Kluby go-go: kulisy seksbiznesu

Kluby go-go… Większość takich miejsc na rozrywkowej mapie Polski jest podobna do siebie. Ekskluzywne, dyskretne wnętrze, przyciemnione światła, taniec na rurze, napaleni faceci, gołe dziewczyny, mnóstwo alkoholu, nieprzyzwoicie wysokie ceny za picie i jedzenie. To jedna strona medalu. Ale jest też druga. Drinki, po których klienci tracą  najpierw świadomość, potem pieniądze.

Są tacy, którzy twierdzą, że to doskonale zorganizowane fabryki, do okradania naiwnych ludzi, za którymi stoją grupy przestępcze. Organy ścigania przez wiele lat bezradnie rozkładały ręce pomimo zawiadomień o podejrzeniu popełnienia przestępstwa –  Nie ma dowodów, że ktoś łamie prawo, ofiary same są sobie winne  – przekonywali śledczy w prywatnych rozmowach.

Jaka jest prawda o tych miejscach?

Atmosfera wokół przybytków rozrywki od wielu lat nie jest najlepsza. Nie zmienia to faktu, że raczej nie grozi im bankructwo. Słowa „kryzys” i „recesja” z pewnością nie dotyczą klubów go-go. Nie mają problemów z klientami, zdarza się natomiast, że właściciele takich miejsc narzekają na brak pracowników. Stąd tak wiele ogłoszeń, w których przyszli pracodawcy kuszą wysokimi zarobkami, do kilkunastu tysięcy złotych miesięcznie! Ogromne pieniądze, a kwalifikacje do wygórowanych nie należą.

Kluby go-go: przychodzi cała Polska

Do klubów go-go przychodzi praktycznie całe społeczeństwo:  od dorastających uczniów szkół średnich, po panów w podeszłym wieku. Są goście z klasą i na poziomie, ale też są tacy, że najchętniej wzięłoby się ich za koszulę i od razu wyrzuciło z klubu. Dopóki nie przekroczą ogólnie przyjętego poziomu przyzwoitości, a na dodatek szastają pieniędzmi na lewo i prawo, są mile widzianymi klientami. To dla nich występują skąpo ubrane dziewczyny.

– Cały czas ktoś występuje. Mamy swoją kolejkę, występujemy jedna po drugiej – chętnie opowiadają dziennikarzom o swojej pracy tancerki. –  Wychodzimy na jedną piosenkę. Tańczymy na scenie, tańczymy na rurze, a pod koniec piosenki można zejść do klienta i można – wcale nie trzeba – zatańczyć tylko dla niego. Możemy też usiąść z klientem, porozmawiać, napić się drinka. Jeżeli klient ma ochotę, to może zamówić sobie taki prywatny taniec w osobnym pokoju.

Praca tutaj wymaga dobrej kondycji fizycznej. Dziewczyny pracują przecież nocami, a przed otwarciem klubów trzeba się przecież przebrać, zrobić makijaż, odświeżyć. Do domu wracają nad ranem, kiedy większość ludzi szykuje się na pierwszą zmianę.

Klienci zapatrzeni w młode, atrakcyjne dziewczyny mają wydać jak najwięcej pieniędzy. To główne zadanie zatrudnionych tancerek, barmanek i kelnerek. Zresztą one też są tym zainteresowane, bo – jak opowiadają:

Bardzo drogi drink

– Taki drink dla personelu kosztuje 50-100 zł zł i to wszystko jedno, czy będzie to woda mineralna, czy jakiś alkohol. W barze wszystko jest zapisywane i my po pracy dostajemy te pieniądze w formie wypłaty za dzień pracy. Oczywiście niecałe 100zł. Tylko część z tej sumy jest dla nas. Można też zamówić szampana. Mamy taki szampan za 10 tys. zł, ale my też tylko część z tych 10 tys. zł dostajemy. 

Największe pieniądze zarabiają latem i w czasie karnawału. Jesień i początek wiosny, to czas kiedy spada ruch w branży, więc i ich dochody nie są największe.  

