Krzysztof Jackowski odpowiada na nasze pytania

Krzysztof Jackowski w rozmowie specjalnie dla dziennikarki Detektywa.

ANNA RYCHLEWICZ: Załóżmy więc, że doświadcza Pan jakiejś wizji. Zastanawiam się, czy decyzja dotycząca tego, o czym Pan mówi na przykład rodzinie, bliskim osoby zaginionej czy nawet policji, zawsze jest dla Pana taka oczywista? Nie ma Pan wątpliwości, czy na danym etapie już powinien dzielić się tym, czego Pan doświadcza? Przecież może się Pan mylić…

KRZYSZTOF JACKOWSKI: Poruszyła Pani w tym momencie jedną z najbardziej wrażliwych kwestii. Mowa tutaj o psychologicznej cenie wizji i odpowiedzialności, jaką muszę wziąć za swoje słowa. Spisanie takiej wizji i danie jej na piśmie jest w mojej ocenie największym szaleństwem, jakiego się dopuszczam. Czasem dziwię się sam sobie, że byłem w stanie i zdecydowałem się dać ludziom na piśmie tyle spraw, w których mówiłem im, że z ich bliskimi stało się coś strasznego. Wie Pani, jak ogromne jest to obciążenie? Mogę dać Pani przykład.

***

A. R. Poproszę.

K. J. Tryńcza, województwo podkarpackie. Kilka lat temu, okres pomiędzy Świętami Bożego Narodzenia a No-
wym Rokiem. Dostaję telefon od kobiety, która powiedziała mi, że jest matką 18-letniej córki, która uciekła z domu. Powiedziała, że razem z nią uciekły dwie córki sąsiadów. Twierdziła, że dziewczyny pojechały na koncert sylwestrowy. Mówi, że wyśle mi zdjęcie córki i prosi, żebym sprawdził, gdzie ona jest – w Warszawie, czy może w Zakopanem. Za kilka minut otrzymałem zdjęcie, na którym były trzy młode dziewczyny. Było już późno, więc pomyślałem, że zajmę się tą sprawą następnego dnia. Wyłączyłem komputer i odszedłem od biurka. Nagle złapało mnie takie poczucie, wizja. Miałem wrażenie, że one są w jakimś małym samochodzie. Ciasnym, małym autku. Są poplątane.

Pomyślałem sobie: „jakaś makabra”. Miałem poczucie, że gdzieś w pobliżu jest rzeka. Jakiś most. W pewnym momencie kierowca skręcił z szosy na gruntową drogę wzdłuż rzeki. Taki był mój obraz. Otworzyłem sobie Google Maps. Wpisałem „Tryńcza”. Okazało się, że rzeczywiście w tej miejscowości jest rzeka. Dwa mosty. Pomyślałem: „one są tu, w tej rzece”. A z tyłu głowy mam cały czas słowa matki, która mówi mi, że córka uciekła na koncert… Zadam Pani teraz pytanie: zadzwoniłaby Pani do tej matki i powiedziała, że wszyscy nie żyją?

Krzysztof Jackowski – wywiad

A. R. Uśmiercił Pan trzy osoby?

K. J. Cztery! Trzy zaginione dziewczyny i kierowcę. To jest moje poczucie. Jednocześnie nie mam przecież żadnej pewności. Dzwonię więc do niej i mówię, że tak, jak w każdym innym przypadku nie mam pewności, a to jest tylko moje przeczucie. Mówię, że mam dla niej złą wiadomość. Ta kobieta nie chciała słuchać dalej. Powiedziała, że poda męża do słuchawki. Mówię mu, że wszystko narysuję. Proszę, żeby następnego dnia poszedł na komisariat policji i pokazał to, co ode mnie dostanie. Skończyłem z nim rozmowę. W tym momencie zdałem sobie sprawę z tego, co właśnie zrobiłem. Przecież ja uśmierciłem ich dziecko!

A. R. Nie ma żadnego impulsu, który powstrzymałby Pana? Kazał grać na zwłokę, czekać na rozwój wydarzeń?

K. J. Jest impuls, ale niestety nie taki, o jakim Pani mówi. Po latach odkryłem, na jakiej zasadzie to działa. To jest taki proces, że jak wykonuję wizję i już ją poczułem, to chcę wszystko powiedzieć. Człowiek nie myśli o odpowiedzialności.

A. R. W tej sprawie nie mylił się Pan, prawda?

K. J. Następnego dnia rano dostaję telefon od tej kobiety. Mówi mi, że siedzi w radiowozie. Że ślady nad rzeką świadczyły o tym, że samochód wpadł tam w poślizg. Zaczęła się akcja. Wyłowiono samochód. Kierował nim młody chłopak, bez uprawnień. Obok siedział jeszcze jeden. Z tyłu trzy dziewczyny. Pięć ciał.

