Jan Ullrich – wyskoki podwójnego mistrza olimpijskiego

Na stoliku nocnym stały butelki po alkoholu, a na łóżku leżał krępy mężczyzna w średnim wieku. Jego tożsamość była policjantom znana. Oto stał, a właściwie leżał przed nimi triumfator Tour de France i podwójny mistrz olimpijski w kolarstwie, Jan Ullrich. Teraz bynajmniej na sportowca nie wyglądał. Miał przekrwione oczy, błędny wzrok i nieskoordynowane ruchy.

Villa Kennedy to luksusowy hotel we Frankfurcie nad Menem, położony przy ruchliwej Kennedyallee. Dysponuje 163 pokojami, kilkoma salami konferencyjnymi, barem, restauracją i wspaniałym apartamentem prezydenckim. Cena pobytu w zwykłym dwuosobowym pokoju to bagatela 400 euro. Na taki luksus stać nielicznych, w hotelu zatrzymywały się więc zwykle grube ryby z grubymi portfelami. Tacy ludzie nie wszczynają burd i stronią od rozgłosu, mogłoby się więc wydawać, że hotelowi skandal nie grozi. Nic z tego. Wystarczył pewien nieodpowiedni gość i znalazł się na ustach nawet tych, którzy dotąd oglądać go mogli co najwyżej od zewnątrz.

Kolarz w „kiepskiej” formie

Skandal wybuchł 10 sierpnia 2018 roku. Tego dnia, tuż przed godziną 6 rano z jednego z hotelowych pokoi wybiegła z krzykiem młoda kobieta. Krzyczała tak donośnie, że obudziła połowę gości i postawiła w stan pełnej gotowości obsługę hotelu. Zatrzymana przez jednego z pracowników próbowała coś powiedzieć, ale dopiero gdy się uspokoiła, można było zrozumieć, o co jej chodzi. Kobieta twierdziła, że została napadnięta i że próbowano ją zabić. Nie było wyjścia. Trzeba było wezwać policję, choć każdy przeczuwał jakie będą tego konsekwencje. Domyślano się, że zaraz po policji do Villa Kennedy zjadą paparazzi.

Policjanci z 8. okręgu frankfurckiej policji przybyli niezwłocznie. Pod troskliwym okiem personelu hotelowego kobieta tymczasem doszła już do siebie. Okazało się, że ma na imię Brandy, 31 lat i że jest miejscową „damą do towarzystwa”. Choć pochodziła z Konga, potrafiła dość składnie opisać to, co ją spotkało, po czym wskazała pokój, w którym, jak twierdziła, doszło do zamachu na jej życie.

Jan Ullrich leżał na podłodze

Pokój wyglądał jak inne pomieszczenia klasy delux tego pięciogwiazdkowego hotelu. Trzydzieści pięć metrów kwadratowych, ciężkie, drewniane biurko, podwójne łóżko z grubym, wygodnym materacem, gęsto tkany dywan pochłaniający każdy dźwięk i obszerna łazienka na zapleczu. Wszystko typowe z jednym wszakże wyjątkiem – na stoliku nocnym stały butelki po alkoholu, a na łóżku leżał krępy mężczyzna w średnim wieku. Jego tożsamość była policjantom znana. Oto stał, a właściwie leżał przed nimi triumfator Tour de France i podwójny mistrz olimpijski w kolarstwie, Jan Ullrich. Teraz bynajmniej na sportowca nie wyglądał. Miał przekrwione oczy, błędny wzrok i nieskoordynowane ruchy.

Ogólnie mówiąc kolarz był w kiepskiej formie, a przyczyny tego stanu rzeczy spoczywały w zasięgu jego ręki. Butelki po alkoholu wskazywały, że Ullrich jest pijany jak bela, a biały proszek świadczył, że do tego wszystkiego jest jeszcze naćpany. Choć policjanci próbowali nawiązać z nim kontakt, było to trudne. Jan Ullrich w zasadzie milczał, ale za to Brandy mówiła dużo. Kobieta twierdziła, że sportowiec chciał ją zamordować i dusił ją tak mocno, że zrobiło jej się ciemno przed oczami.

     – Nadal czuję ból w gardle… – kobieta skarżyła się później przed kamerami. – Zwłaszcza przy przełykaniu. Do tego prawe ramię mnie boli i nie wiem, czy kiedykolwiek wróci do normy. Poza tym myślę, że potrzebuję pomocy psychologicznej…

Brandy rzeczywiście potrzebowała pomocy. Na ciele miała ślady przemocy fizycznej, głównie siniaki, krwiaki i zaczerwienienia na szyi. Pod nadzorem lekarza kobietę odwieziono do szpitala, Ullrich zaś miał trafić do aresztu, tyle że nagle ożył. Gdy próbowano założyć mu kajdanki, zaczął bronić się rękoma i nogami, nie chciał też opuścić pokoju. Z hotelu wyprowadzono go siłą po dłuższej chwili.

Upadły idol

Kłopoty Ullricha z alkoholem, narkotykami i prawem były tak długie jak długa była lista jego sukcesów sportowych. Urodzony w Rostoku, w 1973 roku, w czasach, gdy NRD miało się jeszcze całkiem dobrze, Jan ścigał się na rowerze już w podstawówce. W wieku 11 lat trafił do szkoły sportowej w Berlinie, a 2 lata później był już mistrzem kraju. Upadek muru berlińskiego nie był zbyt korzystny dla jego kariery sportowej. Zamknięto szkołę, do której uczęszczał i na kolejne sukcesy przyszło mu trochę poczekać. Te jednak przyszły. W 1993 roku Jan został mistrzem świata amatorów, a krótko po tym przeszedł na zawodowstwo.

Trafił do kolarskiej grupy Telekom, ale w 1996 roku nikt jeszcze na niego nie stawiał. Podczas Tour de France miał wspierać Duńczyka Bjarna Riisa i spisał się tak dobrze, że zajął drugie miejsce. Rok później miało być podobnie. Wtedy Riis również miał wygrać, ale stało się inaczej. Duńczyk nie wytrzymał tempa i ostatecznie to Jan Ullrich założył koszulkę lidera. Wygrał Tour de France i z dnia na dzień stał się sławny.

W Niemczech zyskał tak wielki rozgłos, że nie mógł przejść przez ulicę nie złożywszy wcześniej kilku autografów i nie uścisnąwszy kilkunastu rąk. Prasa ochrzciła go „Cesarzem roweru”, a ponieważ miał dopiero 24 lata wróżono, że na długo zdominuje „Wielką Pętlę”. Nic z tego. W 1998 roku Tour de France wygrał Włoch Pantani, a później rozbłysła gwiazda Amerykanina Lance`a Armstronga. Przez 4 lata Jan Ullrich zadowalać się musiał drugim miejscem, chociaż święcił inne triumfy. W 2000 roku został mistrzem olimpijskim w wyścigu ze startu wspólnego, dwukrotnie (w 1999 i 2001) zdobywał tytuł mistrza świata w jeździe na czas, a w 1999 roku triumfował w Vuelta a España.      Zapowiedź przyszłych kłopotów pojawiła się w 2002 roku…

Poznaj burzliwe życie Jana Ullircha i sięgnij po Detektywa 5/2021 (tekst Pawła Pizuńskiego pt. “Wyskoki >Cesarza roweru<“. Do kupienia TUTAJ.