Zabójstwo Lipów: masakra po Zaduszkach

Zabójstwo Lipów to jedna z najbardziej wstrząsających zbrodni w powojennej Polsce. Doszło do niej w nocy po Zaduszkach 1969 roku. Nieznani początkowo sprawcy zamordowali rodzinę Lipów, potem podpalili ich dom. Dlaczego zginęło 5 osób?

Wśród ciszy nocnej i świateł burzy

Józef Zakrzewski chłopek nieduży,

tęgawy w barach  straszny bandyta

 mówi do synów z Lipami kwita

i mówi do nich chłopcy idziemy

rodzinę Lipów wymordujemy.

Dom podpalimy, forsę weźmiemy

 i ślady zbrodni też zakryjemy……

Rzadko kiedy o wielkich zbrodniach powstają ludowe przyśpiewki. Nieznany autor, przed półwieczem, opisał dramat rodziny Lipów (całość na końcu tekstu).  Tekst tej ballady znany był na terenie dzisiejszego województwa kieleckiego jeszcze w latach 90. ubiegłego stulecia.

Zabójstwo Lipów: Niedziela, jak każda inna

Rzepin, wieś w ówczesnym województwie kieleckim, niedaleko Starachowic. 2 listopada 1969 roku nic nie zapowiadało tragedii. Ten dzień przebiegał zwyczajnie, jak każda niedziela – sprzyjał wypoczynkowi, odwiedzinom znajomych i rodziny, a przede wszystkim – wizytom na cmentarzach. Wszak 2 listopada to tradycyjne Zaduszki – święto, które w Polsce ma ciekawą tradycję.

W nocy z 1 na 2 listopada nie należało wychodzić z domu. Wierzono, że w tę noc, zmarli księża odprawiają w kościołach msze, na które ze wszystkich stron przybywają zmarli. Spotkanie z nimi, a tym bardziej wejście do kościoła w czasie takiego nabożeństwa może być niebezpieczne. Po takiej mszy duchy zmarłych udają się do swych domów. Do początku XX w. na wsiach polskich istniał zwyczaj przygotowywania w dniu poprzedzającym Dzień Wszystkich Świętych różnych potraw. Pieczono chleby, gotowano kaszę i bób, a na wschodzie kutię z miodem i wraz z wódką pozostawiano na noc (na stołach) dla dusz zmarłych.

Powróćmy do Rzepina. Zofia Lipowa, jak w każdą niedzielę rano, była w kościele w Pawłowie, a po powrocie z mszy wróciła do swoich obowiązków w gospodarstwie. Syn Władysław oraz synowa Krystyna poszli z wizytą do matki Krystyny.

Mieczysław Lipa, stryj Władysława, jako jedyny w rodzinie tego dnia pracował. Upływał wtedy termin wpłacania czwartej raty podatku gruntowego przez rolników i to na nim jako na sołtysie ciążył obowiązek przyjmowania wpłat. Sołtys miał bardzo dobrą opinię wśród mieszkańców Rzepina, mówiono o nim, że jest życzliwy i dobry. Lipowie byli szanowani na wsi – nie odmawiali pomocy innym, chętnie udzielali się społecznie. Jeszcze tej samej nocy z niewiadomych powodów Mieczysław Lipa oraz cała jego rodzina staną się ofiarami krwawego ataku.

Zabójstwo Lipów: Potworny mord

4 listopada 1969 r. na pierwszej stronie „Słowa Ludu”, organu Komitetu Wojewódzkiego PZPR w Kielcach, najważniejsza była informacja o przygotowaniach Kielecczyzny do obchodów przypadającej za trzy dni 52. rocznicy rewolucji październikowej. Na tle tego i innych propagandowych artykułów wyróżniał się jednak ten na dole zatytułowany: „Potworny mord 5 osób w Rzepinie”.

