Marek Sienicki: umarł z otwartymi oczami

Marek Sienicki to pierwszy tragicznie zmarły policjant III RP. Mężczyzna  wraz z innym policjantem Zbigniewem Wierzbą podczas nocnego patrolu na ul. Woźniaka w Bytomiu zauważyli mężczyzn kręcących się wokół zaparkowanego auta dostawczego. Wierzba zatrzymał radiowóz, a Sienicki udał się w ich kierunku, żeby ich wylegitymować. Gdy był w odległości trzech metrów, mężczyźni oddali strzały w jego stronę z pistoletów maszynowych.

Ta historia wstrząsnęła całym Bytomiem i policją, która wówczas przechodziła transformację. To od jego śmierci zaczęła się tak naprawdę fala przemocy wobec policjantów. Wcześniej nikt nigdy policjanta nie zaatakował.

 Marek Sienicki: ostatnia służba

Marek Sienicki ostatnią służbę rozpoczął wieczorem w  piątek 1 maja 1992 roku. O godzinie 22 trzech policjantów wyrusza na rutynowy patrol w Bytomiu. Nazywają się Marek, Zbigniew i Ryszard. Marek Sienicki jedzie w zastępstwie. Zamienił się z kolegą, bo po prostu nie lubił odmawiać. Cały wieczór miał spędzić na komendzie, przyjmując zgłoszenia i odbierając telefony. A potem miał wrócić do domu, do Tarnowskich Gór i spędzić czas z najbliższymi. Życie brutalnie zweryfikowało te plany.

Na patrolu też miało być spokojnie. Pierwszy dzień długiego majowego weekendu 24 lata temu tak jak i dziś oznacza pustki w mieście. Ludzie wyjeżdżają do rodziny, na wieś, na działkę. Najgorsze, co mogło się wydarzyć, to pijacka rozróba w melinie albo rodzinna awantura… pewnie też pod wpływem alkoholu. Najgroźniejszy przestępca, jakiego można było się spodziewać tamtego wieczoru, to drobny złodziejaszek lub domowy brutal.

Chwilę po północy funkcjonariusze zajeżdżają pod komendę, gdzie wysiada Ryszard, który przypomniał sobie o pilnej robocie. Za kilka godzin dowie się, jak wielkie było jego szczęście.

Marek Sienicki: nocna interwencja

Nieco po trzeciej oczom patrolujących miasto funkcjonariuszy ukazało się dwóch mężczyzn, z których jeden niósł sportową torbę. Przeszli przez jezdnię zgodnie z przepisami. Nie byli pijani. Widząc radiowóz, nie przyspieszyli ani nie wykonywali nerwowych ruchów.

Zachowywali się spokojnie, może aż za spokojnie. Nie wyglądali na wracających do domu imprezowiczów. Szli powoli, jakby spacerowali. Co dziwne, jeden z nich postanowił w ciepłą majową noc paradować w czapce i rękawiczkach.

Gdy radiowóz minął tę dziwną parę, policjanci odprowadzili ich wzrokiem, patrząc we wsteczne lusterko. Nie spodziewali się po nich żadnych ekscesów. Mężczyźni z torbą nie wykazywali ani strachu, ani agresji. Wierzba i Sienicki byli doświadczonymi glinami, potrafili wyczuć fałsz.

Nagle mężczyźni zniknęli za stojącą przy drodze nyską. Policjanci zareagowali czujnością. Czyżby mężczyźni coś knuli, czyżby mieli zamiar ukraść samochód? Niczego gorszego nie można było się spodziewać tego spokojnego wieczoru. To miało być rutynowe wylegitymowanie.

Marek, jako dysponent, wyszedł z samochodu, ja cofnąłem radiowóz, żeby odciąć podejrzanym ewentualną drogę ucieczki. W tym samym momencie Marek był już pod ostrzałem – tak zdarzenie wspomina Zbigniew Wierzba w książce Joanny i Rafała Pasztelańskich pt. „Policjanci. Za cenę Życia” (Znak Horyzont2016).

Podejrzani

Podejrzani spacerowicze wyszli zza samochodu – każdy z pistoletem maszynowym PPS wz. 43, kal. 7,62 strzelając z broni seriami jak na froncie. Policjanci bez kamizelek kuloodpornych, uzbrojeni w zwykłe pistolety P-64 z sześcioma nabojami w magazynku, nie mieli szans. PeeMy wypluwają pociski z prędkością 550 strzałów na minutę i mają magazynki mieszczące 35 nabojów.

