Jak skradziono słynny napis z Oświęcimia

Słynny napis z Oświęcimia i jego kradzież. Ta historia poniekąd przypomina kanwę filmu sensacyjnego. Polacy w porozumieniu z zagranicznym milionerem postanowili ukraść jeden ze światowych symboli masowej eksterminacji w czasie II wojny światowej. Lecz z prostej z pozoru fuchy, szybko wybuchł międzynarodowy skandal. Natomiast miłośnik nazizmu, nim jeszcze odebrał łup, już zaczął współpracować z policją.

Marcin był jednym z tych Polaków, którzy mając fach w ręku postanowili wyjechać za granicę. Z pracą było raz lepiej, raz gorzej, lecz w zasadzie w budowlance dało się zarobić. Wybrał się do Szwecji. Szybko okazało się, że pozostanie tam na dłużej. Poznał milionera, Larsa, który oprócz swego bogactwa znany był z nietypowych zainteresowań. W domu przechowywał np. flagę ze swastyką oraz portret Adolfa Hitlera. Gdy tylko mógł, mocniej angażował się w politykę i domagał np. ulg podatkowych dla osób ocenianych jako potencjalni dawcy genetycznie zdrowych dzieci.

Podobne poglądy, co Lars miał jego kolega, a zarazem podopieczny – Anders. To z nim Marcin wszedł w kontakty handlowe polegające na eksportowaniu do Szwecji materiałów budowlanych. Anders był postrzegany jako radykał. W pewnych kręgach nieoficjalnie mówiło się, że chce on dokonać przewrotu parlamentarnego. Jego zakusy miały uwidaczniać się w hasłach, jakie głosił, będąc działaczem partii neonazistowskiej.

Napis z Oświęcimia został wykonany przez więźniów

Lars, Anders i Marcin spotykali się niekiedy, by porozmawiać o interesach. Prawdopodobnie podczas jednej z takich niegroźnych pogawędek narodził się pomysł, który po wcieleniu w życie w krótkim czasie wywołał światowy skandal. Chodziło o kradzież napisu „Arbeit macht frei” z bramy obozu koncentracyjnego Auschwitz.

Napis został wykonany przez więźniów z komanda ślusarzy, pod kierunkiem Jana Liwacza. Jego twórcy rzekomo celowo odwrócili literę „B”. Miał to być wyraz ich nieposłuszeństwa. Po wojnie jeden z najdobitniejszych symboli niemieckiej okupacji ziem polskich wykupił były więzień obozu, Eugeniusz Nosal. Kartą przetargową podobno stała się butelka bimbru, którą w zamian za zwrócenie tablicy ofiarował sowieckim żołnierzom. Napis powrócił do obozu po otwarciu muzeum. Z czasem konstrukcję wydłużono i usztywniono mocowanie. Kiedy eksponat poddawano pracom konserwacyjnym, nad obozową bramą umieszczano kopię. Lecz pamiętnej nocy 2009 roku nad wejściem wisiał oryginał.

Szansa na zarobek

Zorganizowanie grupy, która miała dopuścić się niecnego procederu, zlecono Marcinowi. Nie miał on specjalnych kontaktów w środowisku przestępczym, dlatego było to dla niego spore wyzwanie. A musiał działać szybko, bo zleceniodawca z dnia na dzień coraz mocniej się niecierpliwił. Przedsiębiorca przypomniał sobie o Andrzeju, ps. Soczewka, koledze, który z pewnością mógł mu pomóc. I rzeczywiście tak się stało. W niewielkim Lipnie w województwie kujawsko-pomorskim to „Soczewka” zaczął werbować swoich znajomych do nielegalnej fuchy. Dla niego nie było to zbyt trudne: dobrze wiedział, kto niewielkim nakładem sił zechce trochę zarobić. Nie do końca było wiadomo ile, bo kwota wielokrotnie się zmieniała.

Początkowo w grę wchodziło 10 tys. zł. Później do podziału miało być 125, 300, a nawet pół miliona koron szwedzkich. Kwota zaczęła rosnąć, gdy w sprawę wtajemniczono Pawła, mającego pełnić funkcję kierowcy. To on rzekomo polecił, by do kradzieży zrekrutować dwóch braci – Radka i Łukasza. Co ciekawe, ustalono, że to Andrzej będzie stał na czatach, mimo że mężczyzna podobno borykał się z poważną wadą wzroku – wynoszącą minus 7 dioptrii.

Rabunek zaplanowano na 18 grudnia…

Chcesz poznać kulisy tej sprawy? Sięgnij po Detektywa WS3/2022 (tekst Miłosza Magrzyka pt. Jak skradziono słynny napis z Oświęcimia). Cały numer do kupienia TUTAJ.