Dziennikarskie śledztwo na własną rękę

Lekarze zajmujący się dziennikarzami w szpitalu w B. szybko doprowadzili Jana O. do przytomności i uratowali Paulinę C. przed pogarszaniem się jej stanu zdrowia. Przeprowadzone badania wykazały, że obojgu – oprócz skrajnego osłabienia i odwodnienia – nic poważniejszego nie dolega. Podane leki i nawodnienie przez kroplówki zrobiły swoje, ale na rozmowę z nimi trzeba było jeszcze poczekać. Oboje mieli problem z mówieniem, bo, jak się potem okazało, długim i głośnym krzykiem próbowali wzywać pomocy. Wołania musiały być na tyle rozpaczliwe i intensywne, że nadwyrężone struny głosowe odmówiły posłuszeństwa. Jak wyglądało dziennikarskie śledztwo?

Praca dziennikarza w korporacyjnie zarządzanej redakcji zdecydowanie nie należy do zajęć spokojnych i bezstresowych. Stała rywalizacja prowadzona na podstawie konkursu materiałów, podnosi poziom pracy, ale również napięcie wśród dziennikarzy dążących do celu. Czasami za wszelką cenę. Niestety w wielu przypadkach kierownictwo  świadomie eskaluje to napięcie informując dziennikarzy, że za jakiś czas będzie dokonywana ocena zatrudnionych osób. Ci którzy wypadną najsłabiej, będą musieli poszukać sobie nowej pracy. Kryterium jest proste: masz najmniej zaakceptowanych materiałów – przepadłeś.

Przez kilka dni szef jednej z dużych redakcji miał po takim komunikacie ogromne wyrzuty sumienia, bo zaginęło dwoje dziennikarzy. Z każdym kolejnym dniem braku wiadomości o ich losach przeżywał to coraz mocniej. Był przekonany, że ma tych dwoje młodych ludzi na sumieniu, bo chcąc zdobyć rewelacyjne informacje, narazili się na niebezpieczeństwo i zostali zamordowani.

Śledztwo. Dokąd pojechali?

Niepokój w redakcji zaczął się już pierwszego dnia po ich wyjeździe,  12 maja 2017 roku. Jan O. i Paulina C.
poinformowali tylko dzień wcześniej, że jadą porozmawiać z ludźmi zajmującymi się przemytem papierosów do Polski przez wschodnią granicę. Coś wspomnieli też, że w tym środowisku ostatnio dużo się działo i doszło nawet do zabójstw. Więcej nie chcieli ujawnić, ale zapowiadali mocny materiał.

Następnego dnia po południu zorientowano się, że ich telefony zamilkły i wraz z upływającym czasem trudno było mieć nadzieję, że to chwilowy brak zasięgu na pustych terenach w pobliżu granicy. Nerwowe próby dodzwonienia się nic nie dawały.Podobnie jak wysyłane do nich SMS-y z prośbą o natychmiastowy kontakt.

Drugiego dnia sprawą żyła już cała redakcja. Snuto najróżniejsze przypuszczenia, a najgorsze było to, że nikt tak naprawdę nie wiedział, dokąd pojechali. Wschodnia granica Polski jest przecież długa. W końcu, w tajemnicy przed wszystkimi, kierownictwo poprosiło informatyka o wykaz stron internetowych odwiedzanych ostatnio przez zaginionych dziennikarzy. Fachowiec bez problemu odszukał te strony oraz przejrzał wiadomości w skrzynkach mailowych. Z tych ostatnich niewiele wynikało, ale odwiedzane strony wyraźnie wskazywały na wyjazd do B. Zaginieni szukali informacji o przestępcach z tego miasta i sprawdzali w wyszukiwarce Google adres Komendy Miejskiej Policji w B.

