Krzysztof Olewnik – kto wodził za nos śledczych?

Sprawa uprowadzenia i zamordowania Krzysztofa Olewnika jest nazywana jedną z największych spraw kryminalnych III RP. Dzieje się tak z wielu powodów, z których być może najważniejszy to ten, że postępowanie ujawniło słabość organów państwa, nieudolność postępowania policji w zwarciu ze sprawcami działającymi w ramach zorganizowanej grupy przestępczej.

Nazwisko Olewnik w Drobinie, w powiecie sierpckim, ale i poza nim, znaczyło wiele. Rodzinny biznes, Zakład Przetwórstwa Mięsnego „Olewnik” przyniósł klanowi fortunę. Biznesowy sukces wypracowany przez Włodzimierza Olewnika w latach 90. XX wieku już niedługo – jak się okazało – stał się przyczyną przekleństwa, jakie spadło na rodzinę.

Kluczową datą w zawiłej historii porwania syna mięsnego potentata z Drobina, był 26 października 2001 roku. To wtedy w domu Krzysztofa Olewnika odbyło się spotkanie towarzyskie, w którym, poza jego ojcem, Włodzimierzem, matką Ewą i Lechem M., zięciem Olewników (szwagrem Krzysztofa) uczestniczyli bliżsi znajomi: Jacek K., Waldemar O. i Dariusz K. Byli też policjanci z płockiej komendy: Krzysztof M., Wojciech K., Andrzej P. i Bogdan K. Pojawił się również były mundurowy, Krzysztof O.

Okoliczności, w jakich zorganizowano przyjęcie, zostały opisane na pierwszych kartach akt śledztwa dotyczącego późniejszego uprowadzenia Olewnika-juniora. Lektura ich daje przedsmak chaosu, który stał się dominującą cechą prowadzonego postępowania. Policjantom z Komendy Miejskiej Policji w Płocku trudności sprawiało nawet ustalenie – na podstawie przesłuchań świadków – kto właściwie był organizatorem imprezy. Jako inspiratora podawano Włodzimierza Olewnika, Krzysztofa, ale i jednego z policjantów. Mówiono, że chodziło o to, by przeprosić policjanta drogówki. W tle był zatarg z udziałem Jacka K.

Według innej wersji o zorganizowanie imprezy miał zabiegać sam Wojciech K., świeżo awansowany funkcjonariusz, który chciał się wkupić w „towarzystwo”. Jednoznacznie z relacji świadków wynikają tylko zaprzeczenia, jakoby w czasie spotkania miało dojść do czegoś dziwnego, niepokojącego, czy podejrzanego. Nic nie wskazywało na to, co miało się wydarzyć za parę godzin.

Jako pierwszy o zaginięciu Krzysztofa poinformował Jacek K. W aktach sprawy znalazł się zapis, że między godziną 8.30 a 9.00, 27 października 2001 roku rano mijał w drodze do pracy dom Krzysztofa. Na posesji stał samochód Olewnika, auto marki Chrysler, a drzwi do budynku były otwarte.

Jacek K., mając przed oczami taki widok, zadzwonił do Włodzimierza Olewnika twierdząc, że „coś się musiało stać”, ale że on sam nie wejdzie do domu. W późniejszych godzinach cały budynek i jego okolica zostały przeszukane przez Włodzimierza Olewnika i kilku jego pracowników. Wewnątrz zastano bałagan i liczne krwawe ślady. O sprawie poinformowano policję. Na miejscu zabezpieczono, między innymi ślady rękawiczek i magazynek pistoletu zawierający amunicję.

Znamienne, że pod domem nie było BMW Krzysztofa Olewnika. Dopiero po jakimś czasie w policyjnych systemach pojawia się informacja o jego losie. Niemniej, faktem jest, że jeszcze przed zgłoszeniem zaginięcia Krzysztofa Olewnika (około godziny 6 rano) ktoś zawiadomił lokalną policję o dopalającym się samochodowym wraku w lesie w rejonie miejscowości Kamień Łowicki. To prawie 130 km od Drobina.

Tablice rejestracyjne znajdowały się w bagażniku. Po ich odnalezieniu stało się jasne, że to właśnie auto Olewnika. W samochodzie znaleziono ponadto szmaty z brunatnymi plamami. Najwyraźniej również złodziej, bądź złodzieje, którzy ukradli samochód, zabrali z niego pistolet Walther kal. 9 mm. W samochodzie znajdowały się za to klucze od domu… Jacka K.

Dziwne? Niekoniecznie, o ile przyjąć okoliczność potwierdzoną przez świadków, że przez kilka ostatnich tygodni auta używał właśnie Jacek K. Co interesujące, w miejscu znalezienia wraku zauważono również ślady innego samochodu osobowego (podobny rozstaw osi), który najwyraźniej tam zawracał. Z niewiadomych przyczyn policja ich w żaden sposób nie zabezpieczyła. Nie zrobiono zdjęć ani odlewów.

28 października, po godzinie 22, dwa razy ktoś dzwonił na telefon w domu Olewników. Połączenie powtórzono po północy. W słuchawce zabrzmiał głos Krzysztofa. Wówczas żaden z domowników nie mógł podejrzewać, że podobnych telefonów w ciągu kolejnych dwóch lat będzie mnóstwo. Początkowo do rozmowy ze sprawcami porwania upoważniono Lecha M., zięcia Olewników. To właśnie z jego zeznań wynika, że w tym pierwszym kontakcie telefonicznym odtworzono (prawdopodobnie z magnetofonu) głos Krzysztofa. W kilku wypowiedzianych zdaniach uprowadzony miał wyrażać zdziwienie, że w nocy z 26 na 27 października w jego domu były… otwarte drzwi. Prośby rodziny o możliwość rozmowy bezpośrednio z Krzysztofem nie odniosły skutku. Sprawcy przekazali komunikat: zażądali 300 tys. dolarów okupu za życie uprowadzonego.

Policja od razu wystąpiła do operatora sieci telefonii komórkowej w związku ze sprawdzeniem logowań numeru, z którego dzwoniono, do stacji przekaźnikowych BTS. Do dzisiaj jednak nie wiadomo, dlaczego w pierwszych dniach po porwaniu przeszukano kilka lokalizacji w ogóle niezwiązanych z odnotowanymi logowaniami. Były to miejsca w rejonie Janówka i Parzenia, nic w nich nie znaleziono.

Krzysztof Olewnik. Chcesz poznać kulisy tej dramatycznej historii? Sięgnij po Detektywa Wydanie Specjalne 3/2023 (tekst Macieja Czerniaka pt. Kto wodził za nos śledczych?). Cały numer do kupienia TUTAJ.