Zaginięcie młodego biznesmena

Piotr Antolak, 35-letni biznesmen, z pewnością nie należał do finansowej elity miasteczka, choć z drugiej strony nie miał prawa narzekać na swój los. Bez wątpienia świetlaną przyszłość przerwało zaginięcie biznesmena.

Miał kochającą żonę, dom, samochód, dwie szklarnie, w których zatrudniał kilku sezonowych robotników do prostych prac fizycznych. Gospodarstwo ogrodnicze nie dawało może ogromnych pieniędzy, jakie zarabiali tutaj jego rodzice, ale z drugiej strony wystarczało na dostatnie życie. Nie musiał wydzielać żonie pieniędzy na codzienne zakupy w miejscowych delikatesach, stać ich było na modne ciuchy i wakacje spędzane za granicą.

Wprawdzie ostatnio narzekał w rozmowach z sąsiadami, że interesy idą mu coraz gorzej i chyba będzie musiał rozejrzeć się za nowym zajęciem, ale który z biznesmenów nie narzeka? Prawie każdy utyskuje: na wysokie podatki, bezlitosną konkurencję albo na kooperantów, którzy opóźniają się z dostawami. Antolakowi najbardziej doskwierała konkurencja ze strony wielkich sieci handlowych. On w swoich szklarniach, w zależności od pory roku, uprawiał truskawki, pomidory, ogórki. Część plonów sprzedawał na miejscowym targowisku… ale kiedy otwarto w miasteczku  pierwszy sieciowy sklep spożywczy, część dotychczasowych klientów zaczęła tam chodzić na zakupy i zapomniała o miejscowym targowisku, gdzie wprawdzie towar był może i lepszy, ale i zdecydowanie droższy. 

***

O problemach Antolaka jego sąsiedzi zaczęli sobie przypominać po jego tajemniczym zniknięciu. Nawet po latach niektórzy zachodzą w głowę, co się z nim stało. Każde zaginięcie człowieka to olbrzymia tragedia dla jego najbliższej rodziny. Dla policji to często bardzo trudne śledztwo, szczególnie wtedy, kiedy trudno znaleźć jakikolwiek punkt zaczepienia. Bywają  sprawy beznadziejne, niemal od początku skazane na porażkę, bywają śledztwa intrygujące, kiedy w miarę postępu dochodzenia pojawiają się nowe, zaskakujące wątki. Tak było też i w tej sprawie.

Piotra Antolaka z domowych pieleszy wywabił telefon z miejscowego komisariatu. Kilka minut później wsiadł do swojego mercedesa, którego kupił w komisie przed kilkoma miesiącami  i pojechał do odległego o dwa kilometry komisariatu. Nigdy jednak tam nie dotarł i od tamtej pory zaginął jakikolwiek ślad po 35-letnim mężczyźnie!

***

Zaledwie kilkanaście godzin wcześniej Antolakowie wrócili z dwutygodniowego pobytu na Teneryfie. Byli bardzo zadowoleni z tego urlopu, dzięki któremu choć trochę odpoczęli od nawału codziennych zajęć. Pogoda im dopisywała, humory i towarzystwo jeszcze bardziej, a wspaniałej opalenizny mógł zazdrościć niejeden przyjaciel. Około godziny 21.30 Katarzyna Antolakowa przygotowywała spóźnioną trochę kolację, pan Piotr siedział w fotelu i przeglądał w komputerze maile z ostatnich kilku dni, kiedy zadzwonił domowy telefon.

– Odbierz, bo mam brudne ręce – krzyknęła żona z kuchni. – Ciekawe, kto ma do nas sprawę o tak późnej porze…

***

Kilka sekund później wszystko się wyjaśniło. Dzwonił oficer dyżurny z miejscowego komisariatu, zresztą bliski znajomy Antolaka.

– Przepraszam Piotrek, że niepokoję cię o tak później porze, ale mam taką trochę nietypową sprawę.

– Skoro rozmawiamy, to wal prosto z mostu, o co chodzi. Chyba nie stało się nic złego, dopiero przed kilkoma godzinami wróciłem z Wysp Kanaryjskich.

– No, tak do końca nie wiem… Może niepotrzebnie w ogóle do ciebie dzwonię?!

– Mów, o co chodzi!

Jest u mnie jakiś mężczyzna ze skargą. Twierdzi, że pracował u ciebie w gospodarstwie przez kilka miesięcy i do dzisiaj nie rozliczyłeś się z nim za robotę, podobno jesteś mu winien kilkanaście tysięcy złotych. Powinienem przyjąć od niego oficjalne zawiadomienie i wszcząć śledztwo, ale po co od razu komplikować sobie życie, a nam przysparzać tylko pracy. Może byś wpadł do mnie na kilka minut, to byśmy od wyjaśnili tę sprawę. 

