Charles Lindbergh – najgłośniejsze porwanie XX w.

Charles Lindbergh to ponad wszelką wątpliwość najgłośniejsze porwanie XX wieku. Dziecka szukała cała Ameryka. W śledztwo zaangażował się prezydent USA, a swoją pomoc proponował nawet Al Capone. Głównego podejrzanego w tej sprawie skazano na śmierć. Do dziś nie wiadomo czy słusznie.

Gwiazda lotnictwa i pionier XX wieku, tak Charlesa Lindbergha określała współczesna prasa. Był wzorem dla dzieci marzących o karierze w lotnictwie i obiektem westchnień nastolatek. Wsławił się lotem, który wykonał w 1927 roku. Jako pierwszy na świecie samotnie pokonał trasę ze Stanów Zjednoczonych do Europy bez międzylądowania. Prasa dosłownie oszalała na jego punkcie. Dziennikarze przez wiele miesięcy opisywali nie tylko dokonania, ale także życie prywatne 30-latka. Lindbergh został stałym bywalcem salonów i gościem wielu prominentnych postaci. Przyszedł dzień, kiedy dopadła go wielka tragedia. Porwanie ukochanego dziecka!

Charles Lindbergh – jak to się stało?

Noc 1 marca 1932 roku, w Hopewell była wietrzna i burzliwa. Gałęzie drzew i opadające liście uderzały o szyby i dach, tworząc przy tym charakterystyczny hałas. Nikomu więc nie wydały się podejrzane odgłosy, które dobiegały z górnych pomieszczeń rezydencji. W pokoiku na pierwszym piętrze spał Charles Lindbergh junior, a reszta domowników krzątała się po domu zajęta codziennymi obowiązkami.

Mały Charles Lindbergh Junior został uprowadzony z kołyski na piętrze domu stojącego na odludziu w Highfields, w East Amwell, w stanie New Jersey. Odgłosy szalejącej wichury zamaskowały porywacza, który wdrapał się po drabinie i wszedł do pokoju przez okno. Brak dziecka zauważył około godziny 19:30 jego ojciec. Po szybkim przeszukaniu domu porwanie wyszło na jaw, a jedyną poszlaką była koperta z listem, pozostawiona na parapecie.

Mimo, że przestępca zapewniał o bezpieczeństwie dziecka, finał tej historii okazał się niezwykle tragiczny. Jednocześnie, sława Charlesa Lindbergha spowodowała, że uprowadzenie znalazło się na pierwszych stronach gazet i na ustach całego świata. Doszło nawet do tego, że Henry Louis Mencken określił je mianem „najgłośniejszej sprawy od czasów zmartwychwstania”, co może się wydawać wyolbrzymieniem… Gdyby nie fakt, że sprawa Lindberghów faktycznie miała miejsce.

Charles Lindbergh: Dziecko celebryty

Charles Lidbergh był nie tylko pionierem lotnictwa, który jako pierwszy w pojedynkę przeleciał z Ameryki Północnej do Europy. Gdy porwano jego małego syna, był prawdziwym celebrytą, idolem chłopców marzących o karierze pilota, „samotnym orłem”, który w wieku 30 lat osiągnął wszystko. W 1932 roku na weekendy przenosił się z rodziną do rezydencji położonej na uboczu, z dala od miejskiego zgiełku i ciekawskich oczu. To właśnie tu doszło do porwania.

Zauważywszy brak syna, Lindbergh miał powiedzieć do swojej żony Anny „oni zabrali naszego syna”, co później stało się pożywką dla zwolenników spiskowych teorii. List od porywacza (bądź porywaczy) był napisany z rażącymi błędami ortograficznymi; w ramach okupu zażądano 50 tysięcy dolarów. Dziecko, zgodnie z koślawym tekstem, było bezpieczne. Śledczy nie odnaleźli w pokoju odcisków palców włamywaczy, ale na liście odkryto ślady palców małego Lindbergha.

