Krzysztof Jackowski: jak to jest widzieć więcej

Krzysztof Jackowski udzielił wywiadu – specjalnie dla Detektywa. Materiał został opublikowany w nr 1/2023. Chcesz poznać kulisy jego pracy i emocje związane z jasnowidzeniem? Zapraszamy do lektury.

Anna Rychlewicz: Zajmuje się Pan wieloma sprawami. Nie wiem, czy możemy je w jakikolwiek sposób wartościować, ale zastanawiam się, czy ma Pan sprawy, które w Pana odczuciu były najtrudniejsze emocjonalnie, najbardziej dramatyczne?

Krzysztof Jackowski: To były moje początki. Jedna z pierwszych głośniejszych spraw. Początek lat 90. ubiegłego wieku. Przyjechały do mnie trzy kobiety. Zgłosiły się w sprawie zaginięcia trzech mężczyzn. Sprawa dotyczyła suwalskich biznesmenów, którzy pojechali z wypchanymi kieszeniami pełnymi pieniędzmi do Obwodu Kaliningradzkiego, by kupić drewno. Pojechali i nigdy nie wrócili. Kobiety dały mi wówczas trzy zdjęcia. Kiedy patrzyłem na wszystkie poczułem tylko chaos. Skupiłem się na pierwszym.

Pamiętam to zdjęcie doskonale. Facet z ciemnymi włosami, z wąsem, leży na wersalce. Patrzę na niego i nagle mam makabryczne poczucie – on nie żyje. Widzę dwa ciała, które leżą w lesie. Trzecie leży parę metrów dalej. Zapisuję na kartce, że: „ma poprzecinaną szyję”. I co? Co robi Jackowski?  Szaleniec wychodzi do tych kobiet i im to czyta. One nie chciały jednak temu wierzyć. Wzięły te kartki i pojechały. Chciałem tylko, żeby nikt nie dowiedział się, że przepowiadam ludziom tak straszne rzeczy. Kilka dni później pisali już o mnie w Gazecie Wyborczej. To był duży artykuł Mariusza Szczygła, pt. „Wyjazd do lasu”, w którym zacytowane były moje słowa. Słowa, które napisałem na tej nieszczęsnej kartce. Pomyślałem wtedy, że jeśli się pomyliłem, to ze mną koniec. Taka wpadka dla początkującego jasnowidza kompletnie go przekreśla.

***

Anna Rychlewicz: Dziś nie boi się Pan takich pomyłek?

Krzysztof Jackowski: Wie Pani, co jest najgorsze w jasnowidzeniu? To, że człowiek staje się zakładnikiem tego, co powiedział. Przychodzą do głowy nienormalne, a czasem niemoralne myśli. Mówię ludziom, że ich bliscy nie żyją. Widzę te ciała. I myślę sobie: „oni nie mogą wrócić żywi”. To nie jest życzenie komuś śmierci. To jest lęk przed odpowiedzialnością. Pozostaje pytanie – czy można zachować zdroworozsądkową odpowiedzialność w przypadku wizji?

Anna Rychlewicz: Mimo wszystko wziął Pan wtedy odpowiedzialność za swoje słowa. Pomylił się Pan czy nie?

Krzysztof Jackowski: Kilka tygodni później przeczytałem w prasie, że rosyjska policja wyjaśniła tę sprawę. Znaleziono w lesie ciała, które miały odcięte głowy. Sprawca dostał wówczas wyrok śmierci.

Krzysztof Jackowski: wywiad

Anna Rychlewicz: To wtedy po raz pierwszy Pana nazwisko było odmieniane w prasie przez wszystkie przypadki?

Krzysztof Jackowski: To była jedna z pierwszych moich spraw. Sprawa bardzo głośna. Pisały o niej wszystkie gazety. W wielu pojawiła się informacja, że Jackowski to przewidział. Ale jeśli pyta Pani o sprawy najbardziej dramatyczne, to dla mnie taką sprawą było chyba morderstwo Ewy Serafin z Krosna Odrzańskiego. To był 1999 rok. Dziewczyna mieszkała w akademiku, ale co tydzień wracała do rodzinnego domu. Pewnej soboty nie wróciła. Dostałem list od mamy tej dziewczyny. Dołączyła do niego zdjęcie.

