Katastrofa: Pożar na promie Scandinavian Star

7 kwietnia 1990 roku, podczas rejsu ze stolicy Norwegii – Oslo, do Frederikshavn w Danii, na promie Scandinavian Star wybuchł pożar. W katastrofie zginęło 159 osób (na pokładzie znajdowało się 482 pasażerów i członków załogi). Niektórzy nazywają ten dramat największym masowym zabójstwem w Europie po drugiej wojnie światowej. Czy to określenie jest słuszne?

Najpierw nazywał się MS Massalia i był zwykłym promem pasażersko–samochodowym. Miał dziesięć pokładów, 142 metry długości, 22 metry szerokości. Zwodowano go we Francji, w 1971 roku. Z początku pływał po Morzu Śródziemnym, głównie na trasie z Marsylii przez Malagę do Casablanki. Dziesięć lat później, w 1981 roku, w Genui, przerobiono go na statek wycieczkowy. Odtąd dawny prom kilkakrotnie zmieniał właścicieli i nazwę. Massalię przemianowano najpierw na Stena Baltica, później na Island Fiesta, a w końcu, w 1984 roku, na Scandinavian Star, czyli Skandynawska Gwiazda.

Przeznaczenie statku też się zmieniło. Dawny prom przerobiono na statek-kasyno, który przez lata woził bogatych turystów po Karaibach. Pływał na trasie od St. Petersburga po Tampę na Florydzie, zahaczając o Meksyk. To był okres świetności statku, ale ten wkrótce minął. Scandinavian Star stracił na urodzie i mocy, urządzenia zawodziły, zdarzyły się też pożary. Dlatego właściciel, amerykańska firma SeaEscape z Miami, postanowiła sprzedać statek i przy okazji trochę zarobić.

Transakcja się powiodła. Statek, który miał luksusowe wnętrze i basen na rufie, zakupiła norweska linia żeglugowa DA–NO Linjen, uznała bowiem, że przyda się on do przewozu pasażerów i samochodów na trasie z Oslo do Frederikshavn w Danii. Dlatego statek-kasyno przetransportowano do Europy, pospiesznie przebudowano na prom i w marcu 1990 roku, pachnący jeszcze farbą Scandinavian Star, ponownie wszedł do służby. Zarejestrowany pod tanią banderą Wysp Bahama nie był wprawdzie pierwszej młodości, ale do swojej roli jako tako się nadawał. Skompletowano załogę. Składała się ze Skandynawów, Portugalczyków, Filipińczyków, Niemców, czyli istna Wieża Babel. Większość z nich miała kłopoty ze znajomością angielskiego, więc trudno było się im porozumiewać między sobą, a tym bardziej z pasażerami.

W pierwszy rejs w nowej roli Scandinawian Star wyruszył 1 kwietnia 1990 roku, choć tu i ówdzie widoczne były ślady przebytego remontu. W różnych zakamarkach walały się resztki po materiałach budowlanych i farbach. Mimo to rejs minął spokojnie. Nic nie zwiastowało tragedii.

Ogień i dym czarny jak smoła

Kolejny rejs zapowiadał się wybornie. Pogoda sprzyjała, a okres świąteczny sprawił, że pasażerowie dopisali. Oficjalnie na pokładzie Scandinavian Star było ich 387, ale nie jest to liczba całkowita. Według kapitana Hugo Larsena w rejs wyruszyło 395 osób, wśród których nie brakowało rodzin z małymi dziećmi. Jedni  płynęli na wielkanocną wycieczkę, inni chcieli odwiedzić bliskich. Co do załogi to ta liczyła 97 osób. 

Oslofjord prom opuścił 6 kwietnia 1990 roku z ponad dwugodzinnym opóźnieniem o 21.45, gdy Scandinavian Star wyszedł w morze. Noc jawiła się wyjątkowo spokojnie. Wiatru prawie nie było, więc statek pruł niemal gładką taflę cieśniny Skagerrak. Płynąc z prędkością około 20 węzłów dotrzeć miał do celu w przeciągu 13 godzin, więc pasażerowie spokojnie mogli udać się na spoczynek. Większość tak uczyniła, ale nie wszyscy. Wiele osób bawiło się na dyskotece, przesiadywało w barach, sącząc trunek za trunkiem.

Pierwszy pożar wybuchł krótko po północy. Palił się stos pościeli ułożonej na korytarzu czwartego pokładu, na szczęście jednak ogień opanowano. Jeden z pasażerów zauważył co się dzieje i ugasił ogień z pomocą portugalskiego marynarza. Gorzej było z kolejnym pożarem. Wybuchł godzinę później na trzecim pokładzie, a ponieważ nikt w porę nie zareagował, zaczął rozprzestrzeniać się szybko na kolejne pomieszczenia. Ogień objął trzeci, czwarty i piąty pokład, ale dużo groźniejszy był wydobywający się przy tym czarny jak smoła dym. Błyskawicznie wypełnił on labirynt korytarzy na statku ograniczając widoczność i uniemożliwiając oddychanie. Dym był niebywale toksyczny. Laminat, którym wyłożono korytarze, ogień szybko strawił, uwalniając przy tym kłęby dymu zawierającego tlenek węgla i cyjanowodór. Wystarczyły 3 minuty i wdychający go człowiek zasypiał na wieki.

Scandinavian Star

Na pojawienie się ognia i dymu zareagował kapitan statku Larsen. Tuż po godzinie 2 w nocy uruchomił sygnał alarmu, zdalnie zamknął też ognioodporne drzwi, tyle że niemal wszystko zawiodło. Zamek drzwi nie zadziałał prawidłowo, a sygnał alarmu był tak cichy, że niewielu go słyszało. Tymczasem dymu było coraz więcej. Opanował już niemal wszystkie pokłady i zakamarki statku. Kapitan Larsen wywołał przez radio przepływający w pobliżu prom Stena Saga. Gdy ten wkrótce się pojawił, zaczęła się ewakuacja pasażerów i załogi. Godzinę później kapitan uznał, że jego dalsza obecność na mostku jest niemożliwa i wraz z kilkoma innymi członkami załogi wszedł do szalupy ratunkowej. Odpłynął w kierunku Stena Saga, choć na pokładzie była jeszcze grupa kilkudziesięciu pasażerów.

Tymczasem z pomocą przybyło kilka innych statków, nadleciały też helikoptery. Na pokładzie jednego z nich znajdowała się pierwsza ekipa strażacka. Ośmiu doświadczonych strażaków z Göteborga opuszczono na pokład promu i niezwłocznie przystąpili do akcji. O godzinie 8:30 na statek wróciło kilku ewakuowanych wcześniej członków załogi. Był wśród nich główny elektryk, główny mechanik, główny inżynier i kapitan Larsen. Zaoferowali pomoc, a ta mogła się przydać. Scandinavian Star zaczął przechylać się na prawą burtę.

Strażakom wciąż nie udawało się powstrzymać rozprzestrzeniania się ognia. Gdy w jednym miejscu pożar przygasał, w innych wybuchał na nowo. W końcu udało się odholować Scandinavian Star do portu Lysekil. Tutaj, przez wiele kolejnych godzin kontynuowano akcję gaśniczą. W tym czasie około 200 ocalałych z pożogi pasażerów i 95 członków załogi biorące udział w akcji ratowniczej statki przetransportowały do Sandefjordu.

Chcesz poznać kulisy tej sprawy? Sięgnij po Detektywa 3/2023 (tekst Pawła Pizuńskiego pt. Sprytny plan, toksyczny dym). Cały numer do kupienia TUTAJ.