Charles Lindbergh: kulisy śledztwa

Rozpoczęło się śledztwo, w które z miejsca zaangażowały się setki osób. Już kolejnego ranka wiadomość dotarła do prezydenta Herberta Hoovera, który obiecał zaangażować w sprawę cały aparat departamentu sprawiedliwości. Posypały się oferty współpracy. Chęć pomocy zgłosiło trzech pułkowników, wraz z którymi słynny lotnik spekulował, że autor listu na co dzień posługuje się językiem niemieckim. Jednocześnie, przebywający w więzieniu mafiozi Al Capone, Willie Moretti, Joe Adonis i Abner Zwillman również zadeklarowali, że chętnie pomogą w śledztwie w zamian za wolność.

Do poszukiwań włączyło się Biuro Śledcze (które później przekształcono w FBI), zaalarmowano też Straż Wybrzeża Stanów Zjednoczonych i służby celne. Głos zabrał nawet Albert Einstein, który stwierdził: „Porwanie syna Lindbergha nie jest oznaką braku prawa czy upadku organów ochrony porządku publicznego. Porwanie tego chłopca jest dowodem braku rozsądku w rozwoju naszego społeczeństwa”.

Trudno się dziwić takiemu zaangażowaniu. Stan New Jersey oferował aż 25 tysięcy dolarów osobie, która bezpiecznie doprowadzi malca do domu. Sami Lindberghowie oferowali kolejne 50 tysięcy nagrody, co łącznie, w przeliczeniu na współczesną wartość dolara, stanowiło niemal półtora miliona!

Samotny śledczy

W poszukiwania włączył się również niejaki John Condon: osoba znana na Bronxie, nauczyciel na emeryturze, który zaoferował tysiąc dolarów z własnej kieszeni za zwrócenie dziecka katolickiemu księdzu. Otrzymał kolejny list od porywaczy, w którym ci zgadzali się, by Condon pośredniczył między nimi i rodziną Lindberghów. Poinstruowano go, by po zebraniu pieniędzy na okup nadał ogłoszenie w New York American, co też pośrednik uczynił.

Spotkanie odbyło się na cmentarzu Woodlawn, w Bronxie. Jak zeznał później Condon, mężczyzna reprezentujący porywaczy mówił z wyraźnym akcentem, ale pozostawał w cieniu by rysy jego twarzy były nieczytelne. Condon nie przyniósł pieniędzy, chcąc najpierw upewnić się, że ma do czynienia z właściwymi przestępcami. Imigrant przedstawiający się jako „John” wyjaśnił, że dziecko żyje i jest przetrzymywane na łodzi. Jako dowód, 16 marca przesłał pocztą śpiochy malca.

W odpowiedzi, John Condon zamieścił kolejne ogłoszenie, tym razem w Home News. Brzmiało ono „Pieniądze są gotowe. Bez policji. Bez tajnych służb. Przyjdę sam, tak jak ostatnio.” 1 kwietnia otrzymał zwrotny list potwierdzający spotkanie.

Znakowane banknoty

Okup został przekazany w drewnianym pudle. Część banknotów miało być wkrótce wycofanych z obiegu, co miało przyciągnąć uwagę przy próbie ich wydania. Zanotowano numery seryjne pieniędzy, ale nie oznaczono ich w żaden sposób by nie spłoszyć porywaczy.

Niestety, okup zniknął w rękach przestępców, ale dziecka mającego rzekomo znajdować się na łodzi o nazwie „Nelly” nie znaleziono… Podobnie jak samej łodzi. Dopiero 12 maja, 7,2 kilometra na południe od posiadłości Lindberghów przypadkowo odkryto zwłoki malca. Kierowca ciężarówki dostawczej i jego pomocnik natknęli się na nie podczas postoju. Lindbergh Junior był przykryty warstwą liści, częściowo zjedzony przez zwierzęta. Jego czaszka była strzaskana, ale bez trudu rozpoznano przyczynę śmierci: Charles zginął od ciosu w głowę.

