Kobieta biznesu – poszukiwaczka miłości

Ostrze noża położyło kres udręce kalifornijskiej kobiety biznesu, a jednocześnie – poszukiwaczce szczęścia w miłości. Powtórzyła znany błąd. Zamiast – jak doradzają babcie – na mężczyznę polować w kościele czy w bibliotece, ona zarzucała sieci w internecie. W końcówce jej przygody liczyło się już tylko pytanie: kto będzie ofiarą – ona, czy jej zdobycz?

W październikowy wieczór 2014 roku Donna Nix szła na randkę z rumieńcami podniecenia, jak nastolatka. Przed nią – wcale niełatwe zadanie. 59-letnia matka czworga i babcia wielu wnucząt miała ochotę podskakiwać z radości. Z drugiej strony lękała się, czy sprosta kolejnemu wyzwaniu. Czy będzie to właśnie ten, na którego czeka? Czy wzbudzi jego zainteresowanie?

Donna miała za sobą 4 rozwody i 3 ciężkie porażki w staraniach o kolejnego mężczyznę. Pozostało poczucie bezsensu i straty czasu. Zaczynała już żałować, że w całkowitej desperacji znów dołączyła do poszukiwaczy ostatniej szansy, zamieszczając swój profil na portalu randkowym dla tych, co już po pięćdziesiątce. Sprawdzała kolejnych zalotników i traciła nadzieję: każdy zbyt posunięty w latach, zaniedbany, nieudolny w rozmowie.

Wreszcie u celu

Ateraz on: John Jacobs, zgodnie z internetową autoreklamą – lat 55, wiary chrześcijańskiej, rozwiedziony, pochłonięty karierą zawodową, polegającą na niesieniu pomocy ludziom w potrzebie. Lekarz! A więc dla kobiety w Ameryce hasło-zaklęcie do uruchomienia wybujałej wyobraźni: dochód roczny idący w setki tysięcy dolarów, dostępność wszystkich dóbr materialnych w górnych granicach rozpasania cywilizacji konsumpcyjnej i styl życia nieznający żadnych ograniczeń (te posiadłości, baseny, jachty i statki wycieczkowe w rejony świata znane z telewizyjnych bajek). 

Przy tym stoliku poczuli się wreszcie u celu, nareszcie ze sobą na wyciągnięcie rąk. Zaledwie przed godziną anonimowi i obcy, teraz – szczęśliwi, spełnieni i dowartościowani. I to na równych prawach. Właścicielka firmy projektowania wnętrz i lekarz.  Wysoka, wspaniale zadbana kształtna blondynka, w wyszukanej kreacji z najlepszych butików, pantofelkach od Gucciego i torebką od Chanela. Wyższy od niej co najmniej o głowę mężczyzna przypominał weterana stadionów footballowych. Wysportowana sylwetka, pełne włosy tylko z odrobiną siwizny, orzechowe oczy i gorący, przyjazny uśmiech.

Od razu zauważyła, że John jest inny niż poprzednicy. Bardziej męski. Słuchał z uwagą, gdy ona opowiadała o swoim życiu i biznesie. O sobie mówił z umiarem, jakby niechętnie, dając do zrozumienia, że nie ma się czym przechwalać, bo wszystko po jego stronie jest przecież naturalnie perfekcyjne. Niedawno wrócił z wojny w Iraku, gdzie pracował jako anestezjolog w kilku szpitalach. Pojechał tam na ochotnika z organizacją Lekarze Bez Granic. Ma kilkoro dorosłych dzieci. Posiada dwa domy w Newport Beach i Palm Springs. Bardzo chciałby poznać jej dzieci i wnuczęta.

Zwalony z nóg

I tak mijały godziny tego niesamowitego wieczoru. Donna dawała się wciągać w nastrój i nawet nie protestowała, gdy John ją objął i gładził po plecach. Tę bliskość wzmagał wyznaniami.  Słuchała chętnie, bo szeptał, że jeszcze nigdy w życiu nie czuł tego, co teraz.

– Zwaliłaś mnie z nóg. Czujesz, jak bije mi serce? Nie doznałem tego nigdy przedtem. Nie mogę oderwać od ciebie oczu. Czy to prawda, że jesteś tuż przy mnie i chcesz słuchać o moim życiu?