Popatrzyłem na nie i pierwsze, co poczułem to czerwony samochód. W samochodzie siedzi dwóch chłopaków i ona. Jadą do wsi, która ma w nazwie słowo „wilka” albo „wilk”. Wjechali w drogę leśną i stanęli blisko toru kolejowego. Jeden chłopak wysiadł z samochodu, a drugi zaczął się do niej dobierać. Wtedy dziewczyna wyciągnęła ze schowka jakiś ostry przedmiot. Chłopak wyrwał jej to z rąk i zaczął ją nim dźgać. Zrobił jej wiele ran. Wyciągnęli ciało z samochodu, wrzucili w niewielki dół i przykryli gałęziami. Spojrzałem wtedy na mapę. Okazało się, że niedaleko jest wieś Wilkanowo. Wszystko opisałem, rozrysowałem. Dołączyłem do mapy i wysłałem matce tej dziewczyny.

***

Zapomniałem o tej sprawie, ale bardzo szybko przypomniał mi o niej pewien telefon. Zadzwonił do mnie mężczyzna o bardzo nieprzyjemnym głosie. Krzyczy do słuchawki i pyta: „Panie Jackowski, czy Pan jest normalny? Kto dał Panu takie prawo? Jak Pan może wypisywać matce takie rzeczy?”. To był redaktor jednej z lokalnych gazet. Pytam go wtedy, czy dziewczyna wróciła żywa. Odpowiedział, że jeszcze nie, ale jak tylko wróci, to on mnie zniszczy. Kilka dni później dostałem szansę na wybielenie się. Ktoś puka do moich drzwi. Otwieram, a tam stoi szczupła, niepozorna kobieta w średnim wieku i mówi: „Nazywam się Serafin”. Chyba zobaczyła zdziwienie na mojej twarzy i od razu dodała: „Przyjechałam, bo ufam Panu. Miał Pan tylko zdjęcie, teraz przywiozłam rzeczy córki”. A ja od razu pomyślałem, że to jest ten moment. Że Bóg mnie nie zostawił samego. Że wyłgam się. Powiem, że ze zdjęcia wyszła bzdura i dziewczyna żyje.

Proszę kobietę, żeby zostawiła mnie samego. Siadam do biurka i zaczynam pisać: „Szanowna Pani, z przykrością muszę przyznać, że myliłem się. Wycofuję się ze swoich poprzednich słów. Pani córka żyje”. Dalej zacząłem wymyślać jakieś rzeczy. Chciałem tylko, żeby padły te słowa: „Myliłem się. Ona żyje”. Nie dokończyłem ich. Rzuciłem długopisem i przekląłem na cały głos. Krzyknąłem: „Kur***, Jackowski, kim Ty jesteś? Szmatą? Chcesz oszukać kobietę, która mówi, że ci ufa?”.

***

Rozpakowałem torbę z rzeczami tej dziewczyny. Wyciągnąłem jakąś sukienkę. Przyłożyłem do czoła i wącham. Znów to samo – czerwony samochód. Dwóch chłopaków. Tory kolejowe. Zanotowałem to wszystko i wręczyłem kartkę tej kobiecie. Zrobiło mi się lżej. Dwa, może trzy tygodnie później byłem w Sopocie ze znajomymi. Siedzimy w hotelowej restauracji i czekamy na śniadanie. Kolega czyta gazetę. W pewnej chwili ją odkłada, patrzy na mnie i mówi: „Zobaczysz, prędzej czy później ktoś Cię odstrzeli. Ty się o to prosisz”. Pytam, co on gada, a on daje mi gazetę. Patrzę, a tam zdjęcie Serafin. Piszą, że znaleźli ciało. W dole, przysypane gałęziami, niedaleko torów kolejowych. Wie Pani jaki był mój błąd? Wskazałem, że ciało leży po drugiej stronie torów.

Krzysztof Jackowski

Anna Rychlewicz: Co czuje się, gdy rozwiązuje się taką sprawę? Jakie emocje Panu towarzyszą, gdy uzmysławia Pan sobie, że zagadka doczekała się rozwiązania dzięki Pańskiej wizji?

