Pożar escape roomu w Koszalinie: 5 lat od tragedii

Do tragicznego pożaru w budynku escape roomu “To Nie Pokój” w Koszalinie przy ul. Piłsudskiego 88, doszło 4 stycznia 2019 r. Zginęło w nim pięć 15-letnich przyjaciółek, uczennic kl. III D ówczesnego Gimnazjum nr 9, świętujących w pokoju zagadek “Mrok” urodziny jednej z nich.

To był piątek. Wizyta w pokoju zagadek była głównym punktem imprezy urodzinowej. Wizyta w escape roomie polega na tym, że grupa uczestników zabawy zostaje zamknięta w pomieszczeniu. Żeby się z niego wydostać, musi rozwiązać szereg zagadek, które ostatecznie prowadzą do odnalezienia klucza lub kodu do otwarcia drzwi.

W czasie gdy piętnastolatki rozwiązywały zagadki w pokoju “Mrok”, około godz. 17.15, wybuchł pożar. Pomieszczenie okazało się śmiertelną pułapką, z której nie było wyjścia. Drzwi nie miały klamki od wewnątrz, bo jej odnalezienie było jednym z zadań dla uczestników zabawy, okno było zabite deskami i zakratowane. Dziewczęta zadzwoniły po straż pożarną, jedna z nich zdołała też zatelefonować do ojca, ale na pomoc było za późno.

Gdy w poczekalni pojawił się ogień, dziewczęta były w trakcie gry, nie odnalazły jeszcze klucza do rozwiązania zagadki i jednocześnie do otwarcia drzwi, które od wewnątrz nie miały klamki. Nikt im ich nie otworzył. Jedyne okno było zabite deskami i okratowane. Dziewczęta nie wiedziały, że za atrapą kominka jest przejście do kolejnego pomieszczenia. W budynku nie było dróg ewakuacyjnych. 15-latki zginęły, zatruły się gazami pożarowymi.

W wyniku zatrucia tlenkiem węgla Karolina, Julia, Wiktoria, Małgorzata i Amelia zginęły. Pracownik escape roomu (obecnie jeden z oskarżonych) z poparzeniami trafił do szpitala.

Prezydent Koszalina 6 stycznia 2019 r. ogłosił dniem żałoby w mieście. Ulicami miasta nie przeszedł orszak Trzech Króli. Pogrzeb ofiar pożaru escape roomu w Koszalinie pożaru odbył się 10 stycznia 2019 r. Dziewczęta spoczęły obok siebie na koszalińskim cmentarzu komunalnym.

Przyczyną pożaru było rozszczelnienie butli z gazem, którą ogrzewany był obiekt. Butla znajdowała się w pomieszczeniu oddzielającym pokój, w którym bawiły się nastolatki, oraz pomieszczenie, w którym znajdował się pracownik.

W toku toczącego się śledztwa ustalono, że koszaliński escape room był zorganizowany w sposób urągający elementarnym zasadom bezpieczeństwa. Nie było z niego drogi ucieczki, nie było alternatywnej możliwości otwarcia drzwi do pokoju z uczestnikami.

Śledczy ustalili również, że w chwili, gdy w budynku wybuchł ogień, dziewczęta były w nim całkiem same. Pracownik, który powinien czuwać nad bezpieczeństwem nastolatek, nie znajdował się w budynku. Zeznał, że był rozmienić pieniądze. Gdy wrócił, ogień był na tyle duży, że nie był w stanie udzielić pomocy uwięzionym w śmiertelnej pułapce.

W związku z tą tragedią w całym kraju przeprowadzono kontrole przeciwpożarowe w podobnych obiektach. Skontrolowano 520 lokali, stwierdzono prawie 2000 uchybień i wydano 102 zakazy użytkowania obiektów. Wstrzymano też polską premierę filmu fabularnego “Escape Room” (w kinach na świecie od 2 stycznia 2019 r.).

W kwietniu 2021 r. Prokuratura Okręgowa w Koszalinie, jak informował wówczas jej rzecznik prasowy prok. Ryszard Gąsiorowski, oskarżyła o umyślne stworzenie niebezpieczeństwa wybuchu pożaru w escape roomie i nieumyślnego doprowadzenia do śmierci pięciu 15-latek cztery osoby. Akt oskarżenia objął organizatora escape roomu, wynajmującego lokal Miłosza S. z Poznania, jego babkę Małgorzatę W., która rejestrowała działalność i jego matkę Beatę W., która współprowadziła działalność oraz pracownika Radosława D. Grozi im do 8 lat pozbawienia wolności.

Proces, któremu przewodniczy sędzia Sylwia Dorau-Cichoń, ruszył 14 grudnia 2021 r. Materiał dowoddowy w tej sprawie zgromadzono w 40 aktach. Kolejne terminy rozpraw rozpisano do końca maja 2024 roku. Przed sądem zeznania ma złożyć w sumie ok. 130 świadków.

