Śmierć u podnóża klifu. 17 września 2002 roku, u podnóża 30-metrowego klifu, na plaży niedaleko Los Angeles w Stanach Zjednoczonych, znaleziono ciało 19-letniego Wiktora K., który pochodził z Wesołej, wówczas miejscowości pod Warszawą, obecnie jednej z jej dzielnic. Chłopak tylko co otrzymał stypendium i rozpoczął studia w Marymount College, w słonecznej Kalifornii. Chociaż mija już 21 lat od tej tragedii, wersja sugerująca samobójczą śmierć Wiktora wydaje się nadal mało przekonująca.
Ojciec Wiktora Zbigniew, z wykształcenia jest inżynierem, specjalistą od szeroko pojętej telefonii komórkowej. Matka – Lidia, całe dorosłe życie przepracowała jako stewardessa. Rodzicie robili wszystko, aby zapewnić Wiktorowi jak najlepsze wykształcenie i szansę na życie na wysokim poziomie. W dzieciństwie postanowili posłać go do podstawówki przy ambasadzie Stanów Zjednoczonych w Warszawie, aby już od najmłodszych lat szlifował język angielski, niezbędny, gdy chce się zrobić karierę za granicą.
Śmierć u podnóża klifu
Wiktor był niezwykle uzdolniony, a przy tym bardzo pracowity. W wieku 19 lat znał już biegle trzy języki, poza angielskim również hiszpański i francuski. Był znany i lubiany w ówczesnym środowisku uprawiającym jazdę na rolkach (tzw. skaterów). I to tę najtrudniejszą, bo w wersji akrobatycznej. Nawet zdobył tytuł mistrza Polski w tej dyscyplinie.
Uprawiał też sztuki walki, kochał podróżować, odwiedzać nowe miejsca, czy to w kraju, czy za granicą. Jeżdżąc po świecie dokumentował to wszystko, nagrywając filmy upamiętniające ciekawe momenty z własnego życia. Dzięki wsparciu rodziców, w tym oczywiście matki stewardessy, odwiedził bodaj wszystkie kontynenty.
I przy tym wszystkim Wiktor był wesołym, skromnym, nastawionym pozytywnie do innych osób chłopakiem. Co rzadko, przy takim nagromadzeniu talentów i niemałej popularności wśród rówieśników, się zdarza. I nagle, niespodziewanie, to młode, dopiero co zaczynające się życie, zostało tragicznie przerwane.
Plażowicz odkrywa ciało
17 września 2002 roku Charles Edward Mulhearn, przechodzeń, który spacerował po plaży w rejonie Inspiration Point (w pobliżu Los Angeles) znalazł ciało Wiktora. Było to około godziny 11. Kilka minut wcześniej jego uwagę przyciągnął krążący nad plażą helikopter, który po chwili odleciał, tak jakby osoba kierująca maszyną czegoś się przestraszyła.
Pierwsza sekcja zwłok ustaliła, że młody chłopak zginął w wyniku upadku z dużej wysokości. Na pytanie, jak to możliwe, żeby wykonać skok w powietrzu na odległość aż 15 metrów, bo tyle od podnóża góry leżało ciało chłopaka, nigdy nie uzyskano odpowiedzi. Jest to fizycznie niemożliwe, wystarczy spojrzeć na aktualny rekord świata w skoku w dal – nie przekracza on 9 metrów.
Mimo tego, amerykańscy śledczy nawet nie próbowali zainteresować się tym faktem. Uznali, że było to samobójstwo, a swoje przekonania opierali na tym, że Wiktor od jakiegoś czasu chodził do psychiatry i przyjmował „Zoloft”, lek o podobnym działaniu, co bardzo popularny w tamtym czasie antydepresant „Prozac”. Ale dlaczego dbanie o własne zdrowie psychiczne i wizyty u lekarza, mają od razu być dowodem na samobójstwo? Bo takim wnioskiem zakończyło się śledztwo w tej sprawie.
Jak się później okazało, i co śledczy konsekwentnie lekceważyli, tuż przed śmiercią Wiktor był w dużym konflikcie z niektórymi kolegami z akademika. Rodzice chłopaka do dziś uważają, że to wystarczyło, żeby sprawę śmierci ich syna szybko zamknąć i o niej zapomnieć, a mówiąc dosadnie – „zamieść pod dywan”, zostawiając w niewiedzy rodzinę i przyjaciół tragicznie zmarłego chłopaka. Tym bardziej, że podejrzewani o zabójstwo Wiktora koledzy ze szkoły pochodzili z dobrze sytuowanych, amerykańskich rodzin. Zmowa milczenia w takich sytuacjach jest czymś oczywistym i występuje w każdym czasie i pod każdą szerokością geograficzną.
Mur niechęci po amerykańskiej stronie
Zbigniew i Lidia nigdy nie uwierzyli w samobójczą śmierć syna.
– Próbowałem ponownie uzyskać zdjęcia Wiktora z miejsca tragedii. Proszę sobie wyobrazić, że tak jak w 2002 roku, tak i teraz znowu mi odmówiono. Jakbym trafił na mur niechęci. Jakby komuś szczególnie zależało, żeby do sprawy nie wracać. Taki miejscowy układ policjantów, urzędników i zamożnych Amerykanów, których dzieci uczyły się z moim synem. Udało mi się co prawda umieścić w college’u tablicę pamiątkową poświęconą Wiktorowi, ale tylko ja wiem, ile mnie to zachodu i nerwów kosztowało – wspomina Zbigniew, po latach, z goryczą.
Tutaj warto zadać sobie pytanie, z czego wynikało takie zachowanie amerykańskiej policji. Nadmiar spraw, napięte grafiki, zwykła niechęć, a może coś więcej? W końcu jeśli zależałoby im na rozwiązaniu sprawy, to dlaczego unikali kontaktu z rodziną Wiktora i nie udostępniali zdjęć z miejsca tragedii? Ktoś, kto nie ma nic do ukrycia, nie postępuje w ten sposób.
Dwa lata po śmierci Wiktora K. pojawił się w Polsce jeden z jego kolegów z uczelni
– Spotkaliśmy się przy grobie syna. Był bardzo wzruszony. I przez całe to nasze spotkanie na cmentarzu miałem takie silne przekonanie, że ten chłopak chce mi coś wyznać, że bije się z myślami, że z jakiegoś powodu sumienie nie daje mu spokoju. Niestety, zabrakło mi wtedy odwagi, żeby go zachęcić do zwierzeń. Do dziś mam oto do siebie pretensję – wspomina Zbigniew.
Chcesz poznać kulisy tej sprawy? Sięgnij po Detektywa 9/2023 (tekst Arkadiusza Panasiuka pt. Śmierć u podnóża klifu). Cały numer do kupienia TUTAJ.