Kradzież w mennicy w Filadelfii

Kradzież w mennicy w Filadelfii wyszła na jaw w sierpniu 1893 roku, przy okazji przebudowy jej siedziby. Ponieważ remont wymagał przeniesienia zawartości skarbca, przy okazji zważono znajdujące się w nim złoto. Brakowało 183 kg o wartości 134 tys. dolarów (dzisiaj byłoby to ok. 10 mln). Dlatego sprawą zajęły się tajne służby Stanów Zjednoczonych, a ściślej agent Drummond.

O rabunek posądzał on wiele zatrudnionych w mennicy osób i tylko jedna wydawała się być poza wszelkimi podejrzeniami. Henry S. Cochran miał 67 lat i w instytucji tej pracował od 42 lat. Choć dyrektor mennicy ręczył za jego uczciwość, to jednak Drummondowi staruszek w pewnym momencie podpadł. Gdy kazano mu otworzyć sejf, był tak zdenerwowany, że nie potrafił tego zrobić, choć znał szyfr. Dlatego przesłuchano go i wtedy Cochran wyznał wszystko. Oświadczył, że mennicę okradał od 10 lat. Brał sztabkę po sztabce, a do dokonania kradzieży wystarczył mu zwykły drut. Przetykał go przez małe otwory w drzwiach skarbca, po czym z wysokiego na sześć stóp stosu sztabek strącał na podłogę tę najwyżej położoną. Później wystarczyło przyciągać ją bliżej drzwi i wyjąć.

Złoto wartości 108 tys. dolarów policja znalazła w domu Cochrana. Reszta ukryta była w systemie wentylacyjnym mennicy. Urzędnika osądzono w grudniu 1893 roku. Dostał 7 lat i 6 miesięcy więzienia, na wolność wyszedł więc około 1900 roku. Zmarł w Filadelfii 6 lat później, w wieku 80 lat.

Nie tylko kradzież w mennicy w Filadelfii. Chcesz poznać więcej podobnych historii? Sięgnij po Detektywa 7/2023 (tekst Pawła Pizuńskiego pt. Lśniący przedmiot pożądania (cz. 2/2)). Cały numer do kupienia TUTAJ.