Czytamy w nim: „Blask pożaru zbudził mieszkańców Rzepina w nocy z 2 na 3 listopada. Palił się dom rodzinny Lipów. Ratownicy wpadli do mieszkania i zdrętwieli z przerażenia; w izbach leżały potwornie zmasakrowane zwłoki, krew na podłodze i na ścianach. Z płomieni wyciągnięto okropnie pokaleczone zwłoki”. 45-letniego sołtysa Mieczysława Lipy, jego 81-letniej matki Marianny, 54-letniej bratowej Zofii, 27-letniego bratanka Władysława i jego 18-letniej ciężarnej żony Krystyny.

„Prokuratorzy i funkcjonariusze milicji przyjechali natychmiast po zawiadomieniu. Stwierdzono, że nieznani sprawcy po dokonaniu potwornego mordu na pięcioosobowej rodzinie Lipów podpalili zabudowania dla zatarcia śladów zbrodni” – informowało „Słowo Ludu”.

Artykuł kończył apel do wszystkich, którzy mają „jakiekolwiek informacje, wiadomości, przypuszczenia mające związek z dokonanym zabójstwem w Rzepinie, by przekazały je prokuraturze i milicji”. W komunikacie następnego dnia osobom przekazującym informację zapewniano całkowitą dyskrecję.

Zabójstwo Lipów: Tragedia w środku nocy

Była godzina druga nad ranem, kiedy jedna z mieszkanek Rzepina, daleka kuzynka rodziny Lipów, zauważyła pożar w obrębie zabudowań należących do jej krewnych. Natychmiast zaalarmowała całą wieś. Wielu mieszkańców pospieszyło z pomocą. Potem przyjechała straż pożarna. Niestety ze względu na rozmiar pożaru, spaleniu uległa już większa część budynków. Później z płonącego domu Lipów wyniesiono pięć ciał: 45-letniego Mieczysława, jego 54-letniej bratowej Zofii, 81-letniej matki Marianny, 27-letniego bratanka Władysława oraz 18-letniej Krystyny (była w zaawansowanej ciąży), żony Władysława.

Świadkowie od razu zauważyli na zwłokach ofiar liczne ślady obrażeń: rany tłuczone i rąbane na głowach, zmiażdżone twarze. Na ciele Władysława Lipy ponadto dostrzeżono rany cięte w obrębie klatki piersiowej. Było oczywiste, że pożar został wywołany umyślnie i miał on zatrzeć ślady okrutnej zbrodni. Na miejsce zdarzenia wezwana została ekipa operacyjno-śledcza, która w pogorzelisku, wśród ocalonych resztek dobytku Lipów, zabezpieczała ślady, które mogli zostawić sprawcy bestialskiego mordu. W sprawie wszczęto milicyjne śledztwo.

Śledczy podejrzewali, że było to zabójstwo na tle rabunkowym. Ustalono, że sołtys tuż przed Zaduszkami i w samo święto zebrał około 40 tysięcy złotych, z czego tylko 11 tysięcy zdążył wpłacić do kasy.

Ponadto na koniec miesiąca wziął pensję (pracował w Fabryce Samochodów Ciężarowych w Starachowicach). Szybko obliczono, że w domu Lipów mogło być wtedy co najmniej 30 tysięcy złotych. Technicy dokładnie przeszukali pogorzeliska, zbadali próbki popiołu, aby sprawdzić, czy pieniądze spaliły się podczas pożaru. Jednak nie wykazano, aby gotówka spłonęła. Wyjścia były dwa – albo była schowana poza zabudowaniami, które spłonęły, albo ktoś ją ukradł…

Zabójstwo Lipów: podejrzani mieli alibi

Skrupulatnie sprawdzano wszelkie możliwe tropy. Przesłuchano pracowników, którzy dzień po tragedii nie stawili się do pracy w Fabryce Samochodów Ciężarowych w Starachowicach. Jednak wszyscy mieli niepodważalne alibi. Rozpytano taksówkarzy w Starachowicach, kogo wozili w nocy z 2 na 3 listopada. Wskazane osoby były jednak poza kręgiem podejrzeń.

Wydawało się, że sprawa utknęła w martwym punkcie. Przeanalizowano historię rodziny, mając nadzieję, że być może tam tkwi odpowiedź na nurtujące śledczych pytania. Zastanawiano się, czy przyczyną dramatu były rodzinne waśnie wynikające z niesprawiedliwego podziału schedy.

