Afera mięsna: Kara śmierci za przestępstwa gospodarcze

Czarna kartka z kalendarza: 2 lutego. 2 lutego 1965 roku swój finał miała tzw. afera mięsna (zakończył się proces). Główny oskarżony, Stanisław Wawrzecki, dyrektor Miejskiego Handlu Mięsem Warszawa Praga, został skazany na karę śmierci. Był to jedyny w historii PRL-u przypadek wymierzenia najsurowszej kary za przestępstwo gospodarcze.

Proces w tzw. aferze mięsnej rozpoczął się 20 listopada 1964 roku. Decyzję o składzie ławy oskarżonych oraz o charakterze zarzutów, jakie im postawiono, podjęto w Komitecie Centralnym PZPR. Obwiniano ich o popełnienie przestępstw opisanych w dwóch podstawowych ustawach: z 21 stycznia 1958 roku o wzmożeniu ochrony mienia społecznego przed szkodami wynikającymi z przestępstwa oraz z 18 czerwca 1959 roku o odpowiedzialności karnej za przestępstwa przeciwko własności społecznej.

Orzeczenie kary śmierci było możliwe dzięki jej rozpoznaniu w postępowaniu doraźnym na podstawie dekretu z 16 listopada 1945. Jego zastosowanie, po pierwsze, upraszczało całą procedurę karną, a po drugie, powodowało, że oskarżeni mogli otrzymać wyrok śmierci nawet wówczas, gdy przepisy ustawy, o których naruszenie ich obwiniano, takiej kary nie przewidywały. Takie postępowanie zastosowano w tym procesie.

Proces trwał  41 dni. Wyrok ogłoszono 2 lutego 1965 roku. Stanisław Wawrzecki został skazany na karę śmierci. Rada Państwa, której przewodniczył Edward Ochab, nie uwzględniła jego prośby o ułaskawienie. Byłego dyrektora Miejskiego Handlu Mięsem powieszono 19 marca 1965 roku.

Afera mięsna: zrozumiał, że idzie na egzekucję

O tym, jak wyglądały ostatnie chwile Wawrzeckiego, kilka lat później opowiedział reporterce sądowej Barbarze Seidler Władysław Wiktorowicz, który siedział z Wawrzeckim w jednej celi. Z jego relacji wynika, że feralnego dnia, po południu, do celi zapukali więzienni strażnicy. Wywołali nazwisko Wawrzeckiego i powiedzieli, że przenoszą go do innej celi. Na pozór nic zwykłego. Było to działanie zgodne z regulaminem: procedury penitencjarne  nakazywały raz na jakiś czas przenosić skazanego na śmierć do innej celi. Skazany miał się przyzwyczaić do takich działań. Dzięki temu nie nabierał podejrzeń, gdy prowadzono go na ostatni w życiu spacer – pod szubienicę.

Stanisław Wawrzecki zaczął pakować osobiste rzeczy, ale strażnicy mu nie pozwolili. To był pewnie moment kiedy zrozumiał, że idzie na egzekucję. Poprosił współwięźnia o papierosa, ale nie był w stanie włożyć go do ust. Jego ręka zesztywniała, a on sam w ciągu kilku sekund osiwiał.

Fot. wikipedia.org