Słuchała tych słów i przyjmowała umizgi. Przy sąsiednich stolikach szeptały inne pary. Pod sufitem pobrzmiewał słodki, dyskretny jazz. Kelner z uśmiechem dolewał szampana. Odwzajemniając ckliwe tokowanie Johna przypominała sobie innych mężczyzn, niewrażliwych i zimnych milczków. A zwłaszcza ostatniego z nich, który na pożegnanie obrzucił ją wyzwiskami, z bolesnymi aluzjami do jej urody. Zapragnęła więc, by ten wieczór nigdy się nie kończył i zaprosiła Johna do swego mieszkania.

– To na sąsiedniej ulicy – powiedziała. – Otworzymy butelkę szampana. Odniosłeś pierwszy sukces. Jesteś doskonałym rozmówcą.

Na miejscu szybko pożałowała tej decyzji. John zrozumiał wszystko na odwrót. Już od progu rozpoczął akcję długim pocałunkiem, w czym miała szczery udział. Ale chwilę później wszedł do sypialni. I – tak jak stał – rzucił się na łóżko, gdzie rozkrzyżował ręce i nogi z okrzykiem:

– Ale mi wygodnie! Tu wszystko jest tak wspaniałe!

– Zrozumiałam, że chodzi mu nie o nasz pierwszy wieczór, ale o jakość materaca – opowiadała później. – Kazałam mu wyjść. Opierał się, uważał to za dowcip. Zasypiałam w ponurym nastroju. Jeszcze jeden idiota! Kolejny do wykreślenia!

Czas nie czeka

– Prawdziwego mężczyznę poznasz nie po tym jak zaczyna, ale jak kończy – mówił swoim barytonem. – Jak najbardziej serdecznie przepraszam. Przyznaję: spieprzyłem ten dobry początek, całkiem nie w moim stylu. Daj mi więc szansę na happy end!

Donna miała zamiar odłożyć słuchawkę, ale powstrzymała ją myśl o tych wielu samotnych nocach, nie tylko swoich, ale i jego nocach także. Los nierówno obdziela swoimi łaskami. Ile on musiał się wycierpieć na tej irackiej pustyni, ratując życie innych. Czy więc nie pora wynagrodzić ten stracony czas i sobie, i temu niewątpliwie stuprocentowemu mężczyźnie? Oboje sięgają już sześćdziesiątki. „Czas na nikogo nie czeka” – jak śpiewa Mick Jagger z The Rolling Stones, a jest tam o kobiecej twarzy, dziś gładkiej i powabnej, jutro jak ruiny Koloseum.

Po dwóch kolejnych romantycznych wieczorach i przytulaniach się przy stolikach, John osiągnął swój cel i został wpuszczony do sypialni, gdzie jeszcze przed tygodniem lekkomyślnie, po chłopięcemu, niemal zniszczył tę miłość. Z łatwością dotrzymał słowa i dowiódł, na co go stać. Teraz wpierw były czyny, potem słowa. Rozognionej kobiecie szeptał w ucho, jak bardzo kocha, jak marzy o reszcie życia tylko z nią, a najlepiej w sposób legalnie i moralnie zatwierdzony, a więc w rezultacie ślubu.

***

Ona, po każdej z tych nocy, czyniła krótki obrachunek stanu swych uczuć. Wy, z którego wynikało, że on wspaniale i skutecznie przywraca w niej wiarę w jej  kobiecość, wpływając pozytywnie na jej samopoczucie jako kobiety biznesu. W ciągu 30 lat poświęconych na rozwój firmy traktowała swe biuro jako schronienie przed kolejnymi porażkami w życiu osobistym. Projektując wnętrza modelowych domów i siedzib klubów dla wyższych klas, wchodziła coraz głębiej w świat kobiet samotnych, źle potraktowanych przez życie. Zatrudniała kobiety niezamężne i matki samotnie wychowujące potomstwo. Doskonale im płaciła i cieszyło ją, że również one świetnie sobie radzą w życiu, bez mężczyzny.

A teraz John miał zmienić ten świat. Otwierał przed nią nowe perspektywy. Wzmacniał w niej poczucie wartości. Była mu za to wdzięczna. Postanowiła odpłacać się na każdym kroku. I chyba dlatego złapała się na tym, że chroni swego mężczyznę przed nieżyczliwym światem, nie skąpiącym krytycznych komentarzy czy znaczących, krzywych uśmieszków.