Okazało się, że ojciec Mieczysława nie był zbyt precyzyjny w zapisach testamentu, ale zainteresowanym stronom wcale to nie przeszkadzało. Konflikty wśród Lipów niczym szczególnym się nie wyróżniały. Kłócili się, jak to w rodzinie…

 Milicjanci sprawdzili alibi 150 osób. Eliminowali kolejne, aż pozostało tylko 12, wśród nich trzech Zakrzewskich: ojciec – 64-letni Józef i jego dwóch synów – 40-letni Czesław i 22-letni Adam. Mężczyźni byli obecni na pogrzebie Lipów. Adam nawet niósł jedną z trumien.

Niektórzy dziwili się, bo podobno Zakrzewscy mieli jakieś zatargi z Mieczysławem Lipą. Doszli jednak do wniosku, że w obliczu takiej tragedii i śmierci miękną serca nawet takich typów jak Zakrzewscy.

Zabójstwo Lipów: Ot, takie odludki

Zakrzewscy zajmowali się rolnictwem. Dobrze im się powodziło, mieli duży sad, owoce sprzedawali w Starachowicach. Józef był obrotny i potrafił dorobić: miał ładne konie i elegancką bryczkę, którą woził do ślubu młode pary. Swego czasu żadne wesele we wsi nie obyło się bez niego. Natomiast Adam pracował jako monter w Fabryce Samochodów Ciężarowych w Starachowicach.

W okolicy nikt nie przepadał za Zakrzewskimi. Twierdzono, że byli wredni. Czesław kradł sąsiadom kury i doił krowy. Razem z ojcem tworzyli doskonały tandem, zdolny do napadów i kradzieży.

– Nie daj Boże, aby złapali jakiegoś dzieciaka, który przyszedł do ich ogrodu na szaber – mówiła sąsiadka. – Jednego razu Czesiek zamknął za karę na całą noc w chlewiku małego chłopczyka.

Ludzie ze wsi zachodzili w głowę, po co Zakrzewscy wyciągają ręce po nie swoje, skoro – kogo jak kogo – ale ich było stać na wiele. Określano ich mianem niegościnnych mruków. Do ludzi nie chodzili, do siebie nie zapraszali. Ot, takie odludki. Sąsiedzi przypuszczali, że tak lubią swoje towarzystwo, że nie potrzebują obcych. Tymczasem w domu Zakrzewskich od lat toczyła się wojna.

Czesław miał już swoje lata i chciał się usamodzielnić. Józef nie był skory do pomagania synowi. Oczekiwał posłuchu. Kiedy go nie miał, to prał po gębie. Wreszcie starszy syn ożenił się. Synowej też nieraz oberwało się od teścia. Młody małżonek chciał przejąć gospodarzenie ojcowizną. Nie było to oczywiste, ponieważ stary Zakrzewski swojego następcy bardziej upatrywał w młodszym, ukochanym synu Adamie. Z tego powodu bracia nie pałali do siebie miłością. Ojciec nawet ostrzegał młodszego, aby wieczorami miał się na baczności, bo Czesiek jest na niego cięty.

Zabójstwo Lipów – pierwsze aresztowania

Po kilkunastu miesiącach od tragedii, Czesław trafił do aresztu. Był podejrzany o kradzież drewna z lasu. Porżnął je w tartaku, a deskami obił stodołę. Był to sprytny manewr, dzięki któremu na podwórku nie miał sterty drewna, która mogłaby wzbudzać podejrzenia. Tym razem jednak nie uszło mu to na sucho i został aresztowany.

Okazało się, że Czesław Zakrzewski nie miał alibi na noc, kiedy wybuchł pożar w gospodarstwie Lipów. Pytany, co robił w nocy z 2 na 3 listopada 1969 roku, tłumaczył, że był w domu, a raczej w szopie.

– Do domu wróciłem późnym wieczorem. Nie chciałem budzić żony i teściowej, dlatego przespałem się w szopie – wyjaśniał.

