Pierwsze informacje prasowe były porażające. Jak wynikało z relacji jednego ze stołecznych dzienników: „Do krwawej jatki doszło w biurze militarnego wydawnictwa „Magnum-X” przy ul. Grochowskiej. Wczoraj prezes zasztyletował tam swojego zastępcę. Chwilę później zdetonował tajemniczy materiał wybuchowy, raniąc przy tym siebie i drugiego wiceprezesa. Motywy zbrodni bada prokuratura”.
Dramat rozegrał się w poniedziałek, 10 grudnia 2012 roku, kilkanaście minut przed godziną 14. Budynkiem u zbiegu Grochowskiej i Gocławskiej na Pradze-Południe wstrząsnęła potężna eksplozja. Doszło do niej na drugim piętrze, gdzie kilka pokoi wynajmowało wydawnictwo „Magnum-X”. Działająca kilkanaście lat oficyna specjalizowała się w wydawaniu specjalistycznych pism o wojskowości i lotnictwie. Do jej wizytówek należały: „Nowa Technika Wojskowa”, „Lotnictwo”, „Morze, Statki i Okręty”, „Strzał”” czy „Poligon”. Według danych z Krajowego Rejestru Sądowego prezes Cezary Sz. posiadał 39% udziałów w spółce Magnum-X, Andrzej U. – 35%, a Krzysztof Z. 26%. W 2011 roku obroty spółki wyniosły 4,9 mln zł, a zysk netto 657,5 tys. zł.
Trudna rozmowa wspólników „Magnum-X”
Dla pracowników „Magnum-X” poniedziałek, 10 grudnia 2012 roku, zaczął się jak każdy inny dzień. W pokojach pracowali dziennikarze pisząc teksty, a redaktorzy nadawali ostateczny szlif ich pracy.
Tymczasem w gabinecie prezesa trwało spotkanie trzech wspólników. Trudne, wręcz niemiłe. Z korytarzowych plotek wynikało, że jeden z właścicieli prowadził nieczystą grę i próbował wyprowadzać pieniądze z wydawnictwa. Miał utworzyć trzy spółki pośredniczące w drukowaniu magazynów przez „Magnum-X”. Na czele jednej z nich miała stanąć konkubina Cezarego S. i obywatele Ukrainy oraz Rosji.
Jak wykazało późniejsze śledztwo, spotkanie zarządu wydawnictwa nagrał na dyktafonie jeden z jego członków. Dzięki temu wiadomo, że powodem scysji były rozliczenia finansowe. Krzysztof Z. i Andrzej U. zarzucali Cezaremu S., że źle prowadził spółkę, wydawał za dużo pieniędzy i niepotrzebnie korzystał z pośredników. Z rozmowy tej wynika, że Krzysztof Z. i Andrzej U. mieli nawet zamiar donieść na prezesa Cezarego S. do prokuratury.
***
Z ustaleń dziennikarza Wirtualnej Polski: W śledztwie S. twierdził też, że w czasie feralnego spotkania nie było żadnych zarzutów wobec niego ze strony wspólników, „od razu nastąpił wybuch”. Według Cezarego S. wcześniej Krzysztof skarżył mu się słowami: „Choć mamy takie same brzuchy, to mam najmniejsze udziały.” S. mówił też, że Krzysztof Z. kupił na bazarze szablę japońską i granat, by – jak miał mówić S. – sprawdzić, czy można go wnieść na pokład samolotu. „Powiedziałem mu: gratuluję. Dodałem, że grozi za to do 10 lat więzienia” – oświadczył S. Podkreślił, że on sam nigdy nie miał granatu. Ponad wszelką wątpliwość rozmowa między panami na pewno nie była przyjemna.
On chciał nas zabić
W pewnym momencie ciszę w budynku, gdzie działało wydawnictwo „Magnum X”, przerwał odgłos wybuchu.
– Co się stało? Skąd ten wybuch? – rozległy się krzyki.
Przerażeni pracownicy wybiegli na korytarz i zobaczyli wychodzącego z gabinetu prezesa Andrzeja U. Mężczyzna miał czarną, osmaloną twarz, z której kapała krew.