Bez zachwytów

John szokował swym wyglądem i zachowaniem. Na każdym kroku wychodził z niego lekarz. Gdy opowiadał o swoim życiu zawodowym, a zwłaszcza o dokonaniach w Iraku, nie zawsze radził sobie ze skłonnością do przechwałek. Donna traktowała to jako jeszcze jeden przejaw jego „chłopięcej” spontaniczności i nie potrafiła wychwycić znaczących spojrzeń czy westchnień. Nie widziała też nic złego w dziwacznym zwyczaju swego mężczyzny, polegającym na tym, że pokazywał się wszędzie w lekarskim uniformie, wyblakłym i mocno sfatygowanym. Raz zapędził się aż tak, że przyszedł tak odziany na przyjęcie urodzinowe jej przyjaciółki. Innym razem przyciągał wszystkie oczy na imprezie charytatywnej na rzecz chorych na raka.

– John jest po prostu bardzo zajętym lekarzem… – wyjaśniała Donna ludziom w swoim środowisku.

– On jest tak zajętym lekarzem, że nie ma czasu jechać do domu i się przebrać – mówiła swej córce, która coraz bardziej nerwowo reagowała na niemal conocną obecność Johna. – Co w tym złego, że zostaje na noc? Po co ma tracić czas na przejazdy?

Jackie, choć miała już 24 lata, nadal mieszkała razem z matką. Od pierwszych chwil drażniło ją panoszenie się podstarzałego mężczyzny, nie tylko w głównej sypialni, ale na całej powierzchni ogromnego mieszkania. Obserwowała go nieżyczliwym okiem. Dostrzegała znacznie więcej, niż matka i robiła jej wykłady, w tych rzadkich chwilach, kiedy Johna nie było w zasięgu głosu.

– To jakiś oszust! – waliła dziewczyna bez cienia litości. – Nie zdziwiłabym się, gdyby się okazał bezdomnym. On nieustannie poluje na jakąś okazję, domyśl się jaką. Zauważyłaś, jak mu błyszczą oczy, gdy się rozgląda po pokojach? On ciężko dyszy na widok mebli i obrazów. Wpada w trans, ilekroć otwierasz szkatułki z biżuterią. Czy musiałaś otwierać przy nim sejf? Zrób z tym porządek i wywal go stąd, póki jeszcze nie jest za późno.

Ucieczka na wyspę

Donna wybrała jednak ucieczkę od takich osądów. Na podobieństwo znanych z literatury kochanków, prześladowanych przez zawistne otoczenie, zaszyli się w schronieniu położonym przy spacerowym  molo na wyspie w Newport Beach. Miesięczny czynsz: 6,5 tys. dolarów opłaciła od razu za rok. John skromnie odciął się od wszelkich formalności.

– Wolałbym nie podpisywać się pod umową, ze względu na moje i tak już wysokie podatki – wyjaśnił.

Ich dom miał kawałek prywatnej plaży, frontową ścianę całą przeszkloną, a z tarasu na dachu mogli oglądać łodzie i jachty na błękitnych wodach. Wieczorami chodzili po deptaku trzymając się za ręce. Na plaży on lubił się uganiać z dziećmi, a wtedy z zachwytem stwierdzała, że sam jest jak dzieciak, ogromny i urodziwy. Uwielbiał robić sobie selfie, w taki sposób, by podkreślać atrakcyjny sześciopak mięśni brzucha. A w domu często stawał przed lustrem, taksował siebie uważnie i wzdychał w zachwycie: „Cholera, jak to dobrze być przystojniakiem!”.

Pewnym zgrzytem mogła być tylko jego odzież, której zestaw ograniczał się do znanych już wypłowiałych lekarskich uniformów lub do „cywilnych” postrzępionych dżinsów i workowatych dresów z nadrukiem „University of Arizona”.

– Och, jaki masz w tym bałagan! – dziwiła się ona, a on się smucił i tłumaczył, że wszystko co miał eleganckiego padło łupem złodzieja w Iraku.

– Pójdę na wszystko, abyś tylko była szczęśliwa. Nie widzę tu innego wyjścia: musisz mnie ubrać! – uciął wreszcie ten powtarzalny temat z takim skutkiem, że zabrała go do butików przy deptaku, gdzie spędzili wiele godzin wybierając markową odzież i obuwie. Zapłaciła swoją kartą, z uczuciem szczęścia na myśl, że teraz może już zabierać go na salony, a nawet przedstawić go pozostałym  dzieciom.

Trudne pytania

Jackie nie bez powodu została już uznana za straconą dla ich sprawy. Teraz Donna pokładała nadzieje w swej najmłodszej. A była nią Meg, rozumna, spokojna i opanowana 23-latka, mieszkająca ze swoim chłopakiem w Las Vegas. Dziewczyna uwielbiała zwierzęta i planowała otwarcie własnego salonu piękności dla psów, w tym celu kompletując odpowiednie zaliczenia w college’u. Najbliżsi znali też jej inne upodobanie. Lubiła seriale telewizyjne z pogranicza crime-fantasy, z których Meg brała sobie do serca nauki dalekie od naiwnego romantyzmu.