Żona i teściowa nie mogły tego potwierdzić. Za to inny świadek pożaru domu Lipów przypomniał sobie, że w feralną noc, kiedy ludzie biegli w stronę ognia, widział, jak Czesiek idzie od zabudowań Lipów w stronę lasu…

Czesław nie miał alibi, ale nie było też dowodów na jego udział w zbrodni. Postanowiono więc zastosować nadzwyczajne środki. Umieszczono z nim w celi agenta, który miał się z nim zaprzyjaźnić i wydobyć informacje na temat zabójstwa rodziny Lipów. Dodatkowo w domu Zakrzewskich zainstalowano podsłuch.

W więziennej celi

Czesław Zakrzewski miesiąc po aresztowaniu usłyszał zarzut wzięcia udziału w zbrodni na rodzinie Lipów! Niebawem za kraty trafił także jego ojciec i młodszy brat. Śledczy zabrali się za przeszukanie domu i gospodarstwa Zakrzewskich. Gromadzono dowody. Wśród nich były m.in. kolekcja noży, kłębki białej owczej wełny, pończochy damskie, buty damskie, męski zegarek, karabin Mauser kaliber 7,92 mm z amunicją i rewolwer typu Nagant.

W lipcu 1970 roku Czesław Zakrzewski dał się namówić współwięźniowi z celi (w rzeczywistości agentowi służb śledczych) na napisanie listu do Radia Wolna Europa. W liście obszernie opisywał swoje zbrodnie, przedstawiając je jako walkę z władzami komunistycznej Polski. Następnego dnia w celi została przeprowadzona rewizja i list trafił do śledczych.

Czesław opisał zabójstwo pięcioosobowej rodziny Lipów, którego dokonał wspólnie z ojcem i bratem. Przyznał się także do zabójstw trzech innych osób: Bolesława Hartunga, Jana Żaczkiewicza i Jana Borowca. W nich także wziął udział wspólnie z ojcem. Podał też motyw – zamordowane osoby były związane z aparatem administracyjnym ówczesnego państwa polskiego.

Rejestr zbrodni

Bolesław Hartung został zamordowany w 1954 roku w Michałowie. Przy zwłokach zastrzelonego na leśnej drodze mężczyzny znaleziono odłamki pocisków, pochodzących z karabinu Mauser kaliber 7,92 mm. W grudniu 1957 roku w Trzeszkowie zastrzelono sołtysa Jana Żaczkiewicza – morderstwa dokonano w nocy, a zabójca, pukając do okna mieszkania zamordowanego, zostawił ślady linii papilarnych – okazało się, że należą one do Czesława Zakrzewskiego. Z kolei w maju 1960 roku w Rzepinie zginął sołtys Jan Borowiec.

W obliczu powyższych faktów Zakrzewscy zaczęli mówić. Co prawda kręcili w wyjaśnieniach, odwoływali je, zmieniali, to znowu potwierdzali. Początkowo Czesław twierdził, że Lipów zamordował sąsiad. Wskazywał nawet miejsce, gdzie ów mężczyzna miał skryć łupy. Ostatecznie przyznali się do wszystkiego. W przypadku trzech pierwszych czynów winni byli ojciec i starszy syn – Czesław, ponieważ Adam był jeszcze zbyt mały. Jednak w zabójstwie rodziny Lipów najmłodszy syn brał już udział.

Czesław Zakrzewski opisał zabójstwo pięcioosobowej rodziny Lipów, którego dokonał wspólnie z ojcem i bratem. Przyznał się także do zabójstw trzech innych osób. Swoją morderczą działalność określił jako walkę z władzą komunistyczną.

Zabójstwo Lipów : Będzie się dobrze paliło

Na podstawie zeznań Zakrzewskich można było wreszcie ustalić, co wydarzyło się tragicznej nocy 2 listopada 1969 roku i jak wyglądały poprzedzające ją godziny. Było późne popołudnie, gdy Czesław Zakrzewski przyszedł do ojca. Nie zastał go jednak. Na miejscu był tylko młodszy brat Adam. Czesław powiedział mu, żeby nie szedł tego dnia na imprezę, bo jest robota. Adam ponoć wzruszył ramionami, a po kolacji poszedł spać. Zbudził go brat: – Wstawaj, Adaś. Idziemy po pieniądze do Lipów.