– Wszystkie dziewczyny podczas sezonu zimowego narzekają na brak zarobków, więc każda z nas jest obsesyjnie czujna na punkcie gości, każda z nas chce być pierwsza. Takie wyścigi szczurów często wyglądają źle w oczach mężczyzny, do którego mamy zamiar „podbić”. Tak więc walka jest naprawdę zacięta. Najgorsze są dziewczyny ze wschodu, uzależnione od zarabiania grubych pieniędzy robią co chcą, a menadżer nie robi z tego żadnego problemu, dlatego że to właśnie Ukrainki robią największe zyski dla klubu, oczywiste jest to, że nikt nie poświęci swoich najlepszych pracownic w imię innych dziewcząt, które zdecydowanie nie godzą się na zachowania owych pań – pisze na swoim blogu jedna z tancerek.

Konkurencja ze Wschodu?

Konkurencja ze wschodu coraz bardziej daje się we znaki naszym rodaczkom. 

– Oszukują gości na ceny szampanów, tak, że ten, ufając im na słowo, nie patrzy na terminal, płacąc za butelkę – opowiada jedna z tancerek. – Byłam nawet świadkiem sytuacji, kiedy mówiły jednemu z nich, że szampan, którego chcą pić, kosztuje kilkaset złotych, a naprawdę kosztował kilka tysięcy. Kilka tygodni później ów mężczyzna wrócił i błagał je, by wycofały transakcję, gdyż wydał wszystkie oszczędności i że żona go do domu nie wpuści. Dosłownie błagał na kolanach, płakał. Nie dziwię się, zamiast wydać 2 – 3 tysiące wydał 70 i nie był zachwycony, że dał się oszukać.

Klientom chyba jest wszystko jedno, kto ich obsługuje. Polka, Ukrainka, Rosjanka… to dla nich jest raczej bez znaczenia. Przecież do klubu go-go przychodzi się w zupełnie innym celu. 

– Mężczyzna nie myśli wtedy o rodzinie, żonie, pracy, jest nastawiony wyłącznie na zabawę bez zobowiązań – opowiadał właściciel jednego z takich przybytków dziennikarzowi „Dziennika Łódzkiego”.  – Czasami mężczyzna potrzebuje dominacji ze strony kobiety, od żony tego nie oczekuje. Nie zwróci się do żony jak do prostytutki, a w klubie płaci, to może sobie na to w stosunku do tancerki pozwolić. Tancerki zresztą wyczuwają, na co mogą sobie pozwolić w stosunku do klienta. A im bardziej zadowolony klient, im lepiej się bawi, tym więcej zostawi w klubie. Mężczyzna, wchodząc do klubu go-go, czuje się jak nastolatek, chodzą koło niego i adorują go młode, piękne kobiety, niczym za dawnych czasów – głosi stara klubowa prawda. – Tyle że teraz ma władzę i możliwość wyboru.

Kluby go-go: ponad 60 lat historii

W Polsce kluby go-go mają dość krótką historię, jednak za oceanem najstarsze z nich powstały już w latach 60. ubiegłego stulecia  Nazwa pochodzi od francuskiego – „á gogo” oznaczającego w przybliżonym znaczeniu „bez ograniczeń”. Według Wikipedii jednym z najstarszych takich przybytków  był założony w 1964 roku w Los Angeles „Whisky a Go Go”, który nazwę zaczerpnął od paryskiej dyskoteki. Utożsamiana z lokalem tancerka tzw. „go-go girl” była DJ-ką, która występowała na platformie zawieszonej ponad parkietem tanecznym. Z upływem kolejnych lat lokale rozprzestrzeniły się po całych Stanach Zjednoczonych.

Nie sposób zliczyć, ile takich lokali działa na świecie, z pewnością są ich setki tysięcy. Choć różnego rodzaju kluby nocne oficjalnie działały jeszcze za czasów PRL-u, to prawdziwa eksplozja nastąpiła dopiero przed kilkoma laty. Jeszcze przed dekadą zmysłowy, pobudzający wyobraźnię taniec na rurze można było obejrzeć w agencji towarzyskiej.

Większość takich miejsc na rozrywkowej mapie Polski jest podobna do siebie. Ekskluzywne, dyskretne wnętrze,  przyciemnione światła, taniec na rurze, napaleni faceci, gołe dziewczyny, mnóstwo alkoholu, nieprzyzwoicie wysokie ceny za napoje i jedzenie. Ot, choćby body sushi. Za kilka tysięcy złotych wraz z grupą przyjaciół możemy skosztować tego japońskiego przysmaku z ciała nagiej modelki, przystrojonej kwiatami i napić się do tego sake.

– Czy może być coś lepszego od nagiego, subtelnego ciała pięknej kobiety, kuszącej swoimi walorami i wdziękami? – opowiada jeden z uczestników takiego pokazu.

