Szantażował go, więc pobił go – na śmierć

Najtrudniej było wydobyć z niego informacje o zdarzeniu z Januszem C., ale w końcu i w tej sprawie złożył wyjaśnienia. Mówił, że Janusz C. szantażował go i żądał coraz większych kwot w zamian za to że, jak twierdził, „ukrywa go przed psami w swoim mieszkaniu”. W końcu, podczas kolejnego takiego zdarzenia, doszło do rękoczynów. Krzysztof K. pobił go tak, że ten upadł na podłogę nieprzytomny.

Z całą pewnością, gdyby Krzysztof K. wiedział, jakie będą ostateczne skutki ukrywania się przed odbyciem kary 2 lat pozbawienia wolności za popełnioną kradzież, po prostu stawiłby się do więzienia i odsiedziałby ten wyrok. Niestety stało się inaczej…

Do 21. roku życia Krzysztof K. nie miał większych kłopotów z przestrzeganiem prawa. Oczywiście nie oznacza to, że żył w pełni uczciwie. Zdarzały mu się drobne lub całkiem spore kradzieże, ale unikał wpadki i nie był notowany przez policjantów.

***

To złodziejskie szczęście dopisywało mu do 2011 roku, kiedy został zatrzymany podczas włamywania się do magazynu sklepu ze sprzętem ogrodniczym. Przeciął już siatkę wiaty z tyłu sklepu i tą drogą dostał się do ściany wykonanej tylko z płyty wiórowej. Płytę zdemontował z łatwością i zaczął wynosić do samochodu pilarki, nożyce ogrodowe i inny sprzęt, kiedy na miejsce dojechały aż trzy policyjne samochody i został zatrzymany. Później dowiedział się, że tak, jak zauważył, w magazynie i sklepie z powodu remontu rzeczywiście wyłączona była instalacja alarmowa, ale teren dyskretnie obserwowała kamera firmy ochroniarskiej, a tego nie przewidział. Jako karany pierwszy raz, został skazany na karę 2 lat pozbawienia wolności. Ponieważ nie był tymczasowo aresztowany do sprawy, do sądu przyszedł dobrowolnie i swobodnie z niego wyszedł. Nie miał jednak zamiaru stawić się do więzienia i zaczął się ukrywać.

Przy jego sprawie policjanci popełnili jednak brzemienny w skutkach błąd. Po zatrzymaniu Krzysztofa K. na gorącym uczynku albo w ogóle nie pobrano od niego odcisków palców, albo dokumentacja z tej czynności zaginęła. Nie została wprowadzona do systemu, pomimo że obowiązkowo taką czynność wykonuje się wobec każdej osoby podejrzanej. Z tego powodu policjanci nie mogli przez długi czas identyfikować go, jako sprawcy kolejnych przestępstw, które popełniał na narkotykowym haju, w ogóle nie myśląc o zabezpieczaniu się przed pozostawianiem śladów.

Legalna praca nie popłaca

Po uprawomocnieniu się wyroku i upływie terminu stawienia się do więzienia Krzysztof K., w styczniu 2012 roku, wyprowadził się od rodziców i przeniósł się do innego miasta. Początkowo ukrywał się w najbardziej prozaiczny sposób. Po prostu zatrudnił się na budowie w dużym mieście i zamieszkał w hotelu robotniczym. Przez pierwsze pół roku udawało mu się tak żyć, ale w końcu policjanci zrobili nalot na hotel. Mężczyzna nie został zatrzymany tylko dlatego, że akurat wyszedł do sklepu. Policjanci pytali jednak dokładnie o niego, więc uznał, że mają dostęp do danych z ZUS-u, gdzie był zarejestrowany jako legalnie zatrudniony. Uznał, że musi skończyć z legalną pracą, bo go złapią. Wyjechał do K., gdzie wynajął niewielki pokój ze wspólną kuchnią. Żył z tego, co ukradł. Upodobał sobie zwłaszcza rowery. Zabezpieczenie odcinał akumulatorową szlifierką. Znalazł pasera, który odkupywał od niego każdą ich ilość, podobnie jak wszelkie narzędzia budowlane i inne przedmioty.

W listopadzie 2012 roku, w południe, Krzysztof K. wszedł do niedużego sklepu spożywczego położonego w innej dzielnicy. Nie miał zamiaru nic kupić, ale wszedł, bo zobaczył, że pracownica często wychodzi na zaplecze, a w sklepie nie ma nikogo. Bezszelestnie wślizgnął się do środka i szybko podszedł do kasy. Ku jego zaskoczeniu była otwarta. Kiedy sięgał po pieniądze, kobieta wyszła z zaplecza i zaczęła na niego krzyczeć. Chwycił stojącą w pobliżu szklaną butelkę z sokiem i uderzył ekspedientkę w głowę. Butelka nie pękła, więc postawił ją na ladzie. Gdy kobieta upadła na podłogę, zabrał pieniądze i uciekł. Potem tłumaczył, że to wszystko zrobił jakoś odruchowo. Chciał tylko, aby sprzedawczyni przestała krzyczeć.

***

Po tym zdarzeniu przeczytał w internecie, że sprzedawczyni doznała pęknięcia czaszki i zmarła. Była w piątym miesiącu ciąży. Nawet nie wiedział, że trafił ją butelką w skroń. Przestraszony szybko wyprowadził się z mieszkania w K. Przeniósł się do miasta R., gdzie znów zaczął od drobnych kradzieży i włamań. Wtedy zaczął wchodzić do mieszkań i domów przez niezamknięte okna na parterze. By dosięgnąć do balkonu, często wykorzystywał rower, jako podwyższenie. Okradł w ten sposób, co najmniej kilkanaście mieszkań.

W R. działał aż do jesieni 2013 roku, kiedy to mieszkańcy ze względu na chłód już rzadziej pozostawiali otwarte okna. Wreszcie i stamtąd uciekł. Miejscowi policjanci zorientowali się, że na ich terenie działa jakiś zdesperowany i najprawdopodobniej ukrywający się przestępca. Zaczęli zwracać większą uwagę na obce osoby. Bał się, że w końcu trafią do niego, dlatego z powrotem przeniósł się do K. Tym razem wynajął pokój w drugiej części miasta, niż ta gdzie mieszkali jego rodzice.  Nie zdecydował się na wyjazd gdzieś dalej, bo musiał mieć blisko do pasera, któremu sprzedawał większość ukradzionych rzeczy. Oczywiście były to tylko te przedmioty, których sam nie był w stanie sprzedać.

Dochował tajemnicy, ale go szantażował

Krzysztof K. początkowo wynajmował tylko pokój w K Przez przypadek trafił na dawnego znajomego, Janusza C., który zaproponował mu wynajem całej kawalerki na poddaszu. Cena była atrakcyjna.

Podczas późniejszego składania wyjaśnień Krzysztof K. wielokrotnie stwierdzał, że popełnił wtedy ogromny błąd. Powiedział Januszowi C., że nie chce spisywać żadnej umowy, ponieważ „ukrywa się trochę przed policją”. Właściciel kawalerki nie miał nic przeciwko, ale potem go szantażował. Nie dość, że podniósł czynsz, to jeszcze zażądał dodatkowej kwoty, za „dbanie o ich wspólną tajemnicę”. Po takie dodatkowe kwoty przychodził wielokrotnie.

Krzysztof K. czuł, że Janusz C. mocno wykorzystuje jego sytuację, nie chciało mu się jednak szukać nowego miejsca. Na dokładkę kawalerka była przytulna. Dodatkowo z prowadzących do niej schodów można było wyjść w dwie strony, na ulicę i w głąb podwórka. Była też trzecia droga ucieczki z wykuszowego okna na dość płaski dach połączony z wieloma innymi budynkami. Był przekonany, że to miejsce dobre do ukrywania się i godził się na rosnące wymagania finansowe Janusza C.

***

Wiosną 2014 roku odważył się nawet odwiedzić rodziców w święta, co omal nie skończyło się zatrzymaniem go. Dosłownie kilkanaście minut po tym, jak wyszedł z ich domu, pojawili się u rodziców policjanci. Krzysztof K. nie sądził, że był to przypadek. Mimo że policjanci przychodzili do jego rodzinnego domu regularnie i dopytywali o niego. Był raczej przekonany, że powiadomił ich skłócony z nim i z jego rodzicami sąsiad. W wyjaśnieniach stwierdził później, że miał zamiar policzyć się z nim, ale zabrakło mu czasu. Od rodziców dowiedział się, że policjanci dość często obserwują ich mieszkanie. Matka delikatnie sugerowała mu, żeby sam się zgłosił i odsiedział ten wyrok. Oczywiście nie posłuchał jej.

Mieszkanie wynajmowane od Janusza C. zajmował do sierpnia 2014 roku. Zaraz potem policjanci zaczęli bardzo intensywne poszukiwania lokatora, choć jeszcze nie wiedzieli, kogo szukają.

Bo kolega go szantażował…

Mieszkańcy kamienicy przy ulicy Lwowskiej w K., od pewnego czasu czuli dziwny zapach wdzierający się do ich lokali, gdy otwierali okna. Nie dało się go inaczej określić, jak smród czegoś gnijącego. Początkowo nie reagowali, bo przy ich ulicy był ciąg starych kamienic, z łatwo psującą się kanalizacją, więc zwłaszcza latem czasem czuć było ścieki. Dopiero, gdy po okresie ciepłej pogody spadł deszcz, jedna z lokatorek zauważyła, że rynną z dachu spływa jakaś śmierdząca maź. Powiadomiono administratora budynku, a ten z jednym z pracowników wszedł na dach i jeszcze szybciej z niego zszedł. W załomie pomiędzy dwoma połaciami dachowymi leżały rozkładające się zwłoki.

Policjanci zidentyfikowali je później, jako ciało Janusza C. Wstępne oględziny znacznie rozłożonych zwłok nie wykazały żadnych obrażeń, ale fakt związania zarówno rąk, jak i nóg, świadczył o tym, że zgon nie nastąpił raczej z przyczyn naturalnych.

Kolega go szantażował, dlatego… Chcesz poznać kulisy tej wstrząsającej sprawy? Sięgnij po Detektywa Wydanie Specjalne 3/2021 (tekst Dariusza Gizaka pt. “Nie pamiętam”. Cały numer do kupienia TUTAJ.