„Nikoś”, ojciec chrzestny polskiej mafii?

Trudnił się nielegalnym handlem dewizami na dużą skalę, przemytem różnych towarów za granicę i do Polski oraz organizowaniem nielegalnej działalności handlowej w krajach kapitalistycznych. Końcówka lat 70. i początek 80. nie sprzyjały rozkręcaniu słynnego gangu samochodowego. Do tego potrzeba było czasu, możliwości i odpowiednich ludzi… „Nikoś” doczekał się tego wszystkiego, ale oprócz przestępczego sukcesu krążyło nad nim fatum śmierci…

Nikodem Skotarczak urodził się 29 czerwca 1954 roku w Gdańsku. Jego rodzice wiele przeszli, zresztą jak wszyscy, którzy przeżyli wojnę. Miał dwoje rodzeństwa: starszą o 3 lata siostrę Teresę i młodszego o 4 lata brata Marka.

Nie garnął się do nauki, ale był sprytny. Wolał być w ruchu, niż siedzieć nad książkami. Po podstawówce poszedł do szkoły zawodowej. W trzeciej klasie zaczął wagarować na całego, aż wreszcie, nie ukończywszy szkoły, zakończył edukację. Nałożyło się na to kilka czynników, ale przede wszystkim to, że nie widział siebie pracującego całe dnie za wynagrodzenie, które ledwo wystarczy od pierwszego do pierwszego. Nikodem włóczył się po Gdańsku i szukał pomysłu na siebie. Ojciec ostro krytykował zachowanie syna. Na efekt nieporozumień nie trzeba było długo czekać. 17-letni „Nikoś” praktycznie nie pojawiał się w domu. Zamieszkał u znajomego Ryszarda G.

Wciągnął go hazard. Emocje, adrenalina plus szansa szybkiego zarobienia znacznej sumki bardzo go ekscytowały. Pikanterii dodawał fakt, że hazard w ­PRL-u był zabroniony. „Nikoś” grał w „numerki”, w karty – oczywiście na pieniądze – i w „Jantara” (gra liczbowa). Potem polubił grę na wyścigach. Tym bardziej, że jego młodszy brat dość dobrze znał się na koniach i zawsze mógł mu coś doradzić.

„Nikoś” zakłada rodzinę

„Nikoś” szybko został ojcem. Po raz pierwszy 1 maja 1976 roku. Matką chłopca była Gabriela. Kiedy Nikodem dowiedział się o ciąży, stanął na wysokości zadania i poprosił dziewczynę o rękę. Po ślubie zamieszkali razem z jej rodzicami.

Mężczyzna zarabiał na życie najpierw jako ochroniarz w klubach m.in. w Lucynce i Maximie. To właśnie tam miał zacząć swoją „karierę”. Ochraniał także osoby, a dokładnie jednego z największych paserów z Trójmiasta, czyli „Mecenasa”, z którym później nie raz „współpracował”.

W pracy napatrzył się na „wielki świat”. Wszak do tych lokali nie zaglądali przeciętni obywatele, ale goście z zagranicy, znane osoby, cinkciarze i marynarze. Te różne grupy łączyło jedno – zasobny portfel. Ze stania na bramce trudno było wyżyć na odpowiednim poziomie, dlatego „Nikoś” w wolnych chwilach zajmował się obrotem nielegalnie wydobytym bursztynem – to zajęcie przynosiło mu całkiem niezłe zyski. Poza tym pracując u „Mecenasa”, zaczął na coraz większą skalę handlować walutą – wkrótce został „­kasjerem”. Oznaczało to, że był jego wysłannikiem w terenie i zbierał haracze od cinkciarzy. Czasem razem z bratem kradł samochody. Był także organizatorem grup przestępczych wyjeżdżających na Węgry.

Operatywność owocowała niezłymi dochodami. W październiku 1978 roku na koncie dewizowym w banku miał 1,5 tys. dolarów. Nie były to jego jedyne oszczędności. Pieniądze chował m.in. w słoikach i zakopywał w sobie tylko znanych miejscach. Stać go było na więcej niż przeciętnego Polaka. Nosił modne ubrania i mógł sobie pozwolić na odrobinę luksusu w postaci odtwarzacza wideo, o którym marzył wtedy każdy. Jednak apetyt rośnie w miarę jedzenia… „Nikoś” poza dobrami luksusowymi marzył o prestiżu w przestępczym półświatku, chciał być „kimś”.

