Napad na konwój pocztowy w Warszawie

Czarna kartka z kalendarza: 1 czerwca. 1 czerwca 1959 roku, miał miejsce napad na konwój przewożący pieniądze z urzędu pocztowego nr 57 przy Al. Armii Ludowej, (blisko pl. Zbawiciela) w Warszawie.

Przed godziną 22 pod urząd pocztowy podjechała furgonetka przedsiębiorstwa „Łączność”, specjalizującego się m.in. w przewozach pieniędzy. Za kierownicą furgonetki siedział Henryk Orlicz, ubezpieczał go konwojent Łukasz Czeczuń. Konwojent wysiadł z auta i po chwili wszedł do budynku. Po kilkunastu minutach wyszedł z workiem pieniędzy, ubezpieczał go strażnik pocztowy Stanisław Furmańczyk, uzbrojony w pistolet maszynowy, tzw. pepeszę. Jak spod ziemi wyrośli przed nimi dwaj osobnicy, padły strzały (łącznie trzy).

Sprawcy byli bezwzględni. Działali szybko i bez ostrzeżenia. Postrzelili w twarz strażnika Stanisława Furmańczyka (kula musnęła prawą skroń, ale rana krwawiła bardzo obficie, strażnik zemdlał i prawdopodobnie dzięki temu ocalał; zabójcy prawdopodobnie myśleli, że nie żyje).  Niestety zabili  konwojenta Łukasza Czeczunia – oddali strzał w jego głowę. Mężczyzna zostawił żonę i osierocił trójkę dzieci.

Napad na konwój – zrabowane ponad 666 tys. zł

Napastnicy uciekli zabierając ze sobą worek w którym było ponad 666 tys. zł oraz należący do strażnika pistolet maszynowy PPSz (tzw. pepeszę”).

Analiza znalezionych na miejscu łusek wykazała, że bandyci strzelali z pistoletu użytego 2 lata wcześniej w napadzie kasjerkę „Chełmka”. Świadkowie zeznali, że napastników było dwóch, jeden niższy, mocno zbudowany, drugi wyższy i szczuplejszy.

Strażnik, który uszedł z życiem i udzielił obszernej wypowiedzi dziennikarzom „Expressu Wieczornego”, niebawem otrzymał list. W kopercie, którą wysłano do niego 4 dni wcześniej z Katowic, znajdował się nabój z magazynku pepeszy.  Można to było interpretować jako ostrzeżenie, aby milczał. Mężczyzna natychmiast przekazał nabój milicji. Technicy kryminalistyczni nie znaleźli jednak żadnych odcisków palców.

Do wykrycia sprawców napadu zaangażowano najlepszych śledczych. Jednak mimo intensywnego śledztwa sprawy nie udało się rozwikłać.