Nadal jednak brakowało winnych zbrodni. W czerwcu 1932 roku podejrzenia padły na Violet Sharp, sprzątaczkę brytyjskiego pochodzenia. Kobieta podawała sprzeczne informacje podczas przesłuchań, a w raportach odnotowano, że „zachowuje się nerwowo i podejrzanie”. Violet popełniła samobójstwo 10 czerwca tego samego roku, zaraz przed czwartym przesłuchaniem. Później jej alibi zostało potwierdzone, a na policję spadły zarzuty o brutalne prowadzenie sprawy.

Jednym z podejrzanych był też sam John Condon, ale nie znaleziono żadnych poszlak przemawiających za takim rozwiązaniem. Nauczyciel – emeryt bardzo zaangażował się w śledztwo i wielokrotnie przysięgał, że znajdzie „Johna” z cmentarza. To mu się jednak nie udało.

Urwany trop

Śledztwo utknęło w martwym punkcie, a jedynym tropem mogły być pieniądze z okupu. Wydano nawet ulotkę z wypisanymi numerami seryjnymi banknotów. Niektóre z nich udało się wyśledzić, ale nie zidentyfikowano osób, które nimi płaciły. Parę dni przed wycofaniem części banknotów z obiegu, w 1933 roku udało się namierzyć osobę, która przyniosła 2980 dolarów do banku na Manhattanie by je wymienić. Człowiek podał się za J. J. Faulknera, mieszkającego pod adresem 537 West 149th Street. Szybko okazało się jednak, że nikt o takim nazwisku tam nie mieszka.

W ciągu trzydziestu miesięcy trwania śledztwa banknoty z okupu były wydawane na terenie Nowego Jorku. Policja zauważyła, że najczęściej znajdywane są wzdłuż trasy metra Lexington Avenue, łączącego Bronx ze wschodnią stroną Manhattanu, gdzie zamieszkiwali niemieccy i austriaccy imigranci. 18 września 1934 roku udało się ostatecznie odnaleźć i wyśledzić osobę wydającą banknoty. Wszystko dzięki pracownikowi stacji benzynowej, który uznał, że klient zachowuje się dziwnie i prawdopodobnie „jest fałszerzem”. Zanotowany numer rejestracyjny samochodu zaprowadził policję prosto do Richarda Hauptmanna, niemieckiego imigranta pracującego jako stolarz, notowanego wcześniej przez policję w swojej ojczyźnie. W jego garażu odkryto 14 tysięcy dolarów pochodzących z okupu.

Aresztowano go i przesłuchano. Zeznawał, że pieniądze zostawił mu jego przyjaciel i były partner biznesowy, Izydor Fisch. Ten, jak się szybko okazało, zmarł 29 marca, zaraz po powrocie do Niemiec. Hauptmann twierdził, że odkrył pieniądze dopiero po odejściu przyjaciela i wziął je sobie, ponieważ należały mu się ze względu na umowę biznesową z Fischem.

Później znaleziono jednak znacznie więcej poszlak, które obciążały Hauptmanna. W jego domu odkryto zeszyt z projektem drabiny, którą znaleziono pod oknem domu Lindberghów. Na ścianie ustępu znajdował się numer telefonu i adres Johna Condona, a na strychu znalazł się kawałek drewna pasujący do drabiny porywacza.

Ręka sprawiedliwości i cień wątpliwości

Proces przeciwko Hauptmannowi okrzyknięto „procesem stulecia”. Reporterzy zjechali się tak tłumnie, że wszystkie hotele w okolicy były wypełnione po brzegi. Jako dodatkowe dowody przedstawiono między innymi zakupy poczynione przez oskarżonego, na które nie byłoby go stać biorąc pod uwagę zarobki. Został też zidentyfikowany jako osoba odbierająca okup na cmentarzu.

