Michael Curtiz – reżyser, który poświęcał życie innych

Amerykański reżyser pochodzenia węgierskiego Michael Curtiz potrafił kręcić filmy działające na wyobraźnię, często jednak, by uzyskać lepszy wizualnie efekt, igrał życiem aktorów, statystów i zwierząt.

W nakręconym przez niego w 1936 roku filmie „Szarża lekkiej brygady” zginęło 25 koni oraz jeden ze statystów. W „Przygodach Robin Hooda” specjalnie w tym celu zatrudniony łucznik strzelał do aktorów z prawdziwych strzał, najlepszy jednak „efekt” reżyser osiągnął w 1928 roku, podczas realizacji „Arki Noego”.

Kulminacyjną sceną w tym filmie był oczywiście potop. Można go było nagrać standardowo, w studiu filmowym, przy użyciu miniatur, jednak zdaniem reżysera takie ujęcie byłoby za mało dramatyczne. Aby uzyskać lepszy efekt Curtiz posłużył się więc prawdziwą wodą i prawdziwymi ludźmi. Wpadł na pomysł, by na grupę nieświadomych niczego statystów spuścić 600 tys. galonów amerykańskich, tj. ok. 2 mln 300 tys. litrów wody.

Dzięki temu zabiegowi biblijny potop prezentował się na taśmie filmowej bardzo dramatycznie. Zaskoczeni pojawieniem się wody ludzie rozpaczliwie walczyli z napierającym żywiołem. Gorzej zabieg ten znieśli statyści. Trzech spośród nich utonęło, jednemu trzeba było amputować nogę, a wielu innych 35 karetek przewieźć musiało do szpitala. Jednym ze statystów był młody, pochodzący z Iowa aktor Marion Morisson. Do historii kina przeszedł pod pseudonimem John Wayne.

Czy Curtiz odpowiedział za swój wyczyn w jakikolwiek sposób? W żadnym wypadku. Nadal kręcił filmy i odbierał nagrody, chociaż Oscara zdobył tylko raz – za wyreżyserowaną w 1943 roku „Casablancę”.

Nie tylko Michael Curtiz

Na początku października 2021 roku, w okolicach Santa Fe, w Nowym Meksyku, ruszyły zdjęcia do westernu „Rust”. Zdjęcia trwać miały zaledwie 3 tygodnie, na planie panował więc pośpiech, a ten niczego dobrego nie wróżył. Do tragedii doszło w czwartek 21 października na ulubionym przez filmowców ranczu Bonanza Creek. W urządzonym na jego terenie kościele Alec Baldwin przygotowywał się właśnie do sceny strzelaniny. Sięgnął po pistolet-rekwizyt, nacisnął na spust i padł strzał. Pocisk trafił w brzuch operatorkę Halynę Hutchins, a reżysera Joela Souzę zranił w ramię.

Wielu ludzi marzy, by stać się gwiazdą kina. Według ich wyobrażeń świat aktora, reżysera lub operatora to sława, nagrody, podróże i życie w luksusie. Takie panuje przekonanie, a tymczasem rzeczywistość często bywa gorzka. Problemy zaczynają się już na planie filmowym. Przygotowania do kręcenia filmu trwają godzinami, wielokrotnie powtarzane ujęcia męczą, noszenie niektórych kostiumów i charakteryzacji bywa mordęgą, a sceny pościgów, pojedynków i walk niejednokrotnie kończą się ciężkimi obrażeniami, a nawet śmiercią. Doświadczył tego nie tylko Alec Baldwin. Pechowców było w przeszłości dużo więcej, okazuje się bowiem, że historia śmiertelnych wypadków na planie filmowym jest tak długa, jak historia kinematografii.

Interesują Cię podobne historie? Sięgnij po Detektywa 3/2022 (tekst Pawła Pizuńskiego pt. „Śmierć w blasku fleszy”). Cały numer do kupienia TUTAJ.