***

Kiedy syn „Nikosia” – Piotr, miał niespełna 2 latka, zmarła jego matka. Przyczyny zgonu Gabrieli Skotarczak do dziś nie wyjaśnił żaden z dostępnych dokumentów. Można spotkać się z informacjami, że sama odebrała sobie życie, bo miała depresyjną naturę…

Po śmierci matki wychowaniem Piotrusia zajęli się rodzice Gabrieli. Tymczasem „Nikosiowi” szybko w oko wpadła o 8 lat starsza Halina. Nie dość, że atrakcyjna, to jeszcze „przydatna” biznesowo. Nowa wybranka była wdową. Jej mąż, taksówkarz i właściciel warsztatu samochodowego, zmarł 23 grudnia 1976 roku w wieku zaledwie 48 lat. Niektórzy mówili, że do śmierci mężczyzny przyczynił się „Nikoś”, podobnie zresztą jak do śmierci swojej żony… Plotki krążyły, ale dowodów nie było. Haliną żywo interesował się przyjaciel jej męża, były marynarz, Stefan M. Chciał jej pomóc ukończyć budowę kawiarni Karawela. Jednak w wyścigu o serce kobiety przegrał z „Nikosiem”. Odpuścił sobie rywalizację i zajął się własnym biznesem – otworzył klub Romantica. To było ważne miejsce na imprezowej mapie Trójmiasta.

Dokładnie rok i 8 miesięcy po śmierci pierwszej żony, „Nikoś” po raz drugi ślubował miłość, wierność i uczciwość małżeńską. Jego świadkiem był Ryszard G. „Tata”. Zamieszkali w domu Haliny, razem z dwójką jej dzieci. Kilka miesięcy po ślubie na świecie pojawiła się ich córka Natalia. Niebawem całą rodziną wyjechali do Szwecji. Do kraju wrócili w styczniu 1979 roku. W czerwcu otworzyli kawiarnię Karawela. Lubił się tam spotykać trójmiejski półświatek, aby rozgrywać kolejne partyjki ruletki i pokera. O porządek dbali zaufani ochroniarze. Lokal prosperował do jesieni 1981 roku. Nie tylko kawiarnia funkcjonowała krótko. Również małżeństwo Skotarczaków nie przetrwało. W separacji byli na początku 1981 roku, a 15 marca 1982 roku byli już po rozwodzie. Co ciekawe, mimo że prywatnie im nie wyszło, nie popadali w histerię, tylko „robili” pieniądze.

„Nikoś” był kobieciarzem

Jaki był powód rozpadu związku? Czy Halina była zazdrosna o Nikodema, który – co tu ukrywać – był kobieciarzem? Niektórzy twierdzą, że małżeństwo od początku było fikcją, a parze chodziło tylko o interesy. Interesy, z którymi związany był „Piękny Ricardo”, czyli Ryszard P. – brat Haliny. Oficjalnie inżynier mechanik, prowadzący w Szwecji firmę budowlaną. Tymczasem jeszcze w latach 70. skupiał wokół siebie polskich i jugosłowiańskich uciekinierów, najczęściej z kryminalną przeszłością. Dużych pieniędzy dorobił się podczas napadów na tiry i wymuszeń haraczów. Grupa „Pięknego Ricardo” trudniła się także nielegalnym handlem dewizami i przemytem. A w Szwecji mieli także handlować narkotykami. Część tak zarobionych pieniędzy „Ricardo” przesyłał siostrze, która przezornie nie przyznawała się do brata.

Ślub z siostrą „Pięknego Ricardo” – Haliną spowodował, że głównym kierunkiem przestępczej działalności „Nikosia” stała się Skandynawia. Nikodem wkupił się w łaski szwagra. Między Polską a Szwecją kwitł przemyt towarów. Gdy wydział paszportowy wojewódzkiej milicji pozbawił „Nikosia” swobody wyjazdu za granicę (od kwietnia 1980 roku do jesieni 1981 roku), „pomagali” inni kurierzy. Tak czy siak, w Trójmieście zaczęto się z nim liczyć.

