Zbigniew W. sfingował własną śmierć

W latach 90. XX wieku był znanym i szanowanym biznesmenem z Poznania. Sponsorował tamtejszą policję, przy czym sam był na bakier z prawem. Najbliższe lata miał spędzić za kratami. Ponieważ nie zamierzał odkupić swoich win, postanowił… umrzeć. Pierwszy raz (bo historia będzie miała ciąg dalszy), Zbigniew W. sfingował własną śmierć w 2004 roku.

Sfałszował kartę zgonu, która poświadczyła zawał serca. Z tak przygotowanym dokumentem wysłał swojego przyjaciela do Urzędu Stanu Cywilnego, by ten odebrał akt zgonu. Zbigniew W. odetchnął pełną piersią – wyrok anulowano, a dwie kolejne sprawy sądowe umorzono. Mężczyzna ukrywał się aż do 2006 roku. To nie było trudne, ponieważ posługiwał się sfałszowanym francuskim prawem jazdy. Podczas tych lat Zbigniew W. vel Alain F. nie próżnował – jedno mieszkanie sprzedał jednocześnie dwóm różnym osobom, ukradł samochód i zdążył go sprzedać.

W międzyczasie na jaw wyszedł fakt sfałszowanej karty zgonu. Ustalono, że mężczyzna żyje i posługuje się fałszywymi danymi. Po raz kolejny trzeba było się ukrywać. Wówczas oszust zgłosił swoje zaginięcie na policji, a następnie… zmarł. Drugi raz. Miał zginąć pod kołami pociągu. Tożsamość denata potwierdził jego syn, który następnie wyprawił mu pogrzeb. Na grobie systematycznie pojawiały się świeże kwiaty i bez przerwy paliły znicze, które przynosił denat we własnej osobie. Oszustwo wyszło na jaw przy okazji śledztwa dotyczącego mafii paliwowej. Mężczyzna, który „umarł” dwa razy, został postawiony przed sądem.

Nie tylko Zbigniew W., który sfingował własną śmierć

Żyją po śmierci. Można zaryzykować twierdzenie, że dostali drugie życie, niczym bohaterowie komputerowych gier. Tymczasem brak w tym magii i medycznych cudów. Nie ma też tych biblijnych. Jest tylko głupota. Lekkomyślność, czasem pazerność. Pozorują własną śmierć. Bynajmniej nie po to, by zobaczyć, jak wygląda życie po drugiej stronie. Pobudki są nieco bardziej prozaiczne. Proste. Głupie.

Po wpisaniu w internetową wyszukiwarkę dwóch prostych słów: „pozoracja śmierci”, na jednej z pierwszych pozycji pojawia się praktyczny poradnik mówiący „jak najskuteczniej upozorować własną śmierć”. I choć może wydawać się to mało mądrym żartem, przez niektórych ta fraza przerabiana jest na wszystkie sposoby. Łącznie z tym obejmującym ćwiczenia praktyczne.

„Umierają”, by żyć. Wierzą w życie po „śmierci”. To jednak bywa zaskakująco krótkie, pełne nieprzewidzianych zwrotów akcji. Historia zna jednak przypadki, kiedy pozoracja śmierci wychodzi na jaw dopiero po… prawdziwej śmierci.

Chcesz poznać inne przypadki, gdzie ktoś upozorował własną śmierć? Sięgnij po Detektywa 4/2022 (tekst Anny Rychlewicz „Życie po (upozorowanej) śmierci”. Cały numer do kupienia TUTAJ.