją lubili. Takie połączenie rzadko chodzi w parze. Prymusi są uwielbiani przez nauczycieli, ale na ogół nie cieszą się zbyt dużą sympatią wśród rówieśników. W tym przypadku było inaczej. Może dlatego, że Marta była bardzo skromną dziewczynką i zawsze pierwszą, by pomóc znajomym. Dawała spisywać prace domowe, a na sprawdzianach pozwalała innym od siebie ściągać.

W mroźny styczniowy dzień Marta po lekcjach poszła na pierwsze zajęcia kursu prawa jazdy. Wszyscy trzymali za nią kciuki. Dziewczyna pod wieczór wracała do szkolnej bursy. Było ciemno i strasznie zimno. Rozgrzewały ją emocje. Jak dobrze pójdzie, to za kilka tygodni będzie mogła sama prowadzić auto. Nauczyciele przestrzegali przed przechodzeniem między barakami przy ulicach Ceglanej i Zamojskiej. Jednak Marta nie martwiła się tym. Było zbyt chłodno, by jacyś pijacy urządzili sobie imprezę na powietrzu. Żeby ominąć ten nieciekawy region, musiałaby nadłożyć nieźle drogi. To nie była dobra pogoda na długie spacery.

Ostatni spacer

Dziewczyna zapomniała rękawiczek, dlatego wcisnęła dłonie głęboko w kieszenie. Próbowała je rozgrzać. Nagle usłyszała czyjeś kroki za sobą. Śnieg głośno skrzypiał. Zaniepokojona spojrzała do tyłu. Młody mężczyzna z bujną czupryną szedł wielkimi susami. Poczuła jego ręce na ramionach. Dłonie schowane w kieszeniach opóźniły obronę. Upadłą na śnieg i poczuła, jak przygniata ją ciało nieznajomego. Poczuła ohydny odór wódki i papierosów. Zwyrodnialec sięgnął ręką do spodni. Odszukał guzik i zabrał się za zamek błyskawiczny. Doskonale wiedziała, o co mu chodzi. Rozpaczliwie zaczęła się bronić. Kilka razy bez pardonu przyłożyła mu pięścią między oczy. Broniła się zaciekle. To rozwścieczyło napastnika. Nagle przed oczyma zobaczyła wielkie ostrze noża. Potem poczuła pierwsze uderzenie. Metal zazgrzytał na zębach. W ustach pojawiła się krew. Jej opór słabł. Zrozumiała, że nie ma szans z bandytą. Wkrótce straciła przytomność.

Zwyrodnialec i jego pierwsza zbrodnia (rok 1987)

Przed północą milicjant dyżurujący w komendzie odebrał telefon z informacją o kobiecie leżącej na boisku szkolnym od strony baraków socjalnych. Chłopak był młody i najwyraźniej pod wpływem alkoholu. Język plątał mu się w charakterystyczny dla pijaków sposób. Opowiedział również o uciekającym mężczyźnie z bujną czupryną. Rozmówca nie przedstawił się i szybko przerwał połączenie. Wysłany na miejsce milicyjny patrol odkrył ciało młodej dziewczyny. Twarz miała zmasakrowaną, wybite zęby i połamany nos. Ciało do połowy było rozebrane. Nogi szeroko rozrzucone, co nie pozostawiało wątpliwości, że doszło do gwałtu. Niestety kobieta nie żyła. Bez wątpienia zaatakował ją zwyrodnialec.

Chcesz poznać całą tą historię? Sięgnij po Detektywa 11/2020 (tekst Małgorzaty Lipczyńskiej pt. “Zwyrodnialec znowu zaatakował”). Do kupienia TUTAJ.