Makabra nad Wisłą. Ile cm na ostrze noża?

Makabra nad Wisłą. Była to historia głośna, ale krótkotrwała w medialnej pamięci. Ot, sprawa, jakich wiele. Ktoś kogoś zabił, nie wiadomo dlaczego, dostał wyrok, siedzi w areszcie, czeka go rozprawa sądowa, potem długa odsiadka i koniec. Na sali sądowej w ławie dla publiczności siedziałem ja oraz redaktor Edmund Żurek, o którym fama głosi, że prawdopodobnie urodził się w sądzie, tam mieszka i rzadko stamtąd wychodzi.

W ławie oskarżonych zajmował miejsce 40-letni Zbigniew B. Występował tam jako zabójca 20-letniego Stefana K. Po przeciwnej stronie, obok prokuratora, zasiadali trzej chłopcy w podobnym wieku, koledzy denata. O ile Zbigniew B. swoją postawą i wyrazem twarzy dawał do zrozumienia, że jest mu przykro za to co się stało, to świadkowie oskarżenia sprawiali wrażenie, że w każdej chwili gotowi są rzucić się na zabójcę, nie zważając na powagę miejsca, w jakim przebywali. Buńczuczne miny i wygrażanie pięściami w kierunku oskarżonego sugerowały jednoznacznie, co może stać się ze Zbigniewem B., gdyby przypadkiem łaskawość sądu okazała się zbyt nadmierna.

Zbigniew B. odsiedział za swój czyn 7 miesięcy. Na kolejnej rozprawie odpowiadał z wolnej stopy, bo miał problemy ze zdrowiem. Pozwoliło mu to wyrwać się zza krat na pewien czas. Ale przecież wiadomo, że za to, czego się dopuścił, należy się co najmniej kilkanaście lat!

Na pół godziny przed rozprawą Zbigniew B. zapytał mnie wprost:

– Niech mi pan powie, za co ja siedziałem i dlaczego wciąż jestem oskarżony? Jak dotąd nikt mi tego nie wyjaśnił.

Ba! Mimo najlepszych chęci i sporego doświadczenia wynikającego ze spędzania mnóstwa czasu na salach sądowych nie potrafiłem udzielić sensownej odpowiedzi na to pytanie. No cóż? Nie pozostaje nam nic innego, jak tylko przysłowiowy powrót do przeszłości.

Sielanka w zieleni, a potem makabra nad Wisłą

Jest pogodna, czerwcowa sobota. Zbigniew obudził się wczesnym rankiem. Wyjrzał przez okno, stwierdził, że szkoda dnia na siedzenie w domu i zadzwonił do swojej przyjaciółki Hanny. Zaproponował spędzenie czasu nad Wisłą, obok Wału Miedzeszyńskiego, kilka kilometrów od centrum Warszawy. Miejsce w sam raz na kąpiel słoneczną i nie tylko, bo rzeka na tym odcinku jest wyjątkowo czysta, a linię brzegową stanowi kawałek piaszczystej plaży.

Propozycja była więc nie do odrzucenia. Zbigniew zabrał z domu koc, Hanna przygotowała chleb, masło, pomidory i ogórki… Ot, wszystko co trzeba, aby bezstresowo spędzić czas na łonie natury.

Nad Wisłę przybyli dosyć wcześnie, byli więc, przynajmniej na początku, jedynymi gośćmi, co dawało poczucie dużego komfortu. Wprawdzie w godzinę później rozlokowało się opodal młodzieżowe towarzystwo, składające się z trzech dziewczyn i dwóch chłopaków, ale zachowywali się tak jakby ich nie było. Krótko mówiąc – sielanka.

***

W jakiś czas później Hanna zaproponowała spożycie śniadania, bo oboje przyjechali tam na czczo. Zbigniew zabrał się więc do krojenia chleba, a Hanna smarowała kromki masłem i robiła kanapki.

Zanim jeszcze oboje zaczęli jeść, w pobliżu rozlokowało się pięciu 20-latków z niewielkim plecakiem. Chyba mieli pretensje o coś do całego świata, bo głośno wykrzykiwali groźby pod czyimś adresem obiecując, że k… mać, trzeba przypier…, zapier… i rozpier… wszystko, co było nie takie, jakiego akurat życzyli sobie chłopcy. Dość szybko udało się też rozpoznać alkoholową okrasę w tonie tych wypowiedzi. Jakby i tego było za mało, sięgnęli do plecaka, wyjęli trzy butelki wódki i rozpoczęli degustację.

Oczywiście, jak to zwykle bywa w podobnych okolicznościach, wulgaryzmy płynęły z ich ust jak fala na środku rzeki. Poza tym biegali w kółko, skakali chaotycznie do wody, gonili jeden za drugim i nadal przeklinali, rzucając nienawistne spojrzenia zarówno na Hannę i Zbigniewa, jak też na piątkę młodych ludzi opalających się kilkadziesiąt kroków dalej. Koniec sielanki był nieunikniony.

Atak pełną parą – makabra nad Wisłą

Hanna straciła w końcu cierpliwość, zresztą apetyt również. Zaproponowała partnerowi przeprowadzkę w inne miejsce. Już mieli pozbierać wszystko z koca, gdy nagle za krzakami zrobiło się cicho. Czyżby pijacy zasnęli i przestali wreszcie zamęczać krzykami innych ludzi? Skoro tak, to może jednak warto zostać w tym urokliwym miejscu?

 Pozostali.

Cisza trwała pół godziny, może nieco dłużej. W pewnym momencie dał się słyszeć brzęk tłuczonej butelki, a potem następnej. To obudziło znowu niepokój. Hanna po raz drugi zwraca się do Zbigniewa z propozycją zmiany miejsca. Zanim mężczyzna zdążył zareagować, dał się słyszeć głośny szelest w krzakach. Piątka pijanych łobuzów wpada na koc mężczyzny i kobiety.

Chcesz poznać kulisy tej sprawy? Sięgnij po Detektywa 12/2022 (tekst Mirosława Prandoty pt. Makabryczna sobota nad Wisłą). Cały numer do kupienia TUTAJ.