Grzegorza Bułkę, już w szkole średniej, złośliwie przezwano Hrabia, co mu najwyraźniej przypadło do gustu. Z czasem dorobił do przezwiska legendę o rzekomej babce – hrabiance, która popełniła mezalians wychodząc za swego guwernera. Zadzierający nosa młodzian starał się też imponować otoczeniu tym, co uważał za hrabiowskie maniery i brzydził się wszelką pracą. Takie podejście do życia zaowocowało w ten sposób, że po maturze nie zagrzał miejsca w żadnej pracy.
Zarabianiem na życie nie musiał się zamartwiać. Był jedynakiem, a rodzicom powodziło się nieźle: ojciec był majstrem w spółdzielni budowlanej, matka – kierowniczką sklepu. W latach 70. ubiegłego stulecia pozwalało to rodzinie na spokojne, a nawet dostatnie życie.
Hrabia ma własną kasę
Kieszonkowe od rodziców wystarczało Grzegorzowi. Jednak na niewiele przyjemności, do których należały w pierwszym rzędzie hulanki w nocnych lokalach i zaliczanie „lasek”. Niezmiernie więc się ucieszył, gdy jeden z bywalców jego ulubionego lokalu podsunął mu doskonały pomysł na zarabianie forsy.
– Pojechałbyś kilka razy w miesiącu do „enerdówka” i na towarze zarobisz za tydzień roboty jak dyrektor!
– Jasne, że mogę wyskoczyć po towar, ale co ja z tymi fantami będę robić? Kram postawię na targu jak byle przekupka?
– O to się nie martw. Moja znajoma bierze wszystko, jak leci i płaci od ręki żywą gotówką. Chcesz, to jutro wpadniemy do niej i sama ci powie, na czym jest największa przebitka.
***
Na przemycie z Niemiec dawało się nieźle zarobić, ale Hrabia nie zamierzał zadowalać się byle czym. Miał większe ambicje, co w jego przypadku oznaczało codzienne hulanki w najlepszych lokalach. Szybko zorientował się, że wyprawy po towar „przemytnikiem”, jak nazywano pociąg wypełniony drobnymi handlarzami, to zajęcie zbyt męczące i nadające się dla ludzi pozbawionych wyobraźni. Ot, takich jak jego dawni, szkolni koledzy. Dla nich dorobienie paru setek za kurs po towar do chudej pensji to było naprawdę coś!
– Ty, Hrabia, jesteś w czepku urodzony. Nie pracujesz, a prowadzasz takie panienki, że szkoda gadać. I w ogóle, balujesz co wieczór. Skąd masz tyle forsy? – zagadnął go kiedyś Maciek.
– Główka pracuje! Jak chcesz zarobić, to ci pomogę. Ale zapamiętaj sobie raz na zawsze – interesy robisz tylko ze mną. Nawet twojej Kaśce ani mru mru.
– Kaśka, jak każda baba chce, byśmy się raz dwa pobrali i założyli książeczkę mieszkaniową. Ale na wkład potrzebna jest forsa, rozumiesz.
– No to wpadnij któregoś wieczora do „Podmiejskiej”. Tak do 8., bo potem jestem gdzie indziej. Tam sobie obgadamy co i jak.
***
Teraz to Maciek dostawał „zamówienia” i dostarczał towar Hrabiemu, który, nic nie robiąc, dzielił z nim zyski pół na pół. Po kilku tygodniach Maciek nieśmiało spytał, czy Hrabia nie miałby ochoty „zatrudnić” też jego przyszłego szwagra,. A ten z kolei polecił wkrótce także swego kumpla. Interes kręcił się jak złoto i Hrabia nie nadążał z wydawaniem forsy. Taką kasę trzeba było w coś zainwestować, bo każdy interes – zgodnie z odwiecznym prawem ekonomii – musi się rozwijać. Nie tylko przecież na salamandrach i śpiochach można nieźle zarobić i nie tylko w enerdówku. A Hrabia miał głowę na karku nie od parady. Nauczył się handlować markami i dolarami. Osobiście zbadał rynki „wschodnie” i „południowe”, sprytnie oceniając, co gdzie można kupić i gdzie sprzedać z dużym zyskiem.