Kluby go-go: przestępcza machina?

To jedna strona medalu. Ale jest też druga. Drinki, po których klienci tracą  najpierw świadomość, potem pieniądze, wielkie pieniądze wyciągane z kont bankowych. Są tacy, którzy twierdzą, że to doskonale zorganizowane fabryki służące okradaniu naiwnych ludzi. Stoją za nimi grupy przestępcze. Organy ścigania bezradnie rozkładają ręce, pomimo zgłaszanych zawiadomień o podejrzeniu popełnienia przestępstwa.

Pozostają tylko historie oszukanych – w ich mniemaniu – ludzi, którzy mogą tylko ostrzec innych przed tymi przybytkami…

„Przestrzegam wszystkich przed tym klubem! JEDNO WIELKIE OSZUKIWANIE LUDZI. Na własne oczy widziałem, opuszczając ten klub, jak dwie laski stały z jakimś cudzoziemcem przy bankomacie i wpisywały z nim PIN. UWAŻAJCIE NA TEN KLUB! Nie dajcie się nabrać na jakikolwiek seks ani broń boże nie upijajcie się tam! A najlepiej w ogóle tam nie idźcie”.

„NIGDY TAM NIE IDŹCIE! Dramat, moja największa życiowa porażka. Trafiłem tam z kumplami podczas wieczoru kawalerskiego. Fakt, byłem solidnie upojony i nie pamiętam wejścia. I największy BŁĄD – miałem ze sobą kartę kredytową. Byłem tam ok. 4 godzin, podczas których „obsługa” tego „lokalu” wyczyściła mi tę kartę poprzez kilka transakcji w wysokości od 300 do 1600 zł. Łażąca za tobą dziewczyna nie odpuszcza nawet, gdy nie masz świadomości, co się dzieje. Nie pamiętam, czy PIN wbijałem własnoręcznie, ale to i tak jest zwyczajne gnojstwo. W porządnym klubie po dwóch kosmicznie drogich drinkach wezwaliby gościowi taksówkę.

Kartę kredytową lepiej zostawić w domu, a już na pewno nie wyciągać jej w klubie. Z bankomatu na wejściu też lepiej nie korzystać, bo zupełnym przypadkiem i bardzo często potrafi wciągnąć kartę… Jak brakuje kasy, lepiej wyjść na zewnątrz i poszukać bankomatu. Tańce prywatne, czy w VIP-roomie to zwykłe naciąganie, bo trzeba zapłacić chyba 400 zł, a nie dzieje się wiele więcej niż zwykły taniec za 50 – 100 zł.

Kluby go-go: historie pisane przez życie

Kilka takich bulwersujących zdarzeń zostało nagłośnionych przez media.

John D. z Nowej Zelandii, w jednym z krakowskich klubów, w ciągu dwóch godzin stracił prawie 20 tys. zł. Doskonale się bawił w towarzystwie pięknych pań, jednak przyszedł moment uregulowania płatności. I wtedy rozpoczęły się problemy.

– Do pokoju weszła jakaś kobieta, inna kobieta, z bezprzewodowym terminalem i powiedziała: „Musisz zapłacić”. Tak elacjonował przed kamerami programu „Superwizjer”. – Powiedziałem: „Mam gotówkę, zapłacę gotówką”. Odpowiedziała: „My nie akceptujemy gotówki, akceptujemy wyłącznie karty”. Powiedziałem, że dziwi mnie to, że nie akceptujecie polskich pieniędzy w Polsce. Od tego momentu niemal za każdym razem, gdy usiłowałem zapłacić kartą, transakcje odrzucano. Ona powiedziała: „Pójdę po inny terminal. To musi być coś z tym terminalem”.

Za każdym razem, gdy  mężczyzna wprowadzał PIN, dochodziło do skutecznej transakcji. Kwota rosła, mimo że kobieta obsługująca terminal twierdziła, że kolejne transakcje zostały odrzucone. W ten sposób na konto klubu została przelana równowartość niemal 19 tys. zł, a karta Johna – prawie całkowicie ogołocona.

Czuł się okropnie!

W tym samym klubie równie nieprzyjemną przygodę przeżył George S. ze Szkocji. Zamówił piwo, po czym stracił pamięć oraz 5 tys. zł, w zaledwie godzinę. Nie pamięta, w jaki sposób wrócił do hotelu. Szkot opowiadał, że następnego dnia po wizycie w klubie czuł się „okropnie”.