Ten czas, kiedy „Nikoś” miał utrudnione podróżowanie i robienie interesów, nie był dla niego jałowy. Skotarczak postanowił zainwestować trochę gotówki w ziemię. Kupił dom z działką w miejscowości Orle (gmina Wejherowo). To była inwestycja jak marzenie – nie dość, że będzie mógł zamrozić i „uprać” trochę gotówki, to jeszcze lokalizacja bardzo mu pasowała. Ostatecznie, 3 lipca 1980 roku, Nikodem Skotarczak (ale senior – czyli ojciec „Nikosia”) stał się właścicielem nieruchomości.

***

Łatwe pieniądze zdobyte na kontaktach ze Skandynawią, obrót walutą i kilka nielegalnych biznesów stanowiły doskonałe uzupełnienie zysków, jakie płynęły z prowadzenia z żoną kawiarni. „Nikosiowi” coraz lepiej się powodziło i miał duże możliwości. Angażował się także w sport. Prawdopodobnie w październiku 1980 roku poznał Jerzego K. (jednego z bardziej utalentowanych i utytułowanych zawodników rugby gdańskiej Lechii). „Nikoś” był zbyt słaby fizycznie na profesjonalną ligę. Niemniej jeździł na mecze. Najpierw jako kibic, a potem w charakterze działacza. Kibicował także piłkarzom Lechii. Kręcił się wokół klubu…

W latach 70. i 80. szmuglowane do Polski towary nie kończyły się na dewizach, kruszcach, artykułach spożywczych i „luksusowych”. Nasz kraj był także „zaopatrywany” w dobra kultury, materiały pornograficzne i materiały o charakterze „antypaństwowym” (bibuła). A zamożni Polacy coraz bardziej zaczęli interesować się zachodnimi samochodami. W 1982 roku nielegalny autobiznes dopiero się rozkręcał. Jako jednego z pierwszych, upragniony samochód (biały volkswagen passat) „Nikoś” przywiózł szefowi wyszkolenia z Lechii, od niedawna swojemu koledze, ale przede wszystkim potencjalnemu wspólnikowi w przyszłych interesach – Jerzemu K. Niebawem po gdańskich ulicach jeździły kolejne, zachodnie auta. To właśnie w tym okresie „Nikoś” zaczął tworzyć przestępczą siatkę na terenie Niemiec, Danii i Francji.

***

Najpierw łączył świat milicyjny ze światem przestępczym. Pomagał wspólnikom szukać podstawionych odbiorców, nawiązywał kontakty z mechanikami samochodowymi, ze złodziejami z innych miast i krajów.

W 1983 roku w Danii z samochodowych wypożyczalni zginęło kilkanaście aut. Najwięcej z wypożyczalni „Hertz” z Kopenhagi. Samochody trafiły do Gdańska. Większość pojazdów z Danii przewozili Krzysztof R. i jego małżonka. Odbiorcą na przejściach granicznych był naj­częściej Tadeusz J. Dowiedziały się o tym wydziały przestępstw gospodarczych i dochodzeniowcy z gdańskiej milicji. Przeciwko J. wszczęto śledztwo, które jednak szybko umorzono. Wspólnik m.in. „Nikosia” cieszył się wolnością dzięki decyzji prokuratora rejonowego. Z akt sprawy zginęło wiele dokumentów… Tyle szczęścia nie mieli Krzysztof i Bożena R., których duński wymiar sprawiedliwości skazał za nielegalny obrót samochodami.

Biznes trzeba było przenieść. W RFN-ie „Nikoś” koordynował „wozaków”, którzy przewozili kradzione samochody, pozyskiwał klientów, kontaktował się z innymi gangami, działającymi w całej Europie. Czasem coś sam ukradł, czasem osobiście przyprowadził auto. Roboty było sporo, bo rynek kradzionych samochodów „intensywnie się rozwijał”.

