Zabójstwo ze szczególnym okrucieństwem

Leopold L. został zamordowany z zemsty. Aczkolwiek w tym przypadku to chyba nie jest najbardziej właściwe słowo. Stracił życie, ponieważ próbował wyegzekwować od sprawcy naprawienie drobnej szkody w domu.

17 maja 2018 roku, mieszkaniec miejscowości S., w województwie lubelskim, przechodząc przez podwórko rzucił machinalne spojrzenie na posesję sąsiada, Leopolda L., oddzieloną od jego metalową siatką. Drgnął na widok tego, co zobaczył; potem zaczął mrugać i przecierać oczy, bo miał nadzieję, że to tylko złudzenie optyczne. Był wczesny ranek, kiedy większość ludzi nie jest jeszcze gotowa aby mierzyć się ze światem, który nie szczędzi nam niespodziewanych widoków. Niestety, nic mu się nie przywidziało, obraz nie był fatamorganą. Na polu za domem z ziemi wystawały ludzkie nogi. Były to nogi właściciela gospodarstwa.

57-letni Leopold L. nie wylewał za kołnierz, więc sąsiad w pierwszej chwili pomyślał, że musiał mocno przeholować z alkoholem, skoro nie poszedł spać do łóżka, tylko na pole i zamiast przykryć się kocem, zagrzebał się w ziemi. Wiedziony współczuciem postanowił mu pomóc dojść do siebie.

Kiedy stanął nad nim, zaparło mu dech z wrażenia na widok straszliwie zmasakrowanych zwłok. Twarz Leopolda L. pokrywały sińce, zadrapania i krwawe wybroczyny, głowa była zdeformowana, a szyja pocięta. Wkrótce w S. zjawiła się policja i lekarz sądowy, który stwierdził zgon mężczyzny. Ze wstępnych oględzin wynikało, że Leopold L. został dotkliwie pobity a następnie zamordowany. Na głowie 57-letniego mężczyzny widniały liczne wgniecenia, powstałe na skutek uderzeń kawałkiem bruku. Stwierdzono też ślady od ciosów zadanych ostrym narzędziem, a na szyi po podduszaniu.

Natomiast śmierć nastąpiła w wyniku ran występujących na całej powierzchni ciała, między innymi na głowie i szyi. Zadano je nożem kuchennym. Narzędzie zbrodni znaleziono na terenie posesji. Nóż był własnością zamordowanego mężczyzny. Tych ciosów było tak dużo, że dokładną ich liczbę ustalono dopiero w czasie sekcji. Zdaniem lekarza, do zabójstwa doszło na kilka godzin przed znalezieniem zwłok, czyli najprawdopodobniej poprzedniej nocy.

Leopold L. od urodzenia mieszkał w S. Utrzymywał się z renty i uprawiania kawałka ziemi. W tej samej miejscowości, położonej nieopodal popularnego w regionie jeziora, mieszkali jego siostra i brat. Leopold był najstarszym z rodzeństwa. W przeciwieństwie do nich, nie ożenił, ani nie dochował potomstwa, bo nigdy takiej potrzeby nie odczuwał. Pędził żywot starego kawalera, który nie ma za dużo obowiązków, za to wolnego czasu aż w nadmiarze.

– Niektórzy to mu zazdrościli. Mówili: ty to masz klawe życie, Poldek. Żona nie suszy ci o byle co głowy, dzieciaki o jeść nie wołają, możesz robić, co ci się żywnie podoba. Jednak to było tylko takie tam gadanie, w gruncie rzeczy nikt by się z nim nie zamienił. Co to za urok taka samotność, zwłaszcza, gdy człowiek nie jest już młody – powiedzieli miejscowi.

Osoby nieobarczone rodzinami mają więcej czasu niż małżonkowie z gromadką dzieci na realizowanie swoich pasji i zainteresowań. Podróżują, czytają książki, uprawiają sporty, niektórzy zajmują się działalnością społeczną. Ale nie Leopold L. On znał jedną tylko rozrywkę – alkohol.

– Nawet trudno mu się dziwić. Pola miał niewiele, to i roboty mało. A co to za przyjemność siedzieć w czterech ścianach? Ile można oglądać telewizję czy łazić do lasu na grzyby? Wszystko jest dla ludzi, jednak Poldek po wódce zachowywał się nierozsądnie, można powiedzieć, że prowokował los – stwierdził jeden z sąsiadów zamordowanego.

Leopold L. nie dostawał po alkoholu tak zwanego małpiego rozumu. Co to, to nie, pod wpływem był tak samo spokojny i przyjaźnie nastawiony do bliźnich jak na trzeźwo. Natomiast nie znosił pić do lustra. Według niego, tak czynią tylko alkoholicy, a on się za takowego nie uważał. Toteż gdy miał ochotę na kilka głębszych, zawsze szukał towarzystwa.

Nie był jednak wybredny jeśli chodzi o kompanów do kielicha. Libacje zwykle urządzał u siebie w domu, bo tam było najwygodniej. Zapraszał na nie kryminalistów, złodziei okolicznych lumpów, słowem ludzi, których – jak powiedzieli sąsiedzi – lepiej nie spotykać na swojej drodze. Nie raz i nie dwa gorzko żałował swojej gościnności. A to go okradli, a to pobili podczas biesiadowania. Po takich przykrych przygodach przyrzekał sobie, że zerwie te znajomości, ale nie miał na tyle silnej woli, żeby to zrobić. Mijało kilka dni i znowu organizował w domu pijatykę.

Najwidoczniej Leopoldowi L. obojętny był nie tylko status społeczny i materialny kompanów do kieliszka, ale również ich wiek. Gościł zarówno swoich rówieśników jak też znacznie młodszych mężczyzn. Właśnie ci młodzi, zdaniem sąsiadów, zachowywali się najgorzej. Krzyczeli, rozbijali się po nocach. Ale obawiano się zwracać im uwagę.

Zabójstwo ze szczególnym okrucieństwem. Chcesz poznać kulisy tej zbrodni? Sięgnij po Detektywa 9/2023 (tekst Mariusza Gadomskiego pt. Błahy powód zbrodni). Cały numer do kupienia TUTAJ.