W latach 80. miał już swoją siatkę kurierów i stałe szlaki handlowe. Zrezygnował z kłopotliwego handlu towarami, nastawiając się wyłącznie na waluty i złoto. A to, że kurier przemycał przy okazji na swoje konto kawior, kożuchy, ręczniki czy kryształy było nawet korzystne, bo maskowało główny cel przemytniczych wypraw.
Dobrane towarzystwo
Ulubionym lokalem Hrabiego, z którego wychodził zazwyczaj dopiero nad ranem, była Magnolia. Z recepcji wchodziło się na prawo do restauracji, na lewo – na piętro, do pokoi hotelowych. W dzień, chociaż hotel i restauracja znajdowały się blisko centrum i dworca kolejowego, ruch panował tam niewielki. Za to w godzinach wieczornych restauracja zaczynała wypełniać się do ostatniego miejsca i tętnić gwarem nieomal do świtu. Przy dźwiękach modnych szlagierów snuły się na parkiecie pary stałych i przygodnych bywalców – tych ostatnich było zazwyczaj niewielu, bo Magnolia miała swoje tajemnice i liczne grono stałych klientów.
Obsługa była dyskretna i nikt nikogo nie pytał, czym się zajmuje ani jakie sprawy omawia się przy stolikach i barze. Oczywiście – domyślano się tego i owego, ale w tym lokalu każdy stały bywalec miał nad sobą parasol ochronny szefa: panowie ubijający swoje niejasne interesy, „damy” do towarzystwa, ulatniające się co jakiś czas z gośćmi restauracji do hotelu na piętrze, a nawet przydzielony knajpie stały „bezpieczniak”, zwany tutaj Smutnym Olem, albo po prostu Smutasem.
Hrabia był szanowany
Hrabia był tu mile widziany i szanowany. Elegancki, szarmancki, zazwyczaj w towarzystwie pięknych kobiet, wydawał w lokalu duże sumy i rewanżował się obsłudze sutymi napiwkami. Nie mogło ujść uwadze kelnerek i kelnerów to, że – oprócz pięknych kobiet – przy jego stoliku dłużej lub krócej przesiadują różni goście. Wiadomo było wszystkim, że Hrabia w razie czego może zawsze służyć pożyczką „zielonych”, a jeśli jakiś klient spłukał się i do rachunku musiał kelnerowi dorzucić rodzinny sygnet czy ślubną obrączkę, Hrabia z marszu służył wymianą złota na „żywą” gotówkę po dość korzystnym kursie.
Korzystały z pożyczek Hrabiego nawet lokalowe prostytutki, jeśli miały kłopoty finansowe, a to, mimo niezłych zarobków, zdarzało im się dość często. One też lubiły szastać pieniędzmi nie oglądając się na to, co będzie jutro. O pożyczkę – i to dość dużą – poprosiła kiedyś Hrabiego także Mariola, najładniejsza z prostytutek Magnolii i robiąca wrażenie najbardziej rozsądnej.
– 300 dolarów? Po co ci aż tyle? Zresztą, nie moja sprawa… – Hrabia sięgnął po portfel.
– Dzięki. Oddam w ratach najszybciej, jak się da. Aha, uważaj na Rudą Baśkę. Zdaje mi się, że ma za dobre kontakty ze Smutasem.
– Będę uważać. Ale ty chyba nie kablujesz?
– Ja się nie awanturuję z klientami i Smutas nie ma na mnie żadnego haka.
Faktycznie, Mariola była dość nietypowa w gronie restauracyjnych prostytutek: wybredna, z byle kim się nie zadawała i w odróżnieniu od koleżanek po fachu nigdy nie brała do ust alkoholu.
Chcesz wiedzieć jak zakończyła się ta historia? Sięgnij po Detektywa 4/2021 (tekst Barbary Marcinkowskiej pt. „Nie wierz nigdy kobiecie”). Do kupienia TUTAJ.