Felek Zdankiewicz: król warszawskich złodziei?

Felek Zdankiewicz kilkadziesiąt lat temu został okrzyknięty królem warszawskich złodziei. To o nim stołeczna ulica śpiewała popularną w złodziejskich kręgach piosenkę jako o zabójcy trzech policyjnych agentów, gdy ci przyszli go aresztować. To właśnie jemu – „polskiemu urlopownikowi” – było „żal koleżków rzucić”, gdy dostał przepustkę czy też zdezerterował z wojska, jak chcą niektórzy. Nie zawahał się w obronie swej wolności użyć „majchra” czyli „kosy”, jak i wówczas nazywano nóż sprężynowy. Czy rzeczywiście był tak groźnym przestępcą?

Felek (właściwie Feliks) przyszedł na świat w Warszawie w 1858 w dość typowej rodzinie – ojciec był ślusarzem, a matka prowadziła sklep w kamienicy należącej do jednego z arystokratów. W młodym wieku odkrył jednak, że paranie się uczciwą pracą nie ma sensu, skoro szybciej można zarobić imając się nielegalnych zajęć. Jako nastolatek zaczął uczyć się złodziejskiego fachu, a dokładniej rzecz ujmując specjalizował się w kradzieżach kieszonkowych.

W Warszawie działało wówczas kilka lub nawet kilkanaście takich „szkół”. Nauka nie należała w nich do łatwych – młodzi adepci często dostawali łomot od swoich nauczycieli. Miało to wzbudzić strach przed wsypaniem ich w razie zatrzymania przez policję. Uczono nie tylko samej sztuki kradzieży, ale także pisania i podstaw rachunkowości.

Młody Felek po raz pierwszy trafił do policyjnej kartoteki po tym, gdy nie udało mu się ukraść szpilki od krawata rosyjskiemu urzędnikowi w Ogrodzie Saskim.

Felek Zdanskiewicz: czas spędzony w wojsku

Rozwijającą się „karierę” w złodziejskim fachu przerwało powołanie do carskiego wojska. Felek musiał opuścić mieszkanie przy ulicy Bednarskiej, w którym mieszkał z kochanką Michaliną Wieczorkowską, ponieważ został wysłany na służbę do Rygi.

Wesołe życie żołnierza jednak mu nie wystarczało. Ggdy tylko mógł, to parał się swoim wyuczonym przed wyjazdem fachem, w czym towarzyszył mu znajomy z Warszawy. Po jakimś czasie otrzymał od przełożonych zgodę na tymczasowe opuszczenie jednostki – był to znany z ballady „urlop sześciotygodniowy”.

Zdankiewicz po powrocie do Warszawy odwiedził swoją dawną kochankę, ale srogo się rozczarował – okazało się, że ta w czasie jego nieobecności znalazła sobie nowego partnera. „Krwawy Feluś” odreagowywał tę sytuację imprezując z kolegami przez kolejne sześć tygodni.

Z przepustki nie wrócił, więc zainteresowały się nim odpowiednie służby. Z piosenki dowiadujemy się, że schwytanie go to zasługa kochanki, ale bardziej prawdopodobna wersja mówi, że żandarmi zatrzymali go dzięki rutynowemu sprawdzaniu adresów, pod którymi mógł przebywać.

Funkcjonariusze nie przeszukali dokładnie Zdankiewicza i był to ogromny błąd. Po przetransportowaniu go do aresztu Felek nagle wyciągnął nóż i ugodził jednego z żandarmów w brzuch, a następnie ranił kolejnych dwóch i uciekł. Jeśli wierzyć opowieściom, żaden z nich nie przeżył. Zdankiewicz szybko został schwytany i osadzony w Cytadeli Warszawskiej, gdzie miał być wykonany na nim wyrok śmierci, ale został zmieniony na dożywotnią katorgę.

Felek Zdankiewicz: czas wygnania

Istnieje kilka wersji dotyczących tego, co działo się w trakcie odbywania kary w dalekiej Rosji. Wiadomo, że Zdankiewicz trafił tak daleko, jak tylko mógł – na wyspę Sachalin, leżącą nieopodal Japonii. Tam podobno spędził 12 lat w celi, przykuty łańcuchami do ściany (co jest mało prawdopodobne – zapewne po prostu pracował fizycznie).

Sam zainteresowany po latach opowiadał też, że w pewnym momencie uciekł wraz z trzema kompanami łodzią i przez ponad 2 tygodnie dryfował po lodowatym morzu, żywiąc się… mięsem jednego z kolegów. Czy to prawda? Cóż, tego zweryfikować się nie da.

Do Warszawy wrócił po zakończeniu I wojny światowej. Podobno walcząc po rosyjskiej stronie w wojnie rosyjsko-japońskiej wsławił się bohaterskimi czynami, za które otrzymał między innymi Krzyż Świętego Jerzego. Wiarygodność tych wydarzeń również jest dyskusyjna – w niektórych źródłach pojawiają się informacje, że Zdankiewicz bynajmniej nie uczestniczył w walkach, a dokumenty potwierdzające jego wojskową przeszłość wyrobił za zrabowane pieniądze. Tak czy inaczej, mógł dzięki nim wrócić do kraju. Zajmował się tym, co umiał najlepiej, a więc kradzieżami.