***

A. R. Zastanawiam się z czego wynika fakt, że w niektórych sprawach policja czy prokuratura sama zgłasza się do Pana po pomoc, a z drugiej strony mamy grupę, która ma problem z głośnym mówieniem o tym, że korzysta z pomocy jasnowidza.

K. J. Sprawa jest bardzo prosta. Zdarza się, że policja zaprzecza, by kiedykolwiek korzystała z mojej pomocy. Niekiedy twierdzi, że podziękowania, jakie są na mojej stronie, są za próbę pomocy, ale nie za realną pomoc. Twierdzi, że nigdy nie przyczyniłem się do rozwiązania żadnej sprawy. Ja się nie dziwię policji. Niech Pani pomyśli – jak to wygląda? Jakiś tam jasnowidz, który siedzi sobie gdzieś tam w Człuchowie, wskazuje ciało lub wyjaśnia sprawę zbrodni, nad którą policja pracowała rok czasu. Nie można tego zaprotokołować. Czy Pani chcąc uchodzić za poważną osobę przyznałaby, że podjęła pewne kroki, bo tak powiedział Pani jasnowidz? Wątpię.

***

A. R. Proszę zatem opowiedzieć o sprawie, w której to policja oficjalnie zgłosiła się do Pana z prośbą o pomoc.

K. J. W 2007 roku przyjechało do mnie trzech policjantów z Będzina. Przywieźli do mnie dwa wypchane niebieskie worki foliowe, które cuchnęły spalenizną. Była to odzież, którą zdjęli z ciał dwóch ofiar. Zamordowana została właścicielka kamienicy – starsza kobieta i jej sublokator. Sprawca podpalił mieszkanie chcąc upozorować pożar. Postawili te worki w przedpokoju. Nie mogłem ich otworzyć, bo były zapieczętowane i zabezpieczone metkami prokuratorskimi jako materiał dowodowy. Próbowałem skupić się przy policjantach, ale nie byłem w stanie niczego poczuć. Powiedziałem tylko, że jest coś, co przeszkadza mi w tej sprawie. Coś związanego z jaskółką. Usłyszałem, że policjant, który siedzi obok mnie, ma na nazwisko Jaskólski i był pierwszy na miejscu zbrodni. Poprosiłem, by zostawili mnie samego. Dałem im słowo, że nawet nie dotknę tych worków.

Przez godzinę siedziałem na krześle, tyłem do nich. Nic nie przychodziło mi do głowy. W pewnym momencie miałem wrażenie, że jest młode małżeństwo. Małżeństwo, które w kamienicy, gdzie doszło do morderstwa, ma jakiś sklepik, punkt usługowy. Była też młoda dziewczyna, która u nich pracowała. To była bardzo dziwna wizja, która nie za bardzo składała się w całość. Wszystko zapisałem natomiast na kartkach. Gdy funkcjonariusze wrócili, stwierdzili: „Panie Jackowski, coś o panu słyszeliśmy, ale tym razem lipa. Byliśmy przygotowani na coś innego”.

Krzysztof Jackowski – wywiad

A. R. Rozumiem, że mieli pewne podejrzenia i szukali u Pana tylko potwierdzenia?

K. J. Dokładnie tak. Powiedzieli, że z niczym nie trafiłem. Że w tym budynku nawet nie ma żadnego sklepu. Że to stara, obskurna kamienica. Mijają trzy dni. Okazało się, że po wizycie u mnie zrobili jednak rozeznanie w kierunku, który wskazałem. Na jaw wyszły nowe fakty. Kilka lat temu w jednym z parterowych mieszkań było rożno, które prowadziło pewne małżeństwo. Mnie natomiast spokoju nie dawała ta młoda dziewczyna, która u nich pracowała. Powiedziałem, że ona nie ma nic wspólnego z tym morderstwem, ale o wszystkim wie. Wszystko powie. Poczułem, że znajdą ją niedaleko Będzina.

Pojechali, znaleźli. Przyznała, że podsłuchała jedną z rozmów telefonicznych swojego konkubenta, podczas której omawiał z kolegą zatarcie śladów. Minęły lata. Jeden z policjantów pracujących przy tej sprawie poszedł na emeryturę. Sam do mnie zadzwonił i powiedział: „Panie Jackowski, za mną chodzi to od tylu lat. Policja się Pana wypiera, a ja chcę głośno powiedzieć i potwierdzić Pana udział w tej sprawie”. Dla mnie to było ogromne wyróżnienie. Zaszczyt.

Krzysztof Jackowski w wywiadzie dla Detektywa. Chcesz przeczytać całą rozmowę z jasnowidzem? Sięgnij po Detektywa 1/2023 (materiał Anny Rychlewicz pt. Poszukiwacz ciał). Cały numer do kupienia TUTAJ.