„Nikoś” robił różne interesy

Samochodowy biznes to nie wszystko, czym żył „Nikoś”. W sezonie 1983/1984 Lechia po wielu latach nieobecności awansowała do I ligi piłkarskiej. Spory udział w awansie miał… „Nikoś”. Tak się złożyło, że akurat w tym okresie był etatowym pracownikiem gdańskiej Lechii. W marcu 1984 roku został zatrudniony na stanowisku kierownika w sekcji rugby (jednocześnie pozostając blisko piłkarzy). Nie chodziło mu oczywiście o etat ani pensję. Było mu to potrzebne w samochodowym interesie (dostęp do dokumentów, w tym pełen przegląd zasobów ludzkich, informacje o wyjazdach krajowych i zagranicznych, kompetencje poszczególnych pracowników). Dzięki temu możliwe było swobodne przekraczanie granic. Jakby tego było mało, w 1984 roku w klubie na stanowisku zastępcy dyrektora do spraw organizacyjnych zatrudniono bliskiego współpracownika „Nikosia”.

Poza sportem „Nikoś” postanowił zająć się gospodarstwem w Orlu. Miał coraz więcej środków, które zainwestował w nieruchomość. Stać go było: miał flotę zachodnich samochodów, własny warsztat (zarejestrowany na kolegę Włodzimierza G.) i dużo gotówki. Ranczo coraz bardziej cenił, bo mógł tam spokojnie odpoczywać i ubijać interesy z dala od wścibskich oczu. Dodatkowo realizował kolejne hobby. Zafascynowani wyścigami konnymi wspólnie z bratem Markiem postanowili, że stworzą na ranczu małą stadninę.

***

Kobiety, alkohol i dyskoteki – to było to, co „Nikoś” i jego koledzy lubili najbardziej. Bawili się głównie w Morence, Srebrnym Młynie, Romantice i znanym z piosenki grupy Lady Pank – Maximie. Chętnie odwiedzali też najlepsze hotele m.in. Posejdon, pod którym nota bene ustawiano samochody do sprzedaży. Auta sprowadzano najczęściej na konkretne zamówienie. Ceny liczone po kursie czarnorynkowym wahały się w latach 80. od 2 do nawet 8 tys. dolarów amerykańskich, czyli za kradzionego niemieckiego mercedesa czy bmw trzeba było zapłacić kilka milionów zł. Było to mniej niż oficjalna cena. Wiele osób traktowało taką inwestycję jako lokatę kapitału, a przede wszystkim oznakę luksusu.

Chętnych nie brakowało. Trzeba było zaspokoić popyt. Skotarczak dołączył do kolegów działających w RFN-ie i Berlinie Zachodnim. Wspólnie konsekwentnie okradali niemieckie ulice. W połowie lat 80. najpopularniejszą metodą kradzieży była metoda „na wlewak”. Popularna była także metoda „na polisę” – gdzie cała kradzież odbywała się w porozumieniu z właścicielem auta, który sam chciał na tym zarobić. Sprzedawał samochód po zaniżonej cenie polskim handlarzom, ci wywozili go za granicę i przez kuriera przekazywali kluczyki, a wówczas można było iść do ubezpieczalni i zgłosić się po odszkodowanie za kradzież. Nowi właściciele jechali do mechanika, gdzie przebijano numery pojazdu. Podobnie kradziono samochody z wypożyczalni.

***

Sygnał o wypożyczonym, skradzionym lub kupionym od innych handlarzy aucie dostawał „Nikoś” (o ile nie był to taki, który sam ukradł). Następnie trzeba było wezwać kurierów, którzy przeprowadzali pojazd. Sprawę „ułatwiali” zaprzyjaźnieni celnicy…Naprzeciw „wozakom” na granicy drogowej lub portowej (jeśli auto docierało promem) wychodził najczęściej Tadeusz J. ze „słupem” albo sam „słup” – były to zawsze tylko zaufane osoby. Dzięki „słupom” możliwe było dokonanie formalnych odpraw celnych i czynności cywilnych w urzędzie miejskim. Byli to podstawieni, tymczasowi właściciele samochodów, gwarantujący gangowi zwolnienie z cła (wówczas za sprowadzenie i zarejestrowanie auta przeznaczonego na handel trzeba było słono zapłacić). Po odprawie celnej już w Polsce kradzione samochody poddawano obróbkom warsztatowym. W pierwszej kolejności trzeba było zmienić rocznik, kolor, wymienić zamki i cofnąć licznik. Takie zabiegi zdecydowanie podnosiły wartość pojazdu.