Adam podobno nie miał na to ochoty, ale po chwili zajrzał do ojca, u którego już siedział Czesiek. Zobaczył, że manipulują przy broni. Jeden z nich miał rewolwer, drugi karabin. Niedługo potem wszyscy trzej wyszli z domu. Adam wziął siekierę, Czesław – Mausera i nóż, a ojciec rewolwer i nóż. Najmłodszy próbował jeszcze odwieść ich od morderczego zamiaru, sugerował, aby wrócili do domu. Nie odstąpili jednak od swoich krwawych planów.

– Solidnie wieje, będzie się dobrze paliło… – podsumował wątpliwości syna Józef Zakrzewski.

– Raz! – krzyknął Czesław Zakrzewski.

Na ten umówiony znak ze stajni wybiegł Adam i uderzył kobietę obuchem siekiery w głowę. Dalej wydarzenia potoczyły się błyskawicznie.

Mierzył do niego z broni i żądał pieniędzy.

Józef Zakrzewski wbiegł do domu z Adamem. Między sienią a kuchnią natknął się na przebudzonego Władysława. Zaczęli szamotać się, kiedy do akcji wkroczył Czesław. Kolbą karabinu uderzył Lipę w głowę, a Józef pchnął go nożem. W tym czasie do kuchni wszedł Mieczysław Lipa. Stary Zakrzewski mierzył do niego z broni i żądał pieniędzy.

Sołtys chwilę opierał się, wreszcie uległ, podszedł do łóżka matki, sięgnął do siennika i wyciągnął spod niego plik banknotów. Adam chwycił gotówkę i pobiegł do stodoły po słomę. Kiedy wrócił, Mieczysław leżał na podłodze. Marianna Lipa pojękiwała, leżąc w swoim łóżku, a z pokoju, w którym spała Krystyna, dochodziły odgłosy uderzeń…

Niedługo potem Adam z ojcem pod osłoną nocy oddalili się z gospodarstwa Lipów. Na miejscu został tylko Czesław, który motyką dobił Zofię i Mariannę. Potem rozsypał po mieszkaniu słomę i odpalił kilka zapałek…

Zabójstwo Lipów: Trzy razy na karę śmierci

Odbyło się w sumie 20 rozpraw. Sala sądowa nie mogła pomieścić wszystkich zainteresowanych śledzeniem procesu. Ludzie gromadzili się wokół sądu, wchodzili na drzewa, żeby zobaczyć oskarżonych. Padały wrogie dla nich okrzyki, żądania kary śmierci. Jak relacjonowało „Słowo Ludu”, milicja „z dużym wysiłkiem utrzymuje ład i porządek w gmachu Sądu Wojewódzkiego, bo jednak napór jest ogromny”.

Cała Polska oglądała dziwne niekiedy zachowania Zakrzewskich. Czesław udawał niepoczytalnego, osłabionego, odmawiał założenia na twarz maski „z portek”, którą miał podczas napadu na Lipów. – Byłoby mi dusno – mówił. Józef odwoływał to, co mówił poprzedniego dnia. Podczas składania wyjaśnień rzucił się w kierunku stołu, na którym znajdowały się siekiera, motyka, noże i inne dowody zbrodni. Tłumaczył, że chciał zabrać „bateryjkę”, bo na sali tyle światła i on też chciał sobie zaświecić. Potem stwierdził, że chciał obejrzeć beret.

Najmłodszy Adam na rozprawach często głośno płakał, zaprzeczał temu, do czego przyznał się w śledztwie. Ojciec i starszy brat usiłowali go uchronić przed surową karą, brali winę na siebie.

Z materiałów zgromadzonych w śledztwie i z procesu wynikało, że zbrodni na Lipach dokonali, aby zrabować pieniądze sołtysowi i zemścić się, bo mieli z nim zatargi o niepłacone podatki. Czesław miał też za złe bratankowi sołtysa, że jako przewodniczący GRN brał udział w egzekucji jego należności wobec państwa.