– Trzeba być zawsze przygotowanym na najgorsze – mawiała ta piękność o zamyślonej twarzy. – Świat już dobiega końca. Przetrwają tylko nieliczni, bardziej inteligentni i silniejsi od innych.

Dziwne, ale Donna liczyła na jej zrozumienie i entuzjazm w potraktowaniu Johna. Nadzieje te okazały się całkowicie bezpodstawne. W historii związku Donny i Johna ta z gruntu łagodna dziewczyna odegrała rolę, która na długo zapewniła jej rozgłos w głównych mediach Ameryki.

– No dobrze, ale skoro ten John jest taki wspaniały, to dlaczego jako „singiel” szukał miłości w internecie? – pytała przez telefon Meg, zapowiadając wizytę na miejscu, z misją wyjaśnienia tej zagadki.

***

W podróż do Newport Beach udała się z chłopakiem i trzema psami. Jej sceptyczne nastawienie pogłębiło się już od pierwszego wejrzenia. Na widok Johna psy podkuliły ogony, a Meg poczuła dziwne zimno, napływające od górującej nad wszystkimi sylwetki tego mężczyzny, który już w pierwszej rozmowie wyczuł ją chyba tak samo, jak ona jego. Dwie silne osobowości. Dwoje przeciwników gotowych zwalczać się nawzajem. On wystartował źle, ujawnił słabe strony. Nie potrafił utrzymać, choć na chwilę, kontaktu wzrokowego. Wydawał się dziwnie zaniepokojony, nerwowy i przerywał jej w pół zdania.

Meg ani na chwilę nie dała się zbić z tropu. Wyjaśnienie tej zagadki pochłonęło ją aż tak, że postanowiła na dłużej pozostać w Kalifornii. Wynajęła na tydzień apartament po sąsiedzku i – mając dom matki stale na oku – wykazała ponad wszelką wątpliwość, że – wbrew temu, co rozgłasza Donna – John mieszka tam na stałe. Rozpoczęło się szczegółowe dochodzenie. Padły dociekliwe  pytania. Co to za lekarz, który nie ma własnego samochodu? Czy matka widziała kiedykolwiek jego domy? Dlaczego nie chodzi do pracy i spędza całe dnie w jej domu, jak wychowawczo zaniedbany nastolatek – na grach komputerowych?

***

Pytania coraz bardziej podsycały zapalną atmosferę, co nieuchronnie prowadziło do eksplozji. Meg znalazła okazję, by pogrzebać w szafach i natknęła się na certyfikat pielęgniarza wystawiony na Johna. Gdy spytała, kim tak naprawdę jest John Jacobs, atak nastąpił z obu stron. Krzyczała na nią matka, a John domagał się jej ukarania, w sposób, „w jaki karze się niepokorne dzieciaki”. Meg zabrała swą gromadkę i powróciła do Las Vegas.

– Zżera je zazdrość. Takie są te twoje córki: złe i zazdrosne – tłumaczył John cierpliwie, z uśmiechem. – Nie chcą twojego szczęścia. Najchętniej widziałyby cię w trumnie, aby przejąć spadek.

Poczuł się też w obowiązku, by wyjaśnić sprawę certyfikatu. To prawda, z wykształcenia jest pielęgniarzem, ale potem zrobił z tego doktorat plus wyższy kurs z anestezjologii, co w sumie daje mu uprawnienia lekarza.

Jednak ona ciężko przeżyła ten konflikt. Zgodnie ze zwyczajem Amerykanek poddała się terapii. Psychiatra doradził wyprostowanie stosunków z dorosłymi przecież dziećmi. Nie wolno odwiedzać jej bez zapowiedzi ani wtrącać się w jej sprawy, czy podpowiadać, jak ma żyć. Nie wolno im zagrażać jej szczęściu, do którego tylko ona ma prawa. Tylko ona może decydować, kto będzie jej mężczyzną.

A więc zwyciężyli, otrzymali fachową zachętę do samodzielności. Tym dwojgu w jesieni życia otworzyła się droga wiodąca w przyszłość.

Poznaj kulisy tej sprawy. Sięgnij po Detektywa 7/2021 (tekst Tadeusza Wójciaka pt. “Człowiek w masce”). Do kupienia TUTAJ.