Wyrodna córka znęcała się nad matką…

Znęcała się nad matką. Od dłuższego czasu z niezwykłą zaciekłością pielęgnowały w sobie gniew i nienawiść. Pożywką były niemal codzienne wyzwiska, kłótnie, szykany. Do sprawy o alimenty było źle, po sprawie jeszcze gorzej…

Janina Markowska rozpisała po połowie swoje hektary na córkę i syna, przy którym wraz z mężem dożywała
          w Przejmie Wysokiej, gmina Szypliszki. Wkrótce Mierkowska, jak ją tu wszyscy nazywali, prosiła swoje dzieci o wsparcie. Błagała, straszyła, ale żadne nie poczuwało się do podrzucenia od czasu do czasu starowinom paru groszy na własne potrzeby. A przecież nie pozostawili sobie nie tylko świnki, ale nawet kurki czy przymilnego pieska.

Łaskawy chleb powoli zaczął odbijać się im czkawką. Zdecydowała się więc na drastyczny krok i wniosła pozew o przyznanie jej alimentów od własnych dzieci. Chodziło o parę złotych na „zaspokojenie podstawowych potrzeb życiowych”, jak napisała w pozwie za podpowiedzią mecenasa. Już na sali usłyszała, że jest wyrodną matką, która ciąga swoich po sądach. Sędzia pochylił się nad jej losem i zasądził po 100 zł miesięcznie od pozwanych.

Marianna, mieszkająca z mężem w sąsiedniej wiosce, nie wiedzieć czemu, czuła się pokrzywdzoną obrotem sprawy, doszukując się niesprawiedliwości sądu, a przede wszystkim haniebnego postępowania rodzicielki, która zrobiła jej sprawę. Zapamiętano, że na korytarzu sądowym w Suwałkach odgrażała się, że taką wyrodną matkę powinno się udusić jak psa, kości spalić i po polach popiół rozsypać, żeby nic z niej nie zostało.

Znęcała się nad matką

Choć wyrok się uprawomocnił, ona zawzięła się, nie dawała rodzicom ani grosza. Nie spodziewała się, że w jej domu pojawi się komornik. Nazwał ją złośliwym alimentatorem. Nie potrafiła uwolnić się od gniewu, nienawiści, pragnienia zemsty. Stale towarzyszyła jej tylko jedna myśl dotycząca matki. Owładnęły nią nerwica, frustracja i w końcu obsesja. Narastało w niej uczucie gniewu, a także poczucie krzywdy, zawiści i pogardy. Nie potrafiła z siebie tego ciężaru zrzucić. Nikt w porę nie dostrzegł załamania się jej linii życiowych. Co skutkować musiało osłabieniem hamulców uczuciowych, a w konsekwencji rozwaleniem psychiki. Coraz mocniej zaciskała pięści na widok rodzicielki. W ich relacjach nic się nie zmieniło, córka nie rozumiała matki, matka córki.

Emocji nie wyciszył ani świąteczny czas, ani nadchodzący Nowy Rok 1966. Wpadła do matki nie z prezentem, życzeniami, tylko z krzykiem na ustach. Nie zwróciła uwagi na ulepione papierowe łańcuchy, srebrzące się orzechy włoskie, tekturowe aniołki i na czubie świerka przytarganego z lasu, gwiazdy ze słomek. Gruba, krępa, silna, zarzuciła matce pętlę z powroza na szyję i poprowadziła na podwórko.

***

Ojciec, który przed wielu laty przywiózł ładną, szczupłą, średniego wzrostu dziewczynę z Lubowa na Litwie i wkrótce się z nią ożenił. Chciał zaprotestować przeciwko takiemu traktowaniu matki, starowinki o twarzy poradlonej siecią zmarszczek. Jednak jego pozycja w rodzinie była żadna.

– Leżysz, to leż, choruj se, ale niech cię nic więcej nie interesuje – powiedziała mu, zmagającemu się trzeci dzień z rwą kulszową. – Nie wtrącaj się, bo i ciebie to spotka!

Ojciec odwrócił się do ściany i zaczął się modlić.

Leżącą na ziemi matkę przycisnęła kolanem. Do piwnicy wciągnęła już ciało za bezwładne ręce. Ukryła pod szaflikiem, skrzynią do mieszania zaprawy.

Gospodarstwem, takich jak w Przejmie Wysokiej było wtedy wiele, składającym się z drewnianego domu, stodoły i podpiwniczonego chlewa zarządzał od niedawna żonaty syn. Ponoć młodych nie było wtedy na miejscu.

Z każdym dniem ludzie tu i w Wygorzelu między sobą zaczęli coraz częściej gadać, że starej Mierkowskiej, nie widać ani w sklepie, ani na żadnym nabożeństwie czy na drodze. Jakiś mężczyzna pewnej niedzieli pojawił się przed kościołem parafialnym pw. Matki Boskiej Częstochowskiej w Becejłach z gotową tezą i powiedział z pełnym przekonaniem, że Markowska została zamordowana i pokrojona. Stojący obok, jak na rozkaz, odwrócili się od szalonego.

– To zbrodnia zrodzona z nienawiści – wyrokował. – Z zatracenia.

Znęcała się nad matką

Nikt jego słów nie traktował poważnie, bo niby z jakiej racji. Nadal było po staremu, sprawy rodzinne na wsi od zawsze załatwiane są w rodzinie. Trzeba powiedzieć sobie, że reakcja i działania poszukiwawcze milicji były mocno opóźnione i niedbałe. Co spowodowało liczne komplikacje i znacznie utrudniło pełne wyjaśnienie okoliczności zaginięcia, jak i zabójstwa. Wtajemniczeni utrzymują, że wprawdzie sprawie poszukiwawczej Janiny Markowskiej nadano całkiem zgrabny i odpowiadający prawdzie kryptonim „Zagadka”, to w efekcie nic z niej nie wynikało.

Chcesz poznać kulisy tej sprawy? Sięgnij po Detektywa Wydanie Specjalne 2/2023 (tekst Jerzego Kirzyńskiego pt. Córka katem matki). Cały numer do kupienia TUTAJ.