***

W południe, drugiego dnia nieobecności, mocno podenerwowane kierownictwo podjęło decyzję o wysłaniu do B. dwóch dziennikarzy, aby spróbowali odnaleźć zaginionych. Poproszono także o pomoc dziennikarza pracującego w tej miejscowości.

Do wieczora nie pojawiły się żadne nowe informacje, więc postanowiono powiadomić policjantów w B. o prawdopodobnym zaginięciu dwójki reporterów. Kierownictwo redakcji zaliczyło kolejną nieprzespaną noc, a po terenie B. i okolicy jeździło już kilka samochodów z dziennikarzami poszukującymi koleżanki i kolegi lub jakiejś informacji o nich. Część tych osób pojechała do B. spontanicznie, po prostu chcąc pomóc w poszukiwaniach.

O godzinie 10 rano, 15 maja 2017 roku, nadeszła informacja o odnalezieniu samochodu dziennikarzy. Natrafili na niego policjanci patrolujący miasto. Służbowy ford focus stał zaparkowany na jednej z uliczek na przedmieściach B. Samochód był zamknięty i nikogo nie było w środku. Natychmiast z redakcji do B. wyjechał pracownik z zapasowymi kluczykami. Razem z nim pojechał szef, który ze względu na nieprzespaną noc bał się sam kierować.

***

Ponieważ sprawa nabrała już rozgłosu i traktowano ją bardzo poważnie. Na miejsce od razu przyjechała policyjna ekipa do oględzin z technikiem kryminalistyki. Samochód otwarto, zbierając wcześniej ślady z klamek, kierownicy, schowków, regulatorów lusterek, przycisków.

W kabinie nie znaleziono nic ciekawego, ale w bagażniku leżały torby z reporterskim sprzętem, czyli kamerami, dyktafonami i …wyłączonymi telefonami obojga dziennikarzy. Wszystko w jak największym porządku i bez żadnych dziwnych śladów. Oczywiście technicy zbadali sprzęt pod kątem śladów na nim pozostawionych i zabezpieczyli kilka odcisków linii papilarnych. Dopiero po przewiezieniu do komendy spróbowano odblokować telefony, ale były dobrze zabezpieczone przed dostępem niepowołanych osób i nic to nie dało.

Trwało śledztwo. Gdy w komendzie badano sprzęt, przy samochodzie pojawili się policjanci z psem tropiącym. Niestety, pomimo że początkowo ochoczo podjął ślad zapachowy i poprowadził ich w kolejne uliczki, potem zaczął nagle kluczyć, był wyraźnie zdezorientowany i po zrobieniu kilku pętli jego przewodnik uznał, że pies zgubił ślad i nic więcej nie da się zrobić. Zdaniem przewodnika winna była okolica. Pomimo że w większości zajmowały ją tereny należące do różnych firm i budynki przemysłowe, to ruch samochodów był spory i to one „rozmyły” ślad woni. Dlatego też pies nie był w stanie prowadzić policjantów dalej. Zakończył pracę w pobliżu sporego zbiornika wodnego powstałego po zalaniu starej żwirowni. Policjanci zaczęli zastanawiać się nad koniecznością sprawdzenia tego zbiornika, ale chwilowo się wstrzymano. Woda w żwirowni miała miejscami głębokość nawet 8 metrów, więc nie obyłoby się bez użycia płetwonurków.

Śledztwo na finiszu?

Kiedy policjanci zabierali się już do penetracji terenu wokół miejsca znalezienia samochodu, aby odszukać jakieś osoby, które mogły widzieć zaginionych dziennikarzy, lub znaleźć przemysłowe kamery obejmujące swoim zasięgiem ten obszar, nadeszła informacja o prawdopodobnym miejscu pobytu zaginionych.

Co zrobić aby zdobyć supermateriał? Jak zakończyło się dziennikarskie śledztwo? Kulisy sprawy znajdziesz w Detektywie 10/2021 (tekst Dariusza Gizaka pt. “Supermateriał”). Cały numer do kupienia TUTAJ.