– Dzwońcie po lekarza i pogotowie. On chciał nas zabić! – mówi słabym głosem.
Na korytarzu znaleźli się też Cezary i Krzysztof. Pierwszy z nich miał nóż i zadawał nim ciosy drugiemu w brzuch i klatkę piersiową. Kilka osób widziało, jak nóż wielokrotnie wbija się po samą rękojeść w bezwładne już ciało ofiary.
– Z pomieszczenia zarządu wyszedł również Krzysztof Z. Próbował coś powiedzieć, ale wydobywał się tylko bulgot. Zobaczyłem, jak wyskoczył Cezary S. Koniecznie chciał mu spojrzeć w oczy. Koniecznie. Ale Krzysiek miał oczy zaprószone tym wybuchem i nic nie widział. Cezary S. stanął przy Krzysztofie myśląc, że nie żyje, ale ten wydał dźwięk, coś na kształt ostatniego tchnienia i wówczas prezes wpadł w drugą fazę furii i zaczął zadawać ciosy w leżące ciało – relacjonował jeden ze świadków dramatu.
***
Kilka minut później w siedzibie wydawnictwa była policja i pogotowie. Krzysztof Z. umarł w kałuży krwi. Pozostałych dwóch wspólników karetka zabrała do szpitala. Obaj przeszli operacje. Andrzej U. kilkakrotnie, bo metalowe odłamki granatu uszkodziły mu narządy wewnętrzne. Cezary S. stracił dłoń. Zresztą cud, że w ogóle przeżył. Lekarze początkowo jego stan określali jako krytyczny.
– Obecne ustalenia śledztwa wskazują na to, iż z prawdopodobieństwem graniczącym z pewnością mamy sprawcę i wiemy, kto zarówno zadał razy, jak i kto zdetonował ładunek, natomiast z uwagi na hospitalizację osoby podejrzewanej i z uwagi na jej krytyczny stan, takie czynności na chwilę obecną nie mogą być przeprowadzone – mówił kilka dni później zastępca prokuratora okręgowego Warszawa-Praga Mariusz Piłat.
Musiałem się bronić!
Cezaremu S. detonacja oderwała prawą dłoń i ciężko raniła brzuch. Do szpitala trafił w stanie krytycznym. Sąd zastosował wobec niego areszt na specjalnej sesji wyjazdowej w szpitalu. Prokuratura Okręgowa Warszawa-Praga postawiła S. zarzut zabójstwa Krzysztofa Z. i usiłowania zabójstwa Andrzeja U. Z ustaleń śledztwa wynikało, że podczas spotkania zarządu wydawnictwa doszło do nieporozumienia m.in. na tle rozliczeń finansowych i – zdaniem prokuratury – to właśnie stanowiło tło zabójstwa. Dwaj z członków zarządu zarzucili trzeciemu nieuczciwość i działanie na szkodę spółki.
Cezary nie przyznawał się do zarzucanych mu czynów. Przekonywał, że to Krzysztof Z. groził mu śmiercią i dopuścił się ataku.
– Musiałem się bronić, bo obawiałem się o swoje życie – zapewniał w czasie przesłuchań. – To nie ja przyniosłem granat do siedziby wydawnictwa, musiał zrobić to jeden ze wspólników i któryś z nich go zdetonował. Nie wiem, kto był sprawcą eksplozji.
Wyjaśnienia Cezarego S. były bardzo lakoniczne. Dramat rozegrał się między trzema mężczyznami, ale on bardzo mało pamiętał z tamtych tragicznych wydarzeń. Rzekomo miał być pod wpływem silnych leków. Potwierdził jedynie, że zaatakował Krzysztofa Z. nożem, ale działał w samoobronie. Jak zapisano w aktach śledztwa, to była „nieświadoma reakcja na bezpośredni atak”.
Pamiętam tylko pojedyncze sceny z „Magnum-X”
Proces w tej tajemniczej i zagadkowej sprawie rozpoczął się w styczniu 2014 roku.
– Dowody zebrane w sprawie, jak i opinia biegłego dotycząca obrażeń oskarżonego, wskazują jednoznacznie na jego winę. Nikt inny nie mógł dokonać detonacji. Zaprzeczanie temu przez oskarżonego jest wyłącznie linią obrony. Niepodważalne są również dowody na pozbawienie życia jednej z osób i zranienie drugiej przez Cezarego S. – powiedział dziennikarzom prokurator.