W przypadku kradzionych aut konieczne było przebicie numerów produkcyjnych wozu, numeru nadwozia i silnika. Taką kosmetykę wykonywano w kilku zaprzyjaźnionych warsztatach, ­m.in. w gdańskiej Oruni.

Cykl samochodowego obrotu kończyły formalności w urzędzie. Realizował je „słup” (zazwyczaj w towarzystwie Tadeusza J., który miał odpowiednie znajomości). Jeśli samochód był kradziony, „słup” był wyposażony w podrobione dokumenty. Zalegalizowane auta sprzedawano na podstawie umowy kupna-sprzedaży (między „słupem” a nowym właścicielem). Zadanie „słupa” było stresujące. Na koniec inkasował od 10 do 30 tys. zł. Były oczywiście sytuacje, kiedy po samochód stawiał się rzeczywisty nabywca auta. Wtedy odpadało szukanie „słupa” i odpalenie mu doli.

***

Od kwietnia do listopada 1984 roku grupa J. i Skotarczaka sprowadziła i sprzedała w naszym kraju około 80 zachodnich samochodów. Przy okazji gang handlował także innymi towarami (m.in. cytrusami i ­słodyczami). Towary luksusowe trafiały na ranczo „­Nikosia”. Tam były dzielone i rozwożone po Trójmieście – gangi miały grono stałych odbiorców. Spożywczy interes wydawał się opłacalny, np. na kilogramie cytryn „Nikoś” i spółka zarabiali około 350 zł. Poza spożywką przemycano także tekstylia, biżuterię, materiały pornograficzne, części samochodowe, sprzęt i kasety wideo.

Początek końca „złotych czasów” gangu nadszedł późną jesienią 1984 roku. Wydział przestępstw gospodarczych komendy wojewódzkiej prowadził już od jakiegoś czasu rozpracowanie operacyjne pod kryptonimem „Turbo”.

W październiku 1985 roku aresztowano sześciu podejrzanych (nie było wśród nich „Nikosia”). Wszyscy zgodnie zeznawali, że głównym koordynatorem gangu był cały czas pozostający na wolności Skotarczak. 6 listopada 1985 roku prokuratura postawiła „Nikosiowi” zarzuty sprowadzenia na podstawione nazwiska 12 samochodów. Zarzuty dotyczyły ponadto świadomego uszczuplenia cła należnego ze szmuglowanych aut. W celu ujęcia „Nikosia” powołano specjalną grupę operacyjno-śledczą, a za Skotarczakiem wystosowano list gończy…

„Nikoś” uciekł do Hamburga (miał tam znajomości). W międzyczasie, na przełomie lutego i marca 1985, w RFN-ie ponownie się ożenił. Nie chodziło o miłość, ale o interesy…

Póki co zatrzymano jego 33-letnią wówczas siostrę, która pomagała mu w nielegalnej działalności. Kobieta nie wytrzymała presji i odebrała sobie życie.

„Nikoś” wpadł za granicą

Skotarczak wpadł w ręce policji za granicą w 1989 roku. Został zatrzymany podczas jazdy skradzionym audi. Była to dość niespodziewana wpadka, bo samochód zatrzymano do rutynowej kontroli. Okazało się, że jadący z „Nikosiem” kolega posługuje się fałszywym paszportem. To skłoniło funkcjonariuszy do wnikliwej kontroli. Tak oto Skotarczak został zatrzymany i skazany na rok i 9 miesięcy więzienia. Trafił do berlińskiego aresztu Moabit. Potem przeniesiono go do lżejszego więzienia Tegel. Uciekł po kilku miesiącach… Jak to się stało? Miał prawo do widzeń, z którego korzystał m.in. jego brat Marek. Któregoś dnia „Nikoś” poprosił go, by przestał się golić. Panowie zapuścili brody i trudno było ich rozpoznać. Podczas jednego z widzeń Nikodemowi udało się założyć ubrania przyniesione przez brata. Jak gdyby nigdy nic wyszedł z więzienia. A jego brat poszedł za niego do celi. Niemieccy strażnicy dowiedzieli się o podmianie dopiero kilka tygodni później. Legenda głosi, że po powrocie do Polski Skotarczak miał wysłać pocztówkę z pozdrowieniami niemieckim strażnikom i dopiero wtedy ucieczka wyszła na jaw.

