Carlos Raposo – największy oszust w historii futbolu

Mali chłopcy w Brazylii często mają tylko jedno marzenie – zostać piłkarzem. Chciałoby tego wielu, jednak udaje się nielicznym. Carlos Henrique Raposo zamierzał spełnić swoje marzenia i żyć jak piłkarz. Choć nie miał zbyt wiele talentu, potrafił tak prezentować swoje umiejętności, by nikt się nie zorientował, że z profesjonalnym zawodnikiem ma mało wspólnego.

Transfery w świecie piłki nożnej to codzienność. Dziś są poważnymi transakcjami, poprzedzonymi obserwacjami kandydatów, ocenami, negocjacjami z menadżerami. Nierzadko agenci umieszczają w serwisach internetowych nagrania prezentujące umiejętności poszczególnych graczy; wszystko po to, by jak najlepiej ich sprzedać. W związku z tym często transfery to długotrwałe procesy, bo żaden klub nie chce kupić kota w worku i utopić pieniędzy w nieodpowiednim zawodniku. Dostępne technologie pozwalają unikać wpadek. Nie zawsze tak jednak było.

Piłkarskie początki

Historia Carlosa Henrique Raposo rozpoczęła się 2 kwietnia 1963 roku w brazylijskim mieście Porto Alegre. Jak twierdzi sam zainteresowany, jego biologiczni rodzice porzucili go, ale miał szczęście – został adoptowany przez rodzinę z Rio de Janeiro. Przejawiał pewien talent piłkarski, więc jego przyrodnia matka uznała, że syn mógłby zostać piłkarzem. Zwłaszcza, że jako dziecko zyskał przydomek „Kaiser”, dzięki podobieństwu do legendarnego Franza Beckenbauera. Chociaż, jak potem powiedział jego przyjaciel, Luiz Maerovitch, przydomek mógł się wziąć równie dobrze z podobieństwa do butelki piwa „Kaiser”.

W 1972 roku matka Carlosa zaprowadziła niespełna 10-letniego chłopca do szkółki piłkarskiej klubu Botafogo, ulubionego zespołu jego ojca. Już wtedy działała we współpracy z agentem, z którym wynegocjowała niezbyt korzystny dla chłopaka kontrakt – mógł się z niego uwolnić jedynie po opłaceniu sporej kary.

Carlos grał w klubie z Rio przez rok, ale nie był z tego zadowolony.

Nie czerpałem radości z gry – mówił po latach.

W końcu jego menadżer postanowił działać i w 1973 roku załatwił mu przeniesienie do największego klubu w kraju – Flamengo. Trenerzy tej drużyny dostrzegli w Raposo talent i uznali, że szukają gracza o takim właśnie profilu. Carlos przebywał we Flamengo aż przez 6 lat, ale w ciągu tego czasu nie odniósł znaczących sukcesów, które mogłyby wyróżnić go wśród tysięcy innych zawodników na całym świecie. W 1979 roku, w wieku 16 lat, przeniósł się za granicę. Wypatrzyli go działacze meksykańskiego klubu Puebla i postanowili ściągnąć do siebie. Dość szybko, bo już po kilku miesiącach, w Puebli rozczarowano się nowym nabytkiem. Carlos nie zagrał ani jednego meczu i musiał wrócić do Brazylii.

Raposo – gracz z polecenia

Życie piłkarza wielu osobom wydaje się łatwe i przyjemne. Trenując kilka godzin dziennie, grając jeden mecz w tygodniu, można zarobić na wygodne życie. Prawda nie zawsze bywa właśnie taka, bo kariera gracza w piłkę nożną, jak każdego sportowca wyczynowego, to mnóstwo wysiłku i wyrzeczeń. Wyrzeczeń, ale też przywilejów, z których Carlos, jedynie ze względu na swój brak talentu, nie chciał rezygnować. Tak bardzo przyzwyczaił się do posiadania specjalnych względów, których doświadczają piłkarze, że postanowił zrobić wszystko, by pozostać w grze. Trzeba mu jednak zaliczyć na plus, że miał świadomość, iż nigdy nie zostanie wybitnym piłkarzem i dzięki temu opracował plan, który przez kolejne lata pozwalał mu czerpać korzyści z życia sportowca, nie dając przy tym nic od siebie.

– Jak wszyscy zawodowi gracze, pochodzę z ubogiej rodziny, ale zawsze chciałem dobrze zarabiać, żeby móc zapewnić jej lepsze warunki do życia. Chciałem być piłkarzem, choć nie chciałem grać w piłkę. To nie mój problem, jeśli ktoś widział we mnie piłkarza. Nawet Jezus Chrystus nie był w stanie zadowolić wszystkich – tłumaczył Raposo.