Krzysztof Jackowski: Chciałbym tutaj powiedzieć o jednej bardzo ważnej kwestii. Wiele tych spraw doczekało się rozwiązania tylko dlatego, że tak naprawdę chciały tego dusze tych ludzi. Wiele osób, które poznałem w swoim życiu, to osoby, które poznałem już po ich śmierci. Jedną z takich osób, które w wyjątkowy sposób zapadły mi w pamięć jest właśnie Ewa Serafin. Ja wiem, że to jej dusza postawiła mnie do pionu, kiedy chciałem się wyłgać. Powiedziała: „Stary, nie pękaj! Pisz, co czujesz. Rób to, co powinieneś zrobić”. Przypomina mi się jeszcze jedna niezwykła sprawa, kiedy zmarła osoba , która logicznie się uwiarygadniała. To był przełom 2004/2005 roku. Dostałem propozycję udziału w serialu „Eksperyment Jasnowidz”. Na każdą sesję przywożono mi dwie rzeczy osób poszukiwanych. Miałem się skupić i do kamery mówić, co czuję. Na jednym ze spotkań dostałem rzeczy zaginionej kobiety z Częstochowy. Powiedziałem wtedy, że ta kobieta wiedziała o jakimś morderstwie i szantażowała dwóch mężczyzn.

***

Przez pewien czas ulegali jej, ale w końcu się jej pozbyli, bo bali się, że ich wyda. Powiedziałem, że udusili ją w domu jednorodzinnym, który ma wiele przybudówek. Owinięte w folię ciało leżało w garażu. Po kilku dniach wywieziono je na jakieś wysypisko śmieci pod Częstochową. Co ciekawe, wysypisko śmieci, na którym nie ma śmieci. Zasada tego programu była taka, że po mojej wizji, ekipa jechała z materiałem na policję, by zweryfikować to, co powiedziałem. Potwierdzić, czy ma to jakikolwiek sens. Wtedy jeden z policjantów powiedział pani reżyser: „Wie Pani co? Dobry jest ten Jackowski”. Zapytała: „A co? Zgadza się?”. „Nie, on jest lepszy od Hitchcocka. Takiego scenariuszu to nawet ja bym nie wymyślił”. Po tym odebrałem telefon od pani reżyser, która powiedziała, że wszystko jest totalnym niewypałem i nie pójdzie do serialu. Nie dawało mi to spokoju.

Krzysztof Jackowski odpowiada na pytania

Zadzwoniłem po kilku dniach do niej i poprosiłem, by nie oddawali rzeczy tej zaginionej kobiety. Powiedziałem, że muszę to powtórzyć. Po jakimś czasie ponownie trzymam jej rzecz w rękach. Skupiam się. Mija 10, 15, 20 minut, a ja kompletnie nic nie czuję. Widzę wyraźne zdenerwowanie ekipy filmowej, aż w końcu poczułem dwa zdania. Powiedziałem głośno do kamery: „Wychowywała mnie babcia Fredzia. Przeżyłam śmierć Bogdana”. O dziwo te słowa się potwierdziły. Sprawa jednak ucichła na jakiś czas. Po kilku miesiącach dzwoni do mnie pani reżyser i mówi, że wszystko się potwierdziło.

Okazało się, że częstochowska policja prowadziła sprawę o morderstwo jakiegoś mężczyzny. Jednym ze sprawców jest były mąż kobiety, której poszukiwaliśmy. Wskazał on miejsce ukrycia zwłok zamordowanego faceta, a jakby przy okazji powiedział również o drugim ciele. Oba były porzucone na terenie oddanym pod wysypisko śmieci, którego tam jeszcze nie było. I tutaj najważniejsze jest to uwiarygodnienie duszy. To tak, jakby ta kobieta powiedziała: „Powiem Ci dwa fakty ze swojego życia”. To jest niezwykłe, że ta dusza daje informacje. Że myśli tak, jakby była w ciele.

Krzysztof Jackowski w wywiadzie dla Detektywa. Chcesz przeczytać całą rozmowę z jasnowidzem? Sięgnij po Detektywa 1/2023 (materiał Anny Rychlewicz pt. Poszukiwacz ciał). Cały numer do kupienia TUTAJ.