Marek padł. Następnie jeden z napastników ostrzelał radiowóz, raniąc Zbigniewa. Oprawca myślał, że zabił go na miejscu, więc podszedł do leżącego Marka i dobił go. Z zimna krwią. Jeszcze raz mordercy upewnili się, czy Zbigniew nie poruszył się, i zaczęli odchodzić.

To była szansa dla Zbigniewa. Wyciągną służbowy pistolet i wystrzelił w stronę bandytów cały magazynek. Byli za daleko – spudłował. Oprawcy uciekli, oddając ostatnią serię w stronę policjanta.

Marek Sienicki: umarł  z otwartymi oczami

Marek Sienicki – wzorowy mąż, syn i policjant – umarł z otwartymi oczami. Próbował odeprzeć atak, ale zdążył tylko odpiąć kaburę pistoletu. Dlaczego Marek zginął? Zabójców złapano kilka miesięcy później. 27-letni Ireneusz G. i 29-letni Andrzej M. nie byli członkami rosyjskiej mafii ani jakiejkolwiek innej poważnej grupy przestępczej. Zwykli recydywiści i koledzy z więzienia.

Po śledztwie trwającym 15 miesięcy gotowy był akt oskarżenia. Prokurator Jacek Ancuta oskarżył dwóch mężczyzn o zabójstwo, nielegalne posiadanie broni. Sześć kul trafiło Marka Sienickiego w głowę i klatkę piersiową. Każda mogła być śmiertelna. Prokurator dodatkowo oskarżył M. o usiłowanie pozbawienia życia drugiego policjanta, Zbigniewa Wierzby, bo to on postrzelił go w brzuch.

Ireneusz G. i Andrzej M. ukradli broń z Zakładów Przemysłu Odzieżowego „Omex” w Głuchołazach i postanowili zabić policjanta. Za nic, żeby udowodnić sobie, że można. Żeby zabłysnąć w przestępczym świecie. Potem mieli założyć gang i napadać stacje benzynowe, kantory i banki w Niemczech.

W toku śledztwa ustalono, że odpowiedzialni za zabójstwo byli Ireneusz G.  i Andrzej M. Ireneusza G. aresztowano w Gliwicach, natomiast Andrzej M.  uciekł za granicę, lecz został zatrzymany przez policjantów z Belgii w kradzionym samochodzie. Belgowie zdecydowali się na ekstradycję Andrzeja M.do Polski, ale stawiając warunek, że nie zostanie on skazany na karę śmierci. W

W toku śledztwa ustalono to, że podejrzani przygotowywali się do włamania do jednego z mieszkań w Bytomiu i w drodze tam zostali zaskoczeni przez sierż. Marka Sienickiego, a posiadana przez nich broń została ukradziona z zakładów „Omex” w Głuchołazach.

Nie przyznaję się

W śledztwie Gutowski przyznał, że tej nocy z 1 na 2 maja 1992 roku planowali włamanie. Broń niósł w ortalionowej torbie turystycznej. Policyjny patrol zaskoczył ich. W obawie przed kontrolą – mieli przy sobie dwa pistolety maszynowe i kilka magazynków amunicji – zdecydowali się strzelać.

– Nie przyznaję się do żadnego zarzucanego mi czynu i korzystam z prawa odmowy składania wyjaśnień – powiedział M. Był pewny siebie i do końca milczący. Tylko przez moment na jego kamiennej twarzy pojawiło się zmieszanie. Kiedy na sali sądowej sędzia wywołał ojca zabitego Marka – Józefa Sienickiego, spojrzał w jego stronę nieco zażenowany.

Ireneusz  G. został skazany na karę 25 lat pozbawienia wolności, zaś Andrzejowi M., z uwagi na współpracę z organami ścigania, wymierzono lżejszą karę, 15 lat pozbawiania wolności. Sąd drugiej instancji zmniejszył ją dodatkowo do 13 lat pozbawienia wolności.

Sierż. Marek Sienicki został pośmiertnie awansowany na stopień starszego sierżanta[4]. W miejscu jego śmierci postawiono pamiątkowy obelisk. W rocznicę śmierci policjanta często odbywają się tam uroczystości.

Droga łącząca ulice Powstańców Śląskich i Legionów w Bytomiu to teraz aleja sierżanta Marka Sienickiego.

Żródło: policja.pl, facet.wp.pl, gazeta.pl

Fot. policja.pl