Po powrocie z Meksyku, „Kaiser” ponownie trafił do Botafogo. W latach 80. ubiegłego wieku internet nie istniał, a międzymiastowe i międzynarodowe rozmowy telefoniczne były bardzo drogie. Właśnie ten brak możliwości komunikacji i weryfikacji jego słów, obrotny pseudopiłkarz postanowił wykorzystać do realizacji swoich niecnych celów.

***

Biorąc los w swoje ręce Carlos uważał, że kluczową sprawą jest zdobycie znajomości, dzięki którym będzie istniał w piłkarskim świecie. Udało mu się zaprzyjaźnić z wieloma ówczesnymi gwiazdami, takimi jak Romario, Bebeto czy Carlos Alberto Torres. Do grona swoich znajomych zaliczał działaczy piłkarskich, którym mógł opowiadać o swoim sfałszowanym, ale imponującym CV.

– Życie jest marketingiem – mawiał.

I jak się później okazało umiejętność fantazjowania odegrała kluczową rolę w realizacji jego dalszych pomysłów. Niespełniony piłkarz postanowił bowiem opierać swoją karierę na poleceniach. Liczył, że jeśli znacznie bardziej znany znajomy napomknie o swoim koledze włodarzom klubu, to ci zapragną go ściągnąć do siebie. Choć wydaje się to niemożliwe, ten prosty plan działał. Po powrocie do Brazylii Henrique zaliczył w swojej karierze jeszcze dziesięć klubów. Wyglądem przypominał profesjonalnego gracza, mówił kwieciście… i to wystarczało do podpisywania krótkoterminowych kontraktów.

***

Wystarczyło pozwolić mu zacząć mówić i to był koniec, przepadałeś. Oczarowywał ludzi. Nie dało się tego uniknąć – opowiadał Bebeto, brazylijski napastnik, zdobywca Mistrzostwa Świata w 1994 roku. – Carlos był czarującym człowiekiem, umiał zagadać ludzi, jak nikt inny – dodawał Alexandre Torres.

Znajomym, którzy pomagali mu w „karierze” potrafił się odwdzięczyć. Był lubiany, miał pewnego rodzaju charyzmę i głowę pełną pomysłów. W tamtych czasach, brazylijscy piłkarze byli postrzegani, jako prawdziwi macho. Gdy nie biegali po boisku, spędzali czas na plaży, w grupach trenujących sambę i oczywiście w towarzystwie pięknych kobiet. Raposo umożliwiał im dostęp do ostatniej z tych przyjemności. Pewnego razu, podczas wyjazdowego meczu, wynajął całe piętro w hotelu, w którym nocowała jego drużyna. W pokojach zakwaterował prostytutki. Jego koledzy nie musieli się gimnastykować i kłamać trenerom, że wychodząc na miasto będą grzeczni, bowiem nie musieli wychodzić na żadne miasto. Wystarczyło, że zeszli piętro niżej i już mogli oddawać się przyjemności przebywania w towarzystwie pięknych kobiet.

Raposo znał się również z Renato Gaúcho. Co ciekawe, zaprzyjaźnił się z nim w dość niespodziewany sposób. Wykorzystywał fakt, że był do niego trochę podobny. Na nazwisko Gaúcho wchodził do modnych brazylijskich klubów nocnych i podrywał kobiety, z którymi nierzadko lądował w łóżku. Prawdziwy Renato zorientował się, że ktoś się pod niego podszywa, gdy sam próbował wejść do jednego z klubów. Przedstawił się ochroniarzowi, ale ten mu powiedział, że przecież Renato Gaúcho jest już w środku. Piłkarz skonfrontował się wtedy z „Kaiserem”, ale podobała mu się jego zuchwałość i zaprzyjaźnili się.

Raposo – nigdy nie grał w piłkę nożną

Renato Gaúcho do tej pory nazywa Raposo „największym piłkarzem, który nigdy nie grał w piłkę nożną”. Był typem człowieka, od którego raczej nie kupuje się używanego samochodu, w obawie o to, co ukrywa przed potencjalnym klientem, ale można było z nim konie kraść. Swoją postawą zjednywał sobie ludzi.

Wiecznie kontuzjowany Nadrzędnym celem Carlosa było podpisanie kontraktu z klubem. Gdy już udało mu się tego dokonać, robił wszystko, by nie dopuścić do wystąpienia w meczu.

Chcesz poznać kulisy tej sprawy? Sięgnij po Detektywa 12/2021 (tekst Anny Frej pt. „Największy oszust w historii futbolu”). Cały numer do kupienia TUTAJ.