Wyrok wykonano

Prokurator żądał dla wszystkich trzech kary śmierci. 28 czerwca 1971 r. sąd skazał Józefa i Czesława Zakrzewskich trzy razy na karę śmierci, wymierzając im jako łączną karę – karę śmierci. Za zamordowanie Lipów, Jana Żaczkiewicza i Jana Borowca. Nie było wystarczających dowodów na zabójstwo Bolesława Hartunga.

Adam Zakrzewski został skazany na 25 lat więzienia. Sąd uznał, że był pod presją ojca i starszego brata oraz że nie jest jeszcze do tego stopnia zdemoralizowany, aby nie rokował nadziei na resocjalizację.

Wyrok utrzymał w mocy Sąd Najwyższy, a Rada Państwa nie skorzystała z prawa łaski. W lutym 1972 r. Józef i Czesław Zakrzewscy zostali powieszeni. Adam kilka lat później powiesił się w celi.

Wojciech Gantowski

Źródło: onet.pl, gazeta.pl,

Więcej ciekawych i intrygujących tematów kryminalnych znajdziesz  w miesięczniku „Detektyw” i kwartalniku „Detektyw Wydanie Specjalne”. Zapraszamy do naszego esklepu TUTAJ.

Ludowa ballada o zbrodni w Rzepinie

Wśród ciszy nocnej i świata burzy

Józef Zakrzewski, chłopak nie duży

Tęgawy w barach, straszny bandyta

Pomyślał sobie: z Lipami kwita.

Mówi do synów: Chłopcy idziemy,

Rodzinę Lipów wymordujemy

Dom podpalimy ,forsę weźmiemy

I ślady zbrodni też zakryjemy.

Bierze rewolwer oraz dwa noże,

Czy też się cofnie któż wiedzieć może

Czesław siekierę, Adam motykę

I już widzimy bandycką klikę

By zniszczyć Lipów rodzinne plemię

Czesław szew bandy daje natchnienie

I chociaż w piersiach skacze mu dusza

Na bój bandycki pierwszy wyrusza

Kroczy odważnie jak gestapowiec

I tak się skrada jak wilk do owiec.

Gdy już przybyli wszyscy do celu

Czesław powiedział: Jest nas nie wielu

I póki mamy dobrą ochotę

Bierzmy się szybko za tę robotę.

Wydaje rozkaz: Szybko do dzieła!

Już się z tą babką Adam rozgrzewa.

Błysnęły nad nią dwa ostre noże,

I babka pada, jak snopek zboża.

Stary z Adamem hyc do chałupy

I już po chwili leżą dwa trupy.

Lecz te dwa trupy to bardzo mało

Stary powiada: ćwiartujmy ciało.

Bardzo dokładnie wyrachowane

Były tortury przez nich zadane.

Lecz gdy wtargnęli już do pokoju,

Czesław zażądał chwilę postoju.

Podszedł do Mietka w ręku ze spluwą,

Oddaj pieniądze – rozkazał grubo.

Mietek wyjmuje forsę z siennika

I już na zawsze oczy zamyka.

– Kłaść się na ziemi! – mówi do reszty

A nóż Adama w żebrach mu trzeszczy.

I już po chwili wszyscy nie żyli

Stary się cieszy: Dobrze zrobili.

Aby robota nie była nudna,

Zrobimy pożar, pewnie się uda

We wsi Rzepinie smutku nie mało.

Każdy się głowi jak to się stało?

Dobra rodzina, każdy to powie

Lecz kogoż Czesław teraz ma w głowie?

Pewnie się martwi, kto jest następny,

Lecz stary mówi: Ten już zarżnięty.

Adam rozmyśla,jakby tu podejść

By nieboszczyków na cmentarz zawieźć.

W wielkim kondukcie śmiało on kroczy,

Bo z jego ręki trup zamknął oczy

I któż by wiedział że tak zuchwale

On trumnę niesie z głębokim żalem.

Mając sumienie wielkiego kata

Podąża z trumną, jak gdyby brata.

I któż był świadkiem tej strasznej zbrodni?

Pewno księżyca promyk zachodni.