Ostatni wyskok

O Zdankiewiczu zrobiło się głośno pod koniec lat dwudziestych XX wieku, gdy Warszawa dowiedziała się o zabójstwie 60-letniej handlarki Józefy Wrześniewskiej. Winnym zbrodni był 25-letni Władysław Strzelczyk, zdun, który naprawiał u niej piec. Zwłoki powiesił na haku od lampy, aby upozorować samobójstwo.

W śledztwie Strzelczyk twierdził, że zbrodni dokonał za namową Zdankiewicza. W sądzie jednakże całą winę wziął na siebie, bo mu widocznie było nijako publicznie „sypać” nestora warszawskich złodziei. Zdankiewicz – oświadczył – o niczym nie wiedział. Jeden ze świadków słyszał jednak rozmowę obydwu przestępców, w której Zdankiewicz powiedział wyraźnie, że „czas z babą skończyć”. Innych dowodów nie było i „Krwawy Felek” skazany został tym razem tylko na 3 lata więzienia za paserstwo. Strzelczykowi sąd wymierzył karę 15 lat ciężkiego więzienia. Na początku października 1928 roku Sąd Apelacyjny zatwierdził oba te wyroki.

Po odbyciu kary Felek Zdankiewicz znów brylował w podrzędnych knajpach. Twierdził, że napisał swe pamiętniki, ale kilkanaście kajetów zawierających historię jego życia ktoś mu ukradł w więzieniu. Jeśli tak było rzeczywiście, to obeszło się bez większej straty: ktoś, komu opowiedział swoje dzieje, opublikował w „Roju” maleńką broszurkę, ale nie była to pasjonująca lektura – zwyczajne banały.

Bohatera swojej opowieści autor ów – H. Czerwiński tak scharakteryzował, gdy „dziadzio Feluś” dożywał już swych dni: „Bujna, siwa czupryna, biała broda, świetny wzrok, znakomity słuch, tylko nogi obolałe od siedzenia w więzieniach”. I dalej: „W miękkim kapeluszu, szarym ubraniu i brązowym palcie, z nieodstępną lachą, na której się opiera, robi wrażenie jakiegoś zasłużonego weterana, poczciwego jakiegoś obywatela – staruszka. Nie wygląda na kryminalistę znającego prawie wszystkie więzienia w Polsce i Rosji. Mógłby objąć katedrę złodziejską w akademii przestępczej”.

Łącznie Felek Zdankiewicz spędził w różnych więzieniach niemal 40 lat życia. Zmarł w przytułku dla starców w latach trzydziestych.

Felek Zdankiewicz: ballada, którą śpiewała ulica

Felek zdankiewicz był chłopak morowy

Przyjechał na urlop sześciotygodniowy

Ojra tarira ojra tarira ojra tarira raz dwa trzy

Urlop się kończy czas do wojska wrócić

Ale felusiowi żal koleżków rzucić ojra

Nie tak koleżków jak swojej kochanki

U której przebywał wieczory I ranki ojra

Wreszcie go schwytali grudnia trzynastego

I zaraz odwieźli do biura śledczego ojra

A z biura śledczego wypuścić nie chcieli

Felka zdankiewicza pod kluczyk zamknęli ojra

Lecz feluś nie gapa już nóż swój otwiera

Przebił czajkowskiego na fuksa naciera ojra

Ledwie wyskoczył za bramę ratusza

Wsiada do dorożki na warszawę rusza ojra

A w tej dorożce miał czasu troszkę

Więc kazał się zawieźć aż na czerniakowskie ojra

A z czerniakowskiej do domu swojego

Żeby opowiedzieć mańce coś nowego ojra

Połóż się feluś boś ty jest pijany

Połóż się feluś boś ty nie wyspany ojra

Kładzie się feluś do snu kamiennego

A kochanka jego do biura śledczego ojra

Panowie agenci prędko pospieszajcie

Felka zdankiewicza na łóżku schwytajcie ojra

Panowie agenci prędko pospieszyli

Felka zdankiewicza podczas snu nakryli ojra

Jedzie kibitka wąziutką uliczką

A koledzy jemu zdrowia szczęścia życzą ojra

Ach wy koledzy czyż wy nie żyjecie

Czy wy mojej mańce życie darujecie ojra

Nie martw się o feluś my jeszcze żyjemy

I tą twoją mańkę smykiem podsuniemy ojra

Młoda felusiowa już w grobie spoczywa

A my na konto chluśniem sobie piwa

Żródło: facetpo40.pl, gazeta.pl, Express Poranny (rocznik 1927), magazyndetektyw.pl

Na zdjęciu: Feliks Zdankiewicz – bohater ballad i opowieści na Sielcach i Czerniakowie. Na zdjęciu z opisem z 1927 roku z Expressu Porannego