Wejście na salę rozpraw Miłosza S., twórcy koszalińskiego escape roomu “To Nie Pokój”, przypominało scenę z filmu o najgroźniejszych gangsterach i świadkach koronnych. Kominarka na głowie, wprowadzenie bocznymi drzwiami, ochrona składająca się z policjantów i kontrterrorystów z długą bronią.

Takich środków bezpieczeństwa nie stosuje się nawet w przypadku tych, którzy zabijali z premedytacją. Sam Miłosz S. nie jest też uznawany za szczególnie niebezpiecznego. Kominarka i ochrona miały zapewnić bezpieczeństwo samemu oskarżonemu, który – zdaniem obrońcy – boi się samosądu.

– W tym procesie Miłosz S. zmuszony jest korzystać z ochrony policyjnej, obawiając się o swoje życie i zdrowie – przekonywał obrońca Miłosza S.

Na kominiarkę zgodziła się sędzia Sylwia Dorau-Cichoń, przewodnicząca jednoosobowego składu sędziowskiego. Jak podkreśliła, w tej sprawie część informacji została utajniona.

Nikt z oskarżonych nie przyznał się do winy. W trwającym procesie Miłosz S. i Radosław D. wzajemnie obarczali się winą za tragedię.

Miłosz S. twierdził, że używanie piecyków gazowych podczas wizyty klientów było zabronione. Sugerował też, że pracownik należycie nie przeszkolił dziewcząt, jak należy używać krótkofalówki.

 Z kolei Radosław D. zarzucał swojemu szefowi, że ten nie przeszkolił go z zakresu BHP, a pokój zagadek urządził, maksymalnie oszczędzając pieniądze. Pracownika zatrudniono na podstawie umowy cywilnoprawnej. Gdy doszło do tragedii, pracował tam na tyle krótko, że nie otrzymał nawet swojej pierwszej wypłaty.

W procesie odpowiadający z wolnej stopy oskarżeni nie przyznali się do zarzucanych im czynów. Miłosz S., pasjonat pokojów zagadek, przez dwa dni składał przed sądem oświadczenie, posiłkując się przygotowanym na ponad 30 stronach tekstem. Powiedział, że ta tragedia nie powinna się wydarzyć, że zostanie z nią do końca życia.

– Myśl o tym, co się stało, będzie moją osobistą golgotą – dodał.

Miał wątpliwości, co to wypełniania obowiązków przez nowo zatrudnionego pracownika, współoskarżonego. W sądzie przekonywał, że to do Radosława D. należało przygotowanie escape roomu do gry, zapoznanie graczy z regulaminem, monitorowanie gry i kontakt za pomocą krótkofalówek z graczami. Wskazał, że z nieletnimi powinna być osoba dorosła. Radosław D. twierdził, że nie przeszedł żadnego szkolenia. Przyznał, że w trakcie gry wyszedł z budynku rozmienić dziewczętom pieniądze. Wrócił przed końcem gry i próbował je ratować. Matka i babcia Miłosza S. mówiły, że tylko pomagały mu w działalności, o której same nie mają żadnej wiedzy.

Rodzice zmarłych dziewcząt ze zdumieniem, zażenowaniem słuchali słów Miłosza S. o poszukiwaniu słów dla ich pocieszenia.

– Każda z nich chciała żyć, każda, mimo młodego wieku, miała plany na życie. (…) A my nie będziemy mogli w tym uczestniczyć, dzielić radości i smutku. Jako rodzic już nigdy niczego nie będę mógł doświadczyć. Ktoś, kto swoim działaniem doprowadził do śmierci naszych dzieci, szuka słów, by nas pocieszyć – mówił Adam Pietras (zezwolił na publikację danych osobowych), ojciec zmarłej Wiktorii, uznając to za więcej niż brak empatii.

Córka zdążyła jeszcze zadzwonić do niego z pokoju zagadek i powiedzieć: “tata, pożar”.

– Jest takie powiedzenie irlandzkie, że cegły i zaprawa tworzą dom, ale śmiech dzieci tworzy atmosferę domu. W naszym domu tej atmosfery już nie będzie, dzięki oskarżonemu Miłoszowi S. – podkreślił Adam Pietras.

Podczas zeznań, mówił, że obiecał zmarłej córce, że osoby, “które zabiły nasze dzieci, poniosą odpowiedzialność” i “to go trzyma przy życiu”

Jarosław Pawlak (zezwolił na publikację danych osobowych) o śmierci córki Julii dowiedział się od żony, gdy wracał z podróży służbowej z Wrocławia. Ostatni kontakt z córką miał 2-3 godziny przed jej śmiercią.

– Zadzwoniła i powiedziała (…) tata wyciągnęłam 6 z matmy, będę miała średnią 5,7 – zeznawał, wspominając, jak to Julka, wzorowa uczennica, nosiła sztandar szkoły, a on i jego żona dostawali listy gratulacyjne.