Ale ja nikomu nie jestem winien żadnych pieniędzy! To chyba jakieś nieporozumienie.

Nie wiem czy nieporozumienie, ale on podał twoje imię, nazwisko i adres. A jeśli to pomyłka, to od ręki to sobie wyjaśnicie.

 – To ktoś miejscowy?

Nie, na pewno nie! Widzę go tutaj po raz pierwszy. Nie legitymowałem go jeszcze, więc nie wiem jak się nazywa, ani skąd pochodzi.

Dobra, za kilka minut będę u ciebie. Muszę się tylko przebrać, nie pojadę przecież w szlafroku.

***

Żona, która cały czas w trakcie rozmowy była w kuchni, słyszała tylko fragmenty tamtej rozmowy. Była trochę zaskoczona, kiedy po odłożeniu słuchawki mąż zaczął się przebierać w wierzchnią odzież.

– Kochanie, dzwonił Nowaczyk, mój kolega z komisariatu. Wiesz, jakaś dziwna sprawa. Przyszedł do nich jakiś mężczyzna i mówi, że jestem mu winien jakieś pieniądze. Nie wiem, o co chodzi. Pojadę, wyjaśnię i zaraz wracam – wytłumaczył żonie.

Nie był to pierwszy tego rodzaju incydent. Państwo Antolakowie często zatrudniali robotników sezonowych. Nie pytali ich skąd przychodzą, czym się zajmują, jakie mają kwalifikacje. Dla nich najważniejsze było, by pracownicy mieli sprawne ręce i chęć do pracy. Bywało, że niektórzy próbowali potem wyłudzać od Antolaka nienależne im pieniądze. Jednym nie zgadzała się ilość przepracowanych godzin, inni twierdzili, że szef proponował większą stawkę godzinową albo obiecywał premię za ekstra wydajność. Niekiedy do rozwiązania sporów angażowali policję, ale jeszcze nigdy nikomu nie udało się udowodnić, by Piotr był nieuczciwym człowiekiem. 

Zaginięcie Piotra Antolaka

Wydawało się, że tak będzie i tym razem: pracodawca i pracownik szybko dojdą do porozumienia wyjaśniając sporne kwestie i wszystko będzie w porządku. Dochodziła godzina 22. kiedy Piotr Antolak narzucił na siebie sweterek, bo tamten czerwcowy wieczór był dość chłodny, zabrał ze sobą na wieczorny spacer ukochaną jamniczkę Funię, po czym wsiadł do stojącego w garażu mercedesa. Ulice o tej porze były raczej puste, większy ruch panował… w ogródkach, z których roznosił się zapach grillowanych potraw. Jeden z zapóźnionych przechodniów widział nawet, jak Antolak skręcał mercedesem w uliczkę, przy której znajdowała się komenda policji. Stamtąd, do celu podróży miał już nie więcej jak dwieście metrów.

Mimo to Piotr Antolak nigdy tam nie dotarł. Nie wiadomo, czy w ogóle zaparkował tam samochód, czy w ogóle się zatrzymał. Pełniący tamtej nocy służbę znajomy Antolaka jako oficer dyżurny, już więcej tamtego wieczoru nie nękał go telefonami. Nieznajomy mężczyzna, który miał czekać w poczekalni, wyszedł z komisariatu nie informując o tym funkcjonariuszy. Nie musiał tego robić, ale skoro zależało mu na załatwieniu sprawy, to dlaczego tak nagle się ulotnił?! 

Nie było to dla mnie zaskoczeniem – zeznał potem policjant. – Byłem przekonany, że nieznajomy czeka na Antolaka przed budynkiem, bo – zresztą – sam mu to powiedziałem, że jego były pracodawca przyjedzie za jakieś pół godziny. Pewnie niezręcznie byłoby rozmawiać im w budynku policji, co innego gdzieś na zewnątrz. 

***

Przedłużającą się nieobecnością męża była za to coraz bardziej zaniepokojona jego żona. Mężczyzna obiecywał, że wróci najpóźniej za kilkanaście minut, mijały kolejne godziny, a jego nie było w domu. Nawet nie miała zamiaru kłaść się spać, bo była ciekawa o co chodziło z tym telefonem i jak się zakończyła cała sprawa. Chodziła od okna do okna i z coraz większym niepokojem wypatrywała świateł nadjeżdżającego mercedesa. Wytrwała do 4. nad ranem. Zrezygnowana, a przede wszystkim bardzo zmęczona, położyła się w końcu do łóżka. – Piotrkowi nie mogło się stać nic złego, przecież pojechał na policję. Na pewno zaraz wróci – usprawiedliwiała się w duchu.