Krótko po sprawie ucieczki „Nikosia”, większość zarzutów prokuratorskich wobec niego objęto amnestią, a śledztwo z 1985 roku zawieszono.

Po ucieczce z więzienia Skotarczak wrócił do Polski. Interes samochodowy kręcił się w najlepsze. Nie było powodu zwalniać tempa. Posługiwał się paszportem brata i kursował między Polską a zjednoczonymi Niemcami.

***

Zmieniły się czasy i możliwości. Losy „Nikosia” różnie się układały. Szmuglowane auta nadal „szły” w Polsce. Interesy były prowadzone podobnie jak wcześniej. Prywatnie był związany z nową partnerką, ale ponownie spotkała go osobista tragedia. Tuż przed Wielkanocą, w wypadku samochodowym, zginęli jego brat i matka (jechali do niego na święta). Krótko po tym zdarzeniu policja ustaliła dokładny adres pobytu „Nikosia” w Krakowie. Nie wpadł jednak w ręce funkcjonariuszy, bo był już w Warszawie. Zatrzymano go w lipcu 1992 roku, kiedy miał sprzedać komuś kradzionego dostawczego mercedesa. Wpadł na gorącym uczynku. Policja niezbyt długo cieszyła się sukcesem, bo kiedy był przewożony konwojem do prokuratury, zniknął. Plotkowano, że wręczył duże łapówki wszystkim pilnującym go konwojentom.

Rok później „Nikoś” został aresztowany na warszawskim Żoliborzu. Niektórzy twierdzili, że sam to zaaranżował, aby odbyć karę i się ustabilizować. Przed sądem nie przyznał się do handlu kradzionymi samochodami, a jedynie do posługiwania się fałszywymi dokumentami, a także do ucieczki z konwoju. Skazano go za to na 2 lata pozbawienia wolności.

***

W 1994 roku „Nikoś” wrócił do działalności na Pomorzu. Wszedł też w bliskie kontakty z domniemanym szefem grupy wołomińskiej – Henrykiem N. ps. „Dziad”. Jak nietrudno się domyślić, „Pruszków” nie był z tego zadowolony… Cztery lata później, 23 kwietnia 1998 roku, „Nikoś” bawił się na swoich imieninach. Pod koniec imprezy do lokalu „Las Vegas” weszło dwóch zamaskowanych ­mężczyzn. Oddali sześć strzałów w jego kierunku. Bez wątpienia była to egzekucja na zlecenie. Śledztwo nie przyniosło rezultatów. Zabójców ani ewentualnych zleceniodawców nie zatrzymano. Podejrzewano, że mógł to być efekt konfliktu z grupą pruszkowską. Według innej teorii zleceniodawcą był Krzysztof J. z łódzkiej „Ośmiornicy”.

Nikodem Skotarczak do dziś uchodzi za legendę polskiej przestępczości. Bez wątpienia sam mocno pracował na taką opinię o sobie. Chociaż ani on, ani jego współpracownicy w latach 80. XX wieku nie byli monopolistami hurtowej kradzieży i dystrybucji w Polsce Ludowej zachodnich samochodów. Jak podaje „Gazeta Wyborcza” w latach 80. po polskich drogach jeździło 2 mln 650 tys. aut, z czego aż 337 tys. pozyskanych poza oficjalną dystrybucją – swego rodzaju samochody-widma, które nie pochodziły ani z importu, ani z rynku krajowego, a zostały zalegalizowane. 

Alicja Majcz (DE 2/20219)

Przy opracowaniu tekstu korzystałam z książki Tadeusza Batyra „Spowiedź Nikosia zza grobu”.