Dalsze nieścisłości ukazały się też później, kiedy przesłuchano żonę Hauptmanna, Annę. Ta nie potwierdziła historii z Fischem, nie widziała też nigdy pudełka z pieniędzmi. Co więcej, kolejni świadkowie zeznali, że Fisch nie mógł być na miejscu zbrodni, a ponadto ledwie starczało mu pieniędzy na opłacenie wynajmowanego pokoju. Zmarł w biedzie, nie mogąc kupić sobie leków na gruźlicę.

Richarda Hauptmanna skazano na śmierć. Nigdy nie przyznał się do winy – nawet, gdy zaoferowano mu zmianę wyroku na dożywocie. Zmarł na krześle elektrycznym 3 kwietnia 1936 roku.

Anna Hauptman dwukrotnie oskarżyła stan New Jersey o niesprawiedliwy proces. Do końca życia próbowała oczyścić imię męża. W sprawę zaangażowało się także wielu dziennikarzy, wysuwając oskarżenia o nastawianie świadków i podkładanie dowodów. Wydano nawet parę książek wyjaśniających nieprawidłowości w pracy policji podczas śledztwa. Istnieją również głosy potwierdzające winę Hauptmanna, krytykujące jednocześnie medialny szum dookoła sprawy.

Były agent FBI Jim Fisher podsumował całą sytuację. „Współcześnie, fenomen Lindberghów to wielka mistyfikacja stworzona przez ludzi żerujących na niedoinformowanym i cynicznym społeczeństwie. Niezależnie od książek, programów telewizyjnych i pozwów sądowych, Hauptmann jest dziś tak samo winny jak w 1932 roku, kiedy porwał i zabił syna pana Charlesa Lindbergha”.

Sporo w tym prawdy. Do chwili obecnej w mediach można znaleźć materiały w których autorzy spekulują na temat winy Hauptmanna, a nawet oskarżają o spisek samego ojca dziecka!

Wątpliwości w sprawie

Z biegiem lat w sprawie pojawiało się coraz więcej wątpliwości. Jedynym mocnym dowodem w sprawie były w końcu pieniądze, które mogły pochodzić z okupu.

Obronę Hauptmann obalona tylko ze względu na domniemanie, że Izydora Fisch w czasie zabójstwa prawdopodobnie nie posiadał wystarczających środków, by znaleźć się w miejscu zdarzenia. Inne dowody również miały charakter poszlak. Po pierwsze nie trudno było znaleźć w domu stolarza drewno, które pasowało do tego, z którego została wykonana drabina wykorzystana przy porwaniu. Po drugie pośrednik przekazujący pieniądze wcześniej deklarował, że twarz osoby odbierającej okup nie była widoczna. Dziwiła, więc zmiana poglądu i szybkie rozpoznanie oprawcy. Podobne wątpliwości pojawiły się przy potwierdzeniach zgodności głosu, który przecież ostatni raz świadek spotkania miał okazję usłyszeć 2 lata wcześniej.

Po latach podważono również badanie pisma Hauptmann i porównanie go z tym, którym kilka lat wcześniej napisano list. Eksperci zarzucili śledczym, że nie wzięto pod uwagę możliwości wzorowania się na piśmie Haupatmanna. Dowodem na to miły być liczne zaokrąglenia i nienaturalne pogrubienia.

Dwa możliwe scenariusze

Po latach powstawały kolejne opracowania, które wskazywały zaniedbania w śledztwie. W ostatecznym rozrachunku do dziś nie wiadomo, kto ostatecznie odpowiadał za morderstwo chłopca. Najbardziej popularne hipotezy wskazują na wspólnika Hauptmanna, z którego natychmiastowo zdjęto podejrzenia.

Inna równie popularna teoria dowodzi, że w porwanie i morderstwo zamieszany był sam Charles Lindbergh. Zwolennicy tej teorii zwracają uwagę, że ojciec dziecka bardzo nalegał na to by przekazaniu okupu nie towarzyszyła policja, a po znalezieniu ciała na skremowanie go w możliwie szybkim terminie.

Źródło: polsatnews.pl, ciekawostkihistoryczne.pl

fot.pixabay.com