Inwalida padł ofiarą brutalnego morderstwa

Lekarze, którzy wykonywali autopsję nie mieli wątpliwości, że inwalida padł ofiarą brutalnego morderstwa. Sprawcy – musiało być ich co najmniej dwóch – bestialsko torturowali mężczyznę zanim zadali mu śmierć. Kim byli ludzie, którzy dopuścili się tak potwornego czynu?

Zmasakrowane zwłoki mężczyzny znaleziono na skraju lasu w pobliżu strumienia. Kilka metrów dalej leżała proteza jego lewej nogi. Zmarły nie miał na sobie koszuli, kurtki i spodni. Na jego plecach widniały krwawe wybroczyny i ślady poparzeń. Porzucona odzież leżała w krzakach. Były na nich błoto i rzęsa wodna.

Do makabrycznej zbrodni doszło dwadzieścia kilometrów od Radomia w miejscowości B. Jest to licząca kilkuset mieszkańców wieś w gminie Jedlińsk. W czasie okupacji niemieckiej na terenie tutejszego majątku ziemskiego należącego do rodziny Przyłęckich znajdował się obóz dla jeńców radzieckich. Przed wojną w okolicy bywał Witold Gombrowicz, odwiedzając brata, który mieszkał w pobliskiej Wsoli w niewielkim dworku.

Gombrowicz jako pisarz i wnikliwy obserwator rzeczywistości studiował psychikę ludzką. Zaglądał w najciemniejsze jej czeluści. Przypadek z B. być może zainteresowałby autora „Ferdydurke” i „Kosmosu”.

Urodzony pechowiec

48-letni Ryszard S. mieszkał na skraju wsi w starym drewnianym domu. Budynek z roku na rok niszczał, coraz bardziej osiadał w ziemi, drewno się paczyło, a szyby w oknach były już tylko wspomnieniem. Gospodarz wstawił w ich miejsce dyktę i deski. W zimie, jak złapał mróz, w środku nie można było wytrzymać z zimna. Jeden z życzliwych sąsiadów podarował mu farelkę, żeby nie zamarzł, jednak Ryszard S. prawie jej nie używał. Bał się, że zapomni wyłączyć urządzenie i doprowadzi do pożaru.

Kompletnie nie zależało mu by żyć w ludzkich warunkach. Nie widział potrzeby sprzątania mieszkania i obejścia, nie mówiąc już o drobnych nawet remontach. Ryszard S. był człowiekiem samotnym i głęboko nieszczęśliwym. O takich jak on mówi się, że los się na nich uwziął, zawsze mają pod górę i wiatr im wieje w oczy.

– Zawsze jak pamiętam, był odludkiem. W szkole stronił od kolegów. Nigdy się nie ożenił, ba, nigdy nikt go nie widział z dziewczyną. Zresztą cała ich rodzina żyła jakby na uboczu, niby sąsiedzi a praktycznie obcy – powiedział jeden z mieszkańców B.

W latach 90. zmarł ojciec Ryszarda S. Niedługo później mężczyzna w wyniku nieszczęśliwego wypadku stracił nogę. Zdaje się, że wykonywał jakąś niebezpieczną pracę koło domu, ale nikt dokładnie nie wiedział, w jaki sposób to się stało. Kalectwo pogłębiło jego depresję. Przestał wychodzić z domu.

Inwalida nie był agresywny

Ryszard S., jako inwalida, utrzymywał się z niewielkiej renty inwalidzkiej. Urzędowe formalności związane z przyznaniem świadczenia załatwiła za niego matka, bo sam nie wiedział jak się za to zabrać. Niemal siłą zmusiła syna, żeby pojechał na orzeczenie komisji zdrowia. Tak samo było z kupnem protezy. Ryszard S. mówił, że jej nie potrzebuje.

Nie był złym człowiekiem. Zachowywał się spokojnie, nigdy nie przejawiał agresji w zachowaniu, ale ten jego niezrozumiały upór nawet świętego wyprowadziłby z równowagi.

Dopóki żyła matka, jakoś się trzymał. Pilnowała, żeby jadł i nie chodził tydzień w tym samym ubraniu. Niestety, Halina S. była coraz słabsza. Od wielu lat miała problemy hormonalne, nie leczyła się regularnie. Zmarła w 2010 lub 2011 r.

Po śmierci matki Ryszard całkowicie się zapuścił. Gdyby nie sąsiedzi, nie wiadomo byłoby czy jeszcze żyje. Jadąc po zakupy wstępowali do niego, pytając czy czegoś nie potrzebuje. Nawet proponowali, żeby wybrał się z nimi do supermarketu. Zawsze jednak odmawiał, tłumaczył, że jest zajęty, albo, że zrobił już zakupy.

– A potem wyjadał suchy chleb i przeterminowane wędliny. Było nam go szkoda, radziliśmy mu, żeby się ogarnął, ale on nie życzył sobie żadnej pomocy. Chciał żyć po swojemu, nic nie mogliśmy na to poradzić – mówili miejscowi.

Wykorzystywali jego łatwowierność

Prokuratura Rejonowa w Radomiu wszczęła śledztwo w sprawie śmierci Ryszarda S. Sekcja zwłok wykazała, że zgon został spowodowany ciężkimi obrażeniami głowy i klatki piersiowej, które powstały na skutek dotkliwego pobicia. Stwierdzono wieloodłamowe złamania żeber z krwawieniem do jamy opłucnej, co doprowadziło mężczyznę do niewydolności oddechowej i w konsekwencji do zgonu. Liczne urazy twarzoczaszki pochodziły od ciosów zadawanych pięściami i kopniakami. Ślady poparzeń były następstwem przypalania skóry papierosami i płomieniem zapalniczki.

Lekarze, którzy wykonywali autopsję nie mieli wątpliwości, że inwalida padł ofiarą brutalnego morderstwa. Sprawcy – musiało być ich co najmniej dwóch – bestialsko torturowali Ryszarda S. zanim zadali mu śmierć. Kim byli ludzie, którzy dopuścili się tak potwornego czynu?

– Nie wiem czy zasługują na to, by nazywać ich ludźmi. To śmiecie bez sumienia. W głowie się to nie mieści! Ryszard ledwo chodził, nigdy nikogo nie zaczepiał – powiedział jeden z mieszkańców, zszokowany brutalną zbrodnią.

Większość miejscowych współczuła Ryszardowi S. i starała się pomagać mu w miarę możliwości, mimo iż mężczyzna tę pomoc odrzucał. Ale byli również tacy, dla których był on obiektem okrutnych żartów. W ostatnim czasie Ryszard S. zasmakował w alkoholu. Kiedyś w ogóle nie pił, wódka mu szkodziła. Zmieniło się to po śmierci matki.

Z ustaleń postępowania przygotowawczego wynikało, że inwalida umierał w makabrycznych okolicznościach. M.in. Ściągnęli Ryszardowi S. spodnie, kurtkę i koszulę. Rozrzucili je w promieniu kilku metrów. Jeden z nich wyjął z kieszeni zapalniczkę i zaczął przesuwać płomień po obnażonych plecach mężczyzny w okolicy łopatki. Zrobił to kilka razy, po parę sekund

 – Ogień cię uzdrowi, ale niestety gira ci nie odrośnie – mówił do niego drwiąco. Przypalali go również papierosami, gasząc na mim niedopałki.

Kim byli sprawcy tego brutalnego morderstwa? Odpowiedzi szukaj w Detektywie Wydanie Specjalne 2/2021 (tekst Karola Rebsa pt. “Bestie za 7 złotych”. Do kupienia TUTAJ.