Kiedy obudziła się przed dziewiątą rano była sama w łóżku, na podwórku nie było mercedesa. Na komórkę męża nie miała co dzwonić, bo wychodząc z domu nie zabrał jej ze sobą. Nie było również Funi.

Zaginięcie męża. Co się z nim stało?

Pierwsze poszukiwania Piotra Antolaka rozpoczęły się dopiero przed południem, 12 godzin od chwili, kiedy wyszedł z domu. Zaginięcie mężczyzny było szokiem. Jego żona była przekonana, że przedłużająca się nieobecność męża ma związek z zagadkową sprawą, którą zamierzał wyjaśnić w miejscowej komendzie policji. Kiedy jednak pomimo upływających godzin nie pojawił się w domu, złożyła zawiadomienie o zaginięciu męża, psa i samochodu. 

Trzeba było widzieć jej zdumienie i zaskoczenie kiedy dowiedziała się, że Piotr ostatniej nocy nie pojawił się na posterunku policji. Rzeczywiście, wczoraj wieczorem dzwoniono stąd do niego do domu z prośbą, aby przyjechał. Policjanci też byli zaskoczeni, że – pomimo obietnicy rychłego przyjazdu – mężczyzna nie pojawił się tutaj. Skoro wyjechał z domu, a na policję nie dojechał, co zatem mogło się z nim stać? 

Początkowo prowadzącym czynności wyjaśniające funkcjonariuszom policji wydawało się całkowicie niemożliwe, aby 35-letni mężczyzna, tak bez śladu, zniknął na niespełna 2-kilometrowym odcinku drogi, którą tamtego zagadkowego wieczoru miał do pokonania samochodem. Musiało istnieć jakieś logiczne uzasadnienie jego zaginięcia, musieli być świadkowie, którzy coś zauważyli, a ich spostrzeżenia mogłyby nadać śledztwu jakiś nowy impuls. Bez tego pozostawały jedynie hipotezy i niczym nie poparte dywagacje…

Może Antolak niespodziewanie zrezygnował z wieczornego przyjazdu do komisariatu w K., a zamiast tego zdecydował się odwiedzić jakichś znajomych albo partnerów biznesowych. Powszechnie uchodził za odpowiedzialnego człowieka, ale – pamiętajmy, że ledwie co powrócił z dwutygodniowego urlopu – może akurat tamtego wieczoru pozwolił sobie na niestandardowe zachowanie. Może wyjechał gdzieś dalej, może miał po drodze jakiś wypadek i leży biedak gdzieś w szpitalu, a zdenerwowana rodzina nic o tym nie wie!

Jak kamień w wodę

Mijały kolejne godziny, a podejmowane przez policję w takich przypadkach rutynowe działania nie przynosiły żadnego efektu. Nie było go u rodziny, bliższych czy dalszych znajomych. Ani policja, ani pogotowie nie odnotowały żadnego zdarzenia, w którym uczestniczyłby zaginiony mężczyzna, nikt nie widział też jego samochodu.

Żona zaginionego mężczyzny była coraz bardziej zaniepokojona. Byli małżeństwem od prawie dziesięciu lat, doskonale się rozumieli i nie znajdowała żadnego logicznego uzasadnienia tej sytuacji. Faktem było zaginiecie Piotra.

Niezależnie od działań policyjnych, podjęła poszukiwania na własną rękę. Dała ogłoszenie o zaginięciu do kilku lokalnych gazet, umieściła też stosowny komunikat w regionalnej telewizji, obiecując za każdym razem wysoką nagrodę za jakąkolwiek informację o zaginionym mężu. Za kilkanaście tysięcy złotych wynajęła śmigłowiec i dokładnie spenetrowała pobliskie lasy. Miała nadzieję odnaleźć gdzieś w leśnych ostępach porzuconego czerwonego mercedesa, co być może pomogłoby w odnalezieniu męża. Niestety, wszystkie podejmowane przez nią działania nie przyniosły żadnego efektu. Nikt nic nie widział, nie było żadnego odzewu.

Pies się odnalazł, a gdzie jego pan? Zaginięcie biznesmena

Pierwsza iskierka nadziei zabłysła tydzień później. Do mieszkania Antolaków, zapukało dwóch nieznajomych mężczyzn z zaginioną jamniczką Funią. Wprawdzie czuć było od nich alkohol, ubranie też nie było pierwszej świeżości, ale kobieta od razu zaprosiła ich do pokoju…

– Gdzie ją panowie znaleźli? – zapytała ich z nadzieją w głosie, że za chwilę wyjaśni się los zaginionego męża.

Czy to zaginięcie miało szczęśliwy finał? odpowiedzi szukaj w Detektywie 1/2021 (tekst Leona Madejskiego pt. “Wyszedł i już nigdy nie wrócił). Cały numer do kupienia TUTAJ.