Dwa dni wcześniej, przed wyjazdem do Wrocławia, złożył jej urodzinowe życzenia.

– Powiedziałem jej, że jest moją dumą, najpiękniejszym aniołem, jakiego mogłem otrzymać. Powiedziałem jej, że nigdy nie stanie jej się krzywda, obiecałem jej to – mówił w sądzie ojciec Julii.

Artura Barabasa (zezwolił na publikację danych osobowych) wiadomość o śmierci córki Karoliny zastała w pracy w Hamburgu. Z bezradności krzyczał, współpracownicy próbowali go uspokoić. Do Polski wracał taksówką. Nie pozwolono mu wsiąść do własnego samochodu.

– Nasza córka była wzorową uczennicą. Tak jak pozostałe dziewczynki była jedną z najlepszych w klasie. Listy gratulacyjne, czerwone paski na świadectwie były dla nas normą. Jej dążenie do zdobywania wiedzy, poznawania świata, były wszystkim znane, bo od dziecka zaszczepiliśmy w niej pasję podróżniczą. W tym swoim krótkim życiu widziała tak wiele, ciągle chciała więcej – zeznawał w sądzie Barabas.

Podkreślił, że oskarżeni mają, w jego ocenie, czelność nie przyznać się do winy, przerzucać się odpowiedzialnością za śmierć pięciu niewinnych dziewcząt.

– Próbują robić sobie kpiny z sądu, prokuratora i nas rodziców, obrażając nas, naszą inteligencję i mówiąc m.in., że to my jesteśmy za to odpowiedzialni. To cios poniżej pasa. (…) Powinniście honorowo przyznać się do winy, wziąć odpowiedzialność za siebie i ponieść zasłużoną karę. Jeżeli tego nie zrobicie, postawicie się w szeregu zbrodniarzy, morderców” – ocenił ojciec Karoliny.

Dotychczas sąd przesłuchał w charakterze świadków – strażaków, ratowników, lekarza, policjantów, którzy w różny sposób zaangażowani byli w akcję gaśniczą, ratunkową, wyjaśnianie okoliczności tragedii. Z końcem 2023 r. przed sądem zaczęli zeznawać pierwsi biegli. Gdy składali je specjaliści z zakresu medycyny sądowej, jawność rozprawy została wyłączona.

Trzeba dodać, że wątek pracy służb na miejscu zdarzenia prokuratura wyłączyła przed skierowaniem sprawy do sądu w 2021 r. do odrębnego postępowania. Ono nie zostało jeszcze zakończone.

– Za zgodą Prokuratury Regionalnej w Szczecinie zostało przedłużone do końca marca br. – przekazał PAP w środę prok. Gąsiorowski.

Jednocześnie zaznaczył, że ze względu na dobro śledztwa nie może informować o prowadzonych czynnościach.

Ze sprawy, która toczy się przed Sądem Okręgowym w Koszalinie, wyłączono wątek akcji ratunkowej. Rodzice dziewczynek, którzy w sprawie występują jako oskarżyciele posiłkowi, uważają, że akcji nie przeprowadzono zgodnie ze sztuką.

– Rodzice reprezentujący prawa zmarłych pokrzywdzonych stwierdzili, że ich zdaniem należy dalej wyjaśniać wątek dotyczący podejmowanych na miejscu działań ratowniczych, czyli działań straży pożarnej i przedstawicieli pogotowia ratunkowego – mówi Ryszard Gąsiorowski, rzecznik prasowy Prokuratury Okręgowej w Koszalinie.

– Stwierdzili, że opinie, które uzyskaliśmy na temat działania tych służb, są ich zdaniem niekompletne. Śledztwo w tej sprawie nadal toczy się w Prokuraturze Okręgowej w Koszalinie. Kolejne przedłużenie terminu trwania tego śledztwa zostało dokonane przez prokuratora regionalnego w Szczecinie i na razie ten termin jest określony do końca marca 2024 roku. Nie wiem, jaką decyzją ta sprawa się skończy, ale decyzji nie wydamy na pewno do końca marca.

Część świadków, zeznających przed sądem w sprawie czworga oskarżonych, wskazywało, że przybyły na miejsce zdarzenia lekarz pogotowia ratunkowego nie prowadził akcji reanimacyjnej wyniesionych z escape roomu dziewcząt. Zdaniem niektórych świadków i rodziców dziewcząt zbyt pochopnie założył, że wszystkie zmarły.

Inny wątek sprawy dotyczy straży pożarnej. W toku sprawy ustalono, że wraz z dyżurującą dyspozytorką w pomieszczeniu znajdowała się osoba nieuprawniona. Śledztwo musi wykazać, czy miało to wpływ na organizację akcji ratunkowej.

Tag: Pożar escape roomu w Koszalinie

Żródło: PAP, eska.pl, gazeta.pl, gloskoszalinski.pl, se.pl

Fot. pixabay.com