Najpierw szantaż a potem kara za grzechy

Początkowo tylko podsłuchiwano, potem także nagrywano dźwięk, ale wraz z postępem techniki rozpoczęto montowanie ukrytych kamer i rejestrację także obrazu. Tak się zaczął szantaż.

Nie jest tajemnicą, że za czasów komunistycznych w Polsce wiele osób dało się przyłapać w takiej sytuacji i potem trafiło na rozmowę z oficerami Służby Bezpieczeństwa. Niestety wyjścia z takiej sytuacji były tylko dwa: podpisanie zobowiązania do współpracy z „bezpieką” albo ujawnienie zdrady małżeńskiej, homoseksualizmu lub w przypadku osób duchownych zachowań niezgodnych z zasadami celibatu. Niestety ogromna liczba hoteli była „obstawiona” w ten sposób, co dostarczało ówczesnej policji politycznej nieprzebranej ilości materiałów obciążających.

Po 1990 roku, przynajmniej w teorii, polskie służby specjalne zaprzestały takich działań. Jednak zagrożenie pozostało. Wielu zwolnionych z pracy oficerów SB zaczęło różne działania na własną rękę, a grupy przestępcze szybko się od nich uczyły. Wszystko odbywało się podobnie, tylko z taką różnicą, że w ich szantażach nie chodziło o politykę, czy współpracę, ale o pieniądze. I to bardzo duże.

Szantaż

W marcu 2016 roku w mieszkaniu w W. znaleziono ciało powieszonego 41-letniego Jacka P. Drzwi były zamknięte od środka i wszystkie okoliczności oraz ślady wskazywały dobitnie na skuteczną próbę samobójczą. Nie to jednak okazało się najistotniejsze w tej sprawie, podobnej do wielu innych samobójstw. Istotny okazał się list pozostawiony przez samobójcę. Na szczęście, podczas otwierania mieszkania przez strażaków, obecni byli policjanci, którzy dopilnowali, aby wszystko pozostało na swoim miejscu do czasu przybycia prokuratora i ekipy do oględzin. Gdyby nie ich obecność, ktoś np. z rodziny mógłby usunąć ten list samobójcy, zwłaszcza że zawierał drażliwe kwestie.

W liście Jacek P. przepraszał swojego pracodawcę za wyprowadzenie 30 tys. zł z firmowego rachunku. Tłumaczył się tym, że był szantażowany. Przekazał najpierw kwotę 10 tys. zł i później kolejne. Kiedy zrozumiał, że żądania szantażystów nie będą miały końca, odebrał sobie życie. Opisał jednak, jak został nagrany z ukrytej kamery w pokoju hotelu Saragossa, podczas seksualnego spotkania z partnerem. Niestety był żonaty i miał dwóch synów. Nikt nie przypuszczałby nawet, że jego preferencje seksualne nie były, delikatnie mówiąc, jednoznaczne. W liście tym wymienił numery telefonu oraz imiona osób, które go szantażowały, a także okoliczności przekazywania pieniędzy.

***

Policjanci w porozumieniu z prokuratorem przygotowali się do działania i przyznać trzeba, że te przygotowania odbyły się w iście ekspresowym tempie. Już następnego dnia po znalezieniu zwłok Jacka P., do hotelu Saragossa wkroczyło kilkunastu funkcjonariuszy i rozpoczęto przeszukanie. Jego wynik był zatrważający. W ośmiu pokojach znaleziono ukryte kamery, a w pomieszczeniu piwnicznym całe „centrum dowodzenia” z monitorami i dyskami do archiwizacji danych. Jak twierdzili właściciele obiektu, w tym pomieszczeniu miały być archiwizowane nagrania z kamer zapewniających bezpieczeństwo gości. Ich zdaniem kamery były tylko na zewnątrz obiektu, na ciągach komunikacyjnych, czyli korytarzach, w recepcji i na salach restauracyjnych. Gdy później policjanci pokazali im nagrania z pokojów, właściciele nie kryli swojego oburzenia i zadeklarowali pełną współpracę z policjantami w celu wykrycia, kto montował dodatkowe kamery i kto z nich korzystał.

Ustalenie tych osób było banalnie proste. Już następnego dnia przeprowadzono przeszukania u 35-letniego Dominika L., 26-letniego Rafała P. i 41-letniego Andrzeja W. Zatrzymano także 32-letnią Magdę T., pracownicę recepcji, o której już po pierwszych przesłuchaniach wiedziano, że celowo określone osoby lokowała w pokojach z kamerami i tak naprawdę ona kierowała całym przestępczym przedsięwzięciem.

Jak się zakończył szantaż? Odpowiedzi szukaj w Detektywie Wydanie Specjalne 2/2022 (tekst Dariusza Gizaka pt. Kara za grzechy?). Cały numer do kupienia TUTAJ.