– Byłem chory, nie mogłem jeść, piłem tylko wodę. Moje dżinsy były mokre od moczu, aż do samych kostek. Coś takiego nigdy wcześniej mi się nie przytrafiło. Jestem w 100 procentach pewien, że podano mi jakieś narkotyki. To jest przerażające, że stało się to w miejscu popularnym wśród turystów, w samym centrum miasta – opowiadał dziennikarzom TVN-u. 

Gdy zaczął podejrzewać, że może być oszukiwany, usiłował zalogować się do swojego banku, aby sprawdzić stan konta. Obsługująca terminal kobieta nie pozwoliła mu na to. Sytuacja została zarejestrowana przez monitoring w klubie.

Nikt nie prowadzi statystyk w skali ogólnopolskiej. Analizując informacje z największych miast w kraju, można domniemywać, że takich spraw jest kilkaset. Może nawet kilka tysięcy rocznie. Niemal wszystkie ofiary twierdzą, że nie pamiętają swojego pobytu w klubach i że coś musiało im zostać dodane do drinków. Wszystkie sprawy umorzono. Ofiary to w większości obcokrajowcy.

– Sądzę, że zamówiłem jednego drinka, maksymalnie dwa – zeznawali niemal wszyscy poszkodowani.

Następnego dnia fatalnie się czuli, przez wiele godzin nie byli w stanie wstać z łóżka. Coś takiego zdarzyło im się pierwszy raz w życiu, a przecież wiele razy pili już alkohol i doskonale wiedzieli, jak ich organizm reaguje na różnego rodzaju trunki. Kluby go-go zapewniły im niespodziewaną “rozrywkę”.

Nadziany facet lubi imponować

Na czym zatem polega fenomen klubów go-go? Chyba doskonale oddaje to opinia jednego z warszawskich bywalców, znaleziona w internecie: „Jeszcze żeby tam Ci się dobierali do rozpora… A tam w sumie nic takiego nie ma miejsca. To już lepiej iść do zaufanego burdelu. A w tych klubach jedynie kręcą się skąpo ubrane Panie do towarzystwa, które szukają bogatych facetów i naciągają ich na drinki, chwalą ich, kleją się. Dadzą im się pokazać. Im bardziej faceta zachwalają, tym bardziej on chce im jeszcze bardziej zaimponować.

Dziani faceci lubią imponować ładnym dupeczkom i zaraz zaczynają szastać kasą. Jak dupki widzą, że gościu nie jest zbyt bogaty, albo zaczyna za bardzo się przejmować cenami, to wtedy robią takiemu specjalnego drinka, po którym gościu traci świadomość. Gościowi się czyści kartę (wcześniej się oczywiście zdobywa PIN klienta). Na drugi dzień klient się budzi, gdzieś na przystanku, albo na izbie wytrzeźwień, bo się jeszcze policję zamawia, że gościu był agresywny i pijany i go ochrona lekko poturbowała.

Gościu ma wyzerowane konto i nie jest w stanie udowodnić, że to nie on wklepywał PIN. Oczywiście monitoring w klubie nie działa ze względu na prywatność klientów ;). Jak gościu się za bardzo pruje, to wtedy pokazuje mu się nagrania, jak się dobierał do dziewczyn i wmawia mu się, że jedną próbował zgwałcić. I jak będzie dalej się pruć, to go posądzą o gwałt. Dlatego większość siedzi cicho i nic nie zgłasza. Zwłaszcza że nie chce, by się ktoś z pracy czy żona dowiedzieli o jego zabawach”.

Inny amator takich uciech skomentował to o wiele krócej, ale jakże dosadnie:  „Najpierw goło, potem niewesoło! Po kilku głębszych łatwiej sięga się do portfela, kart kredytowych i bankomatu. Na drugi dzień trzeba powiedzieć coś rodzinie, przyjaciołom… albo księgowej w firmie, jeśli płaciło się kartą służbową. Stąd opowieści o dolewaniu wody utlenionej do drinków, albo innych substancjach psychotropowych, które miały potęgować działanie alkoholu. Było wiele śledztw, ale do tej pory nigdzie nikomu nie udowodniono, by klienci byli odurzani”.

Panowie, zachowajcie trzeźwość umysłu i rozsądek… Kluby go-go bywają naprawdę groźne!

Jolanta Walewska