Oskarżony Cezary S. przyjął specyficzną linię obrony. Odmówił składania wyjaśnień, odczytał jedynie przygotowane wcześniej oświadczenie:
– Nie pamiętam dokładnie, co wydarzyło się 10 grudnia. Pamiętam tylko pojedyncze sceny. Widok moich oberwanych palców, widok noża wbijanego mi w brzuch, bezgraniczny strach. Pamiętam, jak nachylał się nade mną policjant albo lekarz. Nie wiem jednak, ile w tym prawdy, a ile zasłyszanych od ludzi i mediów opisów, na ile wytworów mojej wyobraźni. Jestem ofiarą, a nie sprawcą zamachu – zapewniał.
***
Potem mówił o swoich odczuciach:
– Jest mi przerażająco źle i niewyobrażalnie przykro, że następstwem mojej nieświadomej reakcji obrony na bezpośredni atak na moją osobę, jest śmierć wspólnika i zarazem ojca chrzestnego mojego syna. Nie mogę znaleźć słów żalu i próśb o przebaczenie, które mógłbym skierować na ręce jego rodziny. Chciałbym powołać fundację imienia mojego nieżyjącego wspólnika… Nigdy nikogo nie chciałem zabić, ani nawet o tym nie myślałem. Jako ojciec czwórki wspaniałych dzieci, jako jedyne dziecko schorowanej mamy, nigdy nie wplątałbym się w żadną historię z materiałem wybuchowym, ryzykując pozbawienia swoich ukochanych bliskich ich ojca, syna i męża. Nigdy też nie podniósłbym ręki na swoich wspólników, również ojców i mężów, z którymi łączyło mnie ponad 20 lat wspólnej pracy. Jestem wnukiem i synem lekarzy. Mam wpojoną ponad wszystko ochronę życia ludzkiego, a nie jego zabieranie.
Zupełnie inny obraz wydarzeń wyłaniał się z ustaleń prowadzących śledztwo. Opinia pirotechniczna jednoznacznie wskazywała, że granat zdetonował Cezary S. Zawleczka granatu wbiła mu się w ciało. Pogrążały go również zeznania świadków. Ataku na Krzysztofa Z. i kilkunastu zadanych mu ciosów w żaden sposób nie można było nazwać działaniem w samoobronie.
Kara właściwa i sprawiedliwa. Wyrok za zabójstwo w „Magnum-X”
Prokurator zażądał dla Cezarego S. kary 25 lat więzienia. Przed dożywociem uchroniła go jedynie opinia psychiatryczno-psychologiczna. Wynikało z niej, że oskarżony w momencie ataku nożem – ale nie przy wcześniejszej detonacji – miał w znacznym stopniu ograniczoną poczytalność.
Obrońca wnioskował o uniewinnienie jego klienta od zarzutu usiłowania zabójstwa przy użyciu granatu i o „łagodny wyrok” za atak nożem.
Wyrok w tej sprawie zapadł w kwietniu 2015 roku. Cezary S. został skazany na karę 25 lat pozbawienia wolności. Sąd nakazał również oskarżonemu zapłatę 50 tysięcy złotych zadośćuczynienia wdowie po Krzysztofie Z.
Karę 25 lat warszawska Temida uznała za „właściwą i sprawiedliwą”. Wymiar kary sędzia tłumaczyła tym, że Cezary S. chciał zabić dwie osoby. Fakt, że wybuch mógł zabić także samego S., sąd przypisał jego schorzeniu, powodującym „nieadekwatne reakcje” pełne agresji – stąd uznanie jego ograniczonej poczytalności. Sędzia w ustnym uzasadnieniu wyroku dodała, że Cezary S. zataił przed udziałowcami, iż wcześniej zbył swe udziały w spółce na rzecz matki.
Mariusz Kalbarczyk
Ten tekst pochodzi z Detektywa nr 12/2021. Więcej tego typu interesujących tekstów znajdziecie w każdym numerze. Zobacz TUTAJ.