Bydgoszcz i seksafera w policji

Waldek wśród kolegów z policji zawsze uchodził za „kozaka”. Lubił szpan, miał styl kowboja. Chwalił się znajomościami i nie tylko. Miał słabość do płci pięknej, co nie byłoby zarzutem, gdyby nie fakt, że nader często ulegał pokusie korzystania z usług dziewczyn przy drodze krajowej. Jak wyglądała seksafera w policji?

Anita B. wspomina rok 2013 jako wyjątkowo trudny. W jej profesji, a wówczas było nią świadczenie usług seksualnych przy krajowej „10” pod Bydgoszczą, szczególnie ważne jest poczucie komfortu klientów. W szerokim tego słowa znaczeniu. Kiedy tego brakuje, kiedy w świat idzie fama, że kontakt z dziewczynami może oznaczać kłopoty, to już po interesie. Tamtego lata, u wylotu leśnego traktu, gdzie najczęściej stała Anita, zatrzymywało się coraz mniej kierowców.

Gliny psują interes

– Nawet Jarek, który jeździ tranzytem w firmie „F.” (zastrzegła nazwę, przyp. red.) i który mnie zna od lat, ostatnio zadzwonił, że jednak nie zjedzie, bo „niebieskich” pełno w okolicy – mówiła dziewczyna.

     Ci „niebiescy” to policjanci drogówki i kryminalni, którzy od wiosny 2010 roku coraz częściej odwiedzali dziewczyny przy krajówce łączącej Bydgoszcz z Toruniem. Rok wcześniej, w lesie w okolicy miejsca, w którym najczęściej można było spotkać Anitę, doszło do bestialskiego zabójstwa. Grzybiarz natknął się tam na zmasakrowane zwłoki młodej kobiety i mężczyzny. Jak wynikało z jego relacji, w pierwszej chwili, kiedy z większej odległości dojrzał ciała leżące na leśnym poszyciu, sądził, że para się „migdali”. Dopiero chwilę później upewnił się, że obie osoby są martwe.

Mężczyzna i kobieta mieli rany postrzałowe, ale i cięte, zadane. Jak to stwierdził policyjny patolog – najwyraźniej przez kogoś, kto miał wprawę w posługiwaniu się narzędziami rzeźnickimi. Szybko ustalono, że ofiarami są prostytutka i jej klient. „Maja” (Magdalena R.), jak była nazywana, liczyła raptem 19 lat, a w „fachu” była, od kiedy ukończyła 17. rok życia. Z początku policja miała trudności, by ustalić tożsamość jej klienta, ale i to w końcu się udało. To 28-letni stolarz, pracownik mieszczącej się w pobliskiej miejscowości firmy produkującej meble.

Tajemnica morderstwa

Do sprawy zatrzymano dość szybko dwóch mężczyzn, mieszkańców województwa podkarpackiego, którzy tamtego feralnego dnia przejeżdżali „10” pod Bydgoszczą. Były policjant z kolegą podróżowali do Gdańska po samochód. Emerytowany mundurowy był tam umówiony z właścicielem auta. Zatrzymali się na stacji paliw na skraju Bydgoszczy, a na filmie z monitoringu widać było w ich towarzystwie „Majkę”. Zostali aresztowani pod zarzutem zabójstwa, ale trop szybko okazał się nietrafiony. Żaden z kilkudziesięciu śladów genetycznych wyizolowanych z ciała zamordowanej dziewczyny nie pasował do ich profilów. Później, w 2012 roku, wywalczyli nawet w sądzie odszkodowanie za bezzasadne aresztowanie.

     Innym tropem były zeznania właściciela masarni spod Poznania. Tamtego dnia, zaparkowany w pobliżu miejsca zabójstwa samochód dostawczy zobaczył jeden z przejeżdżających „10” kierowców. Były policjant z zawodowej rutyny zapamiętał numery rejestracyjne wozu. Zastanowił go widok stojących przy nim trzech mężczyzn. Jeden z nich, ten – jak wynikało z opisu – najstarszy trzymał w ręce przedmiot wyglądający na nóż masarski albo inne fachowe narzędzie. Mężczyźni sprawiali wrażenie, jakby się sprzeczali. Policja sprawdziła te informacje. Okazało się, że faktycznie w dniu, kiedy zginęła młoda prostytutka i jej klient, tą samą trasą przejeżdżał rzeźnik wraz ze swoimi dwoma synami. Śledczy jednak nie byli w stanie w jakikolwiek sposób powiązać ich obecności podczas postoju w lesie z brutalnym mordem, do którego doszło nieopodal.

Zmowa milczenia

     Wśród koleżanek Anity po fachu panowała zmowa milczenia. Nadzór nad postępowaniem dotyczącym zabójstwa miała prokuratura okręgowa. Ale to od ustaleń kryminalnych komendy wojewódzkiej zależało, czy uda się rozwiązać zagadkę tej podwójnej śmierci. Śledztwo wprawdzie umorzono po pół roku z powodu „niemożności ustalenia sprawcy, bądź sprawców” rzeźni w lesie. Policjanci jednak – jako że umorzenie nie oznacza zamknięcia dochodzenia, a tylko jest odłożeniem go na półkę – próbowali wydobyć od panienek informacje najróżniejszymi sposobami. Urządzono, na przykład akcję karania mandatami kierowców, którzy zjeżdżali na skraj lasu. To wzbudziło popłoch w „środowisku” i psuło interes dziewczynom. W tych działaniach brali udział mundurowi wydziału ruchu drogowego. Jednym z policjantów, którzy często odwiedzali służbowo prostytutki z krajowej „10”, był Waldemar Z. Policjant – jak twierdzili jego koledzy przesłuchiwani między innymi w później prowadzonym postępowaniu wewnętrznym dotyczącym ewentualnego przekroczenia przez niego uprawnień – tyleż doświadczony, co skłonny do brawury i zachowań „na granicy przyzwoitości”.

Najpierw seks, potem kawa, czyli seksafera w policji

– Z. dobrze znał Anitę. Aż za dobrze – mówił jeden z jego kolegów. – Kiedy byłem z nim w patrolu, zjeżdżaliśmy do dziewczyn i po zwyczajowym wywiadzie, rozpytaniu, jak to mówimy, co do sytuacji, zaczynały się żarty. One się wszystkie bały powiedzieć cokolwiek na temat tego zabójstwa. Zresztą, zdobywanie informacji na ten temat to nie był nasz problem, ale kryminalnych. My mieliśmy tylko pośrednio wywierać presję na dziewczyny.

     Te żarty, o których mówił policjant, wynikały „z kontekstu” i okoliczności, w jakich dochodziło do spotkań:

– Pamiętam kilka komicznych wręcz sytuacji. Nieraz zdarzało się, że zatrzymaliśmy się radiowozem obok samochodu klienta. Gość przestraszony i zaskoczony nasza obecnością. Schemat był taki: on dostaje mandat za wjazd na teren leśny, a my jego dane.   

W 2015 roku media w Bydgoszczy obiegły zdjęcia Anity ubranej w marynarkę od munduru policjanta drogówki. Tak zaczęła się seksafera w policji…

Jak zakończyła się seksafera w policji? Odpowiedzi szukaj w Detektywie Wydanie Specjalne 1/2021 (tekst Adama Wernera pt.: “Za mundurem panienki